Places
Re: Places
Koniec mostu i huj.
Sam nie malowałeś. Poznałem po pisowni.
Sam nie malowałeś. Poznałem po pisowni.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38825
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Places
W 2005 pojechaliśmy na rowery w Alpy, okolice Zugspitze Arena, nocowaliśmy w Biberwier w Austrii, 8 km od granicy z Niemcami. Przyjechaliśmy, a tam powódź. Może nie taka jak w 1997 we Wrocławiu, ale strumienie i rzeczki były fest wezbrane. Jeden dzień w deszczu nawet jeździliśmy, drugi deszczowy dzień odpuściliśmy, a potem się ładna pogoda zrobiła. Tyle tła akcji.
Jedziemy sobie przez góry, szlakiem i jakieś tabliczki ostrzegawcze, nikt dobrze jednak niemieckiego nie znał. Na zjeździe zrobiło się gęściej od tych tablic, ale nadal po niemiecku, a i prędkość zmuszała raczej na skupieniu się na drodze. Na samym dole okazało się, że na tablicach było napisane, że nie ma mostu i chuj. Strumień zerwał most, przeprawiliśmy się jakoś po kamieniach i pojechali dalej. Dobrze, że nie atakowaliśmy od drugiej strony, bo tam zaraz przed mostem był zakręt.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38825
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Places
Słodko.
Dodano po 2 minutach 37 strzałach znikąd:
PS A proboszcz, Tomku, nie rozważałeś roweru z napędem na obie osie?
Dodano po 2 minutach 37 strzałach znikąd:
PS A proboszcz, Tomku, nie rozważałeś roweru z napędem na obie osie?
Re: Places
Moja znajomość języka niemieckiego była wtedy taka, że jak jechaliśmy autostradą przez rzeszę i były tabliczki "Ausfahrt" to w atlasie szukałem takiego miasta. Po kilkudziesięciu kilometrach dopiero zrozumiałem, że to musi znaczyć coś innego, bo nie ma tak dużych miast w Niemczech. Także tego.
Niemieckiego nadal nie znam, ale kilka lat temu w Berlinie już jakoś po "niemiecku" się dogadywałem z ludźmi.
Dodano po 2 minutach 10 strzałach znikąd:
Niemieckiego nadal nie znam, ale kilka lat temu w Berlinie już jakoś po "niemiecku" się dogadywałem z ludźmi.
Dodano po 2 minutach 10 strzałach znikąd:
Na podjazdach to ja mam problem żeby jedną oś napędzać.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38825
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Places
No to w tym momencie ja, tchórzliwy wieśniak, muszę Ci pogratulować i zarazem pozazdrościć odwagi.
Re: Places
Wielu Polaków ma kompleks związany z gadaniem w innym języku niż polski. Wychodzą z założenia, że albo będą mówili super poprawnie, najlepiej jeszcze z lokalnym akcentem, albo się nie odezwą wcale. Nie i chuj, bo się zbłaźnią i strach ich blokuje. Wystarczy jednak posłuchać jak inni ludzie, których np. angielski nie jest ojczystym, potrafią go kaleczyć, a bez żenady nawet wygłaszają prelekcje. Jeden z dyrektorów chińskiego oddziału naszej fabryki nie dość, że angielski znak tak sobie, to jeszcze sepleni. Wystarczy się jednak osłuchać i można pogadać. Zresztą, pamiętam jak pierwszy raz pojechałem do Irlandii i kilka dni mi zajęło, żeby zakumać ich wersję angielskiego. Kiedyś jak jeszcze Animal Planet było w TV, to puszczali reklamy Australii, w których o tym kraju mówili lokalsi, pojedyncze słowa wyłapywałem. Rozmawiałem potem z koleżanką co dwa lata u kangurów mieszkała i mówi, że faktycznie mają odjechany akcent i mnóstwo swoich słówek. W Europie najtrudniej mi zrozumieć Francuzów, jak już raczą odezwać się po angielsku, to mają tak silny akcent, że mało mi się mózg nie zagotuje.
Pierwsza moja wizyta w Katalonii, wybraliśmy hostel, bo było napisane, że obsługa mówi po angielsku. Ich angielski wyglądał tak, że znała tylko właścicielka i to na zasadzie haseł: chockolate, coffee, sandwich, toast itd. Nie było nawet sensu mówić pełnymi zdaniami, bo przechodziła w standby przy drugim, najpóźniej przy trzecim słowie. Wybudzała się dopiero przy słowach kluczowych. Druga wizyta, wbijamy w nocy bo opóźnienie w samolotach, a w hostelu tylko starszy pan, który ni słowa w angielskim, ale mimo tego daliśmy radę się zameldować i jeszcze wybrać zestaw śniadaniowy. Za dnia już byli ludzie, z którymi dało sie normalnie porozmawiać.
Reasumując, kiedyś też miałem takie podejście z kompleksem, zacząłem jeździć po świecie i się wyleczyłem.
Pierwsza moja wizyta w Katalonii, wybraliśmy hostel, bo było napisane, że obsługa mówi po angielsku. Ich angielski wyglądał tak, że znała tylko właścicielka i to na zasadzie haseł: chockolate, coffee, sandwich, toast itd. Nie było nawet sensu mówić pełnymi zdaniami, bo przechodziła w standby przy drugim, najpóźniej przy trzecim słowie. Wybudzała się dopiero przy słowach kluczowych. Druga wizyta, wbijamy w nocy bo opóźnienie w samolotach, a w hostelu tylko starszy pan, który ni słowa w angielskim, ale mimo tego daliśmy radę się zameldować i jeszcze wybrać zestaw śniadaniowy. Za dnia już byli ludzie, z którymi dało sie normalnie porozmawiać.
Reasumując, kiedyś też miałem takie podejście z kompleksem, zacząłem jeździć po świecie i się wyleczyłem.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38825
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Places
Tomku, po raz kolejny mogę tylko pozazdrościć.
- rbit9n
- Ribitibi
- Posty: 9432
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem
Re: Places
ja to se lubię pogadać z zagranicznym pacjentem w jego języku. i nie ma znaczenia czy Francuz, czy Nimiec, czy Pandżab.
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
Re: Places
Z Włochami bardzo łatwo idzie się dogadać po angielsku. Szczególnie w hotelach. Suszarka - machamy nad głową niewidoczną suszarką, przeczesujemy włosy i robimy paszczaą "szszszsz" - pan/pani odpowiada "fono" - machamy głową na tak i patrzymy co przyniesie. Przynosi suszarkę do włosów. Sukces. Gdzie jest restauracja? - masujemy się po brzuchu i mówimy "eat" i palcem wskazującym przeszywamy powietrze w kilku kierunkach. Czekamy na reakcję - najczęściej i tak już stoimy przy restauracji wiec w sumie można sobie darować to pytanie. Itd.