Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

wszystko, co chcielibyście wiedzieć o technice, ale boicie się zapytać
ODPOWIEDZ
puch24

Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

#1

Post autor: puch24 »

Dziś chciałbym napisać o aparacie, który znam tylko z opisów, bo nie miałem go nigdy w ręku, choć kiedyś OMC go nie kupiłem: Mamiya ZE-X.

Pod koniec lat 70 praktycznie wszystkie marki (poza, oczywiście, Zenitem i Prakticą) porzuciły nie mające już perspektyw mocowanie M42. Część (Chinon, Ricoh, Cosina i ich klony) przeszły do obozu Pentaxa K, Pentacon wymyślił mocowanie bagnetowe PB (pozostawiając w produkcji tylko stare modele MTL3 i potem MTL5 i jego modyfikacje) - wymyślił PB głupio, bo nie przewidział budowy aparatu multi-mode z automatycznym sterowaniem przysłoną, i to go zgubiło, Fujica wprowadziła nowoczesny bagnet AX, dający możliwość zbudowania aparatu multi-mode, a Mamiya wymyśliła nowe mocowanie bagnetowe, też dające możliwość w pełni automatycznego sterowania przysłoną, a więc pozwalające zbudować aparat multi-mode. W ten sposób te mniej znaczące firmy wyprzedziły Nikona i obóz Pentaxa K, których bagnety nie przewidywały automatycznego sterowania przysłoną.
Oczywiście na szarym końcu była Konica z jej przestarzałym bagnetem AR, który, nie mając symulatora przysłony, pozwalał tylko na automatykę przysłony. Z nieznanego powodu, jakkolwiek bagnet chyba pozwalał na zbudowanie sensownego aparatu z automatyką programową, model FP-1 miał jedną z najdziwniejszych i najmniej użytecznych automatyk, jakie można sobie wyobrazić. :-(

Mamiya, dla odmiany, zastosowała rozwiązanie bardzo innowacyjne - w większym stopniu postawiła na komunikację elektryczną pomiędzy aparatem a obiektywem. Nie była pierwsza, bo chyba pierwszą marką, która zastosowała elektryczny symulator przysłony w obiektywach była Praktica w modelu LLC i późniejszych serii VLC, PLC i EE, a potem w serii B. Także Fujica w bagnecie AX zastosowała jeden elektryczny styk, służący do komunikowania wartości przysłony maksymalnej. Ale w bagnecie Mamiyi tych styków pojawiły się aż dwa rzędy: aż 11 styków w aparacie u góry bagnetu i 5 styków z boku, przy czym żaden obiektyw nie miał więcej niż 6 styków u góry - 5 z 11 styków w aparacie nie było wykorzystywanych.
Wykorzystywane styki u góry służyły dwóm celom: trzy z nich wprowadzały korektę ekspozycji w przypadku niektórych obiektywów, a trzy z nich sygnalizowały aparatowi ogniskową założonego obiektywu - przekładało się to szybkość migawki, przy której pojawiał się sygnał, ostrzegający o możliwości poruszenia.
Z pięciu kontaktów z boku, cztery z nich służyły do komunikacji ze światłomierzem i sterowania przysłoną przy automatyce przysłony i programowej.
Ostatni z tych pięciu kontaktów występował tylko w obiektywach Sekor-EF (4 modele) i połączony był z wbudowanym w nie koderem odległości, który służył automatyce pracy z lampą błyskową - ustawiona na obiektywie odległość wpływała na naświetlanie z systemową lampą błyskową na zasadzie "Guide Number system". Ciekawostką było to, że obiektywy miały wyłącznik tego kodera - należało go włączać tylko przy fotografowaniu z systemową lampą błyskową.
Było to rozwiązanie chyba podobne nieco do canonowskiej automatyki, stosowanej w nielicznych (chyba też tylko 4) obiektywach FD w latach 70 - tyle, że u Canona wymagało to założenia na przód obiektywu specjalnego pierścienia, zawierającego koder odległości i sprzęgającego się z odpowiednim występem na obiektywie, i łączonego kablem z aparatem i lampą.

(cdn.)
nordenvind

Re: Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

#2

Post autor: nordenvind »

Gdyby któś chciał podłączyć do Zony ten szalenie nowoczesny obiektyw z Mamiyi ZE-X pozostaje tylko prodakt firmy Fotodioxpro za niebagatela $39.95
puch24

Re: Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

#3

Post autor: puch24 »

Mamiya ZE-X była innowacyjna od strony elektronicznej, funkcjonalnej, użytkowej - może łatwiej i taniej było wymyślić i zrobić różne elektroniczne sztuczki niż zastosować bardziej wymyślną, kosztowniejszą i trudniejszą w wykonaniu konstrukcję mechaniczną - np. szybszą migawkę, szybszy napęd silnikowy, większe i lepiej amortyzowane lustro, itd. Podobnie było w przypadku pozostałych mniejszych firm - konkurowały raczej stosunkowo nietrudnymi do uzyskania gadżetami elektronicznymi niż kosztowniejszą i trudniejszą mechaniką.

Najsilniej reklamowaną cechą Mamiyi ZE-X była jej automatyka z funkcją "crossover", pozwalającą uzyskać dobrze naświetlone i w miarę możności nieporuszone zdjęcia nawet w niekorzystnych warunkach oświetlenia i przy nieodpowiednich ustawieniach aparatu.
W trybie automatyki czasu z preselekcją przysłony i w trybie automatyki przysłony z preselekcją czasu funkcja "crossover" powoduje automatyczne przestawienie ustawionego parametru tak, by uzyskać prawidłowe naświetlenie nawet, jeśli ustawiona wartość jest nierealistyczna w danych warunkach.
Ponadto, w obu tych automatykach oraz w automatyce programowej, funkcja "crossover" jest też związana z ogniskową używanego obiektywu tak, by poprzez odpowiednie przestawienie czasu naświetlania zapobiegać poruszeniu zdjęcia. Dodatkowo, przy współpracy z dedykowaną lampą błyskową, funkcja "crossover" powoduje wyzwolenie lampy tylko wtedy, gdy czas naświetlania spadnie poniżej limitu "poruszenia" (który zależy od ogniskowej użytego obiektywu - dlatego obiektywy przekazują elektrycznie informację o ogniskowej do aparatu).

Rozwiązanie to samo w sobie nie jest bardzo niezwykłe... ale jest kilka "ale". ;-) Nie jest jedyny aparat wyposażony w taką funkcję - ma ją też np. Fujica AX-5 (Porst CR-7), choć działa ona tylko w trybie priorytetu czasu naświetlania i bez uwzględniania ogniskowej, czy Nikon FA w trybach P i S - Nikon nazwał to "Cybernetic override". Ale Mamiya ZE-X różni się od nich tym, że w Mamiyi można tę funkcję włączyć i wyłączyć, zależnie od potrzeb. Później aparatem, w którym można to było włączyć bądź nie, zależnie od preferencji, był Canon T90.
Mamiya ZE-X jednak wyróżniała się dwiema cechami: po pierwsze, funkcja ta działała także w automatyce czasu naświetlania z priorytetem przysłony, a po drugie - jej działanie było związane z ogniskową obiektywu, która wyznaczała granicę zmiany czasu naświetlania.

Współpraca z dedykowaną lampą błyskową mogła być dość zaawansowana, choć aparat nie pozwalał na pomiar błysku przez obiektyw. Obiektywy EF przesyłały do aparatu informację o ustawionej odległości, co wpływało na automatyczny wybór przysłony przez aparat (im bliżej, tym przysłona była silniej przymykana), a w przypadku ręcznej preselekcji przysłony funkcja "crossover" mogła skorygować to ustawienie, jeśli obiekt był zbyt oddalony. Ważne jednak było to, by na obiektywie EF włączyć przełącznik kodera odległości tylko do zdjęć z błyskiem i wyłączać go do zdjęć normalnych.
Ciekawostką było to, że przy zdjęciach z błyskiem - przy pewnych ustawieniach - w wizjerze była wyświetlana w metrach maksymalna odległość do zdjęć przy danej przysłonie.

Wskazania w wizjerze to też ciekawostka. Aparat wyposażono w umieszczony poniżej kadru LED-owy czerwony cyfrowy wyświetlacz z 7-segmentowymi cyframi, w trybach automatyki z priorytetem przysłony i z priorytetem migawki pokazujący po prostu wartości czasu naświetlania po lewej i przysłony po prawej. Wyświetlacz nie pokazywał wartości pośrednich, a tylko pełne, nawet w przypadku obiektywów z przysłoną np. 1,7 albo 3,5 - pokazywał jedną z wartości sąsiednich. Wyjątkiem było 1,2 - choć takiego obiektywu akurat nie było w systemie. ;-)

Z chwilą naładowania się lampy błyskowej czas naświetlania przestawiany był na sztywne 1/60s, ale sygnalizowane to było w wyświetlaczu napisem EF.
Czerwona kropka sygnalizowała zadziałanie systemu "crossover". Litera "v" sygnalizowała natomiast "exposure variation", czyli wprowadzenie korekty naświetlania.

Ciekawostką wyświetlacza było to, że w trybie P na wyświetlaczu w wizjerze wyświetlane było tylko... P. Nie było informacji ani o czasie, ani o przysłonie, z wyjątkiem sytuacji, gdy czas naświetlania spadał do zależnej od ogniskowej obiektywu wartości bezpiecznej dla zdjęć z ręki - wtedy, np. z obiektywem 50 mm, w wyświetlaczu pojawiało się "30 P" lub niższa wartość, itd.

Ale największą ciekawostką Mamiyi ZE-X był tryb ręczny, w którym... w ogóle nie działał światłomierz. Aparat nie ma nawet najprostszego na świecie trybu "metered manual". W ogóle! W wizjerze pojawia się tylko M i tyle. Nic ponadto.

Z innych rzeczy można wspomnieć o dołączanym motorze do 2 kl./s, wbudowanej zasłonce wizjera, chroniącej przez wpadającym światłem, mogącym zafałszować pomiar światła, o przycisku pamięci pomiaru światła, o możliwości wielokrotnego naświetlenia klatki, i o elektronicznym samowyzwalaczu z 3 opóźnieniami: 2, 6 albo 10 s. Aparat nie jest natomiast wyposażony w dźwignię przymykania przysłony do wartości roboczej, do podglądu głębi ostrości.
Kolejną ciekawostką są umieszczone po lewej stronie przedniej ścianki styki do wyzwalania migawki, pozwalające wyzwalać aparat lewą ręką z użyciem dodatkowego specjalnego uchwytu.

Od strony mechanicznej aparat nie wyróżnia się niczym szczególnym - migawka do 1/1000s +B, X przy 1/60s, matówka typowa, niewymienna, pole widzenia 93% poziomo i 91% pionowo. Zakres pomiaru światła jest szerszy niż typowo, bo od -3 EV z obiektywem 1,4.

Sporą ciekawostką jest też niespotykana w aparatach amatorskich możliwość motorowego zwijania filmu z powrotem do kasety, choć produkowany do aparatu Winder ZE sam z siebie na to nie pozwalał.
Aby skorzystać z funkcji motorowego zwijania filmu trzeba było kupić dodatkowe akcesorium Mamiya Auto Rewind Attachment for ZE-X, montowane pomiędzy aparatem a winderem, i zależnie od położenia przełącznika "w przód - w tył" przekazujące odpowiednio napęd z windera.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38800
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

#4

Post autor: wpk »

Masakra. Sztuka dla sztuki.
PS Maciek, jak zwykle przeczytałem z zaciekawieniem. Nie przestawaj.
puch24

Re: Aparat do dupy - Mamiya ZE-X

#5

Post autor: puch24 »

Sztuka dla sztuki, choć nie do końca, bo rozwiązania podobne do "crossover" Mamiyi w takiej czy innej formie później pojawiły się w innych modelach wielkich marek.
Podobnie było z niektórymi innymi pomysłami mniejszych firm.

Natomiast faktem jest, że te mniejsze firmy zwykle nie miały zasobów, niezbędnych do opracowania i wdrożenia naprawdę poważnych i przełomowych rozwiązań, więc raczej próbowały konkurować rozmaitymi "bajerami", które były prostsze, łatwiejsze do wprowadzenia i tańsze, a wydawały się atrakcyjne.
ODPOWIEDZ