Z archiwum Owaina - Cała Prawda

o kulturze i sztuce innej niż fotograficzna
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#1

Post autor: Owain »

Sygnalizowałem wpk, że będę chciał sobie tu gdzieś przechowywać stare moje wypociny, do których wracają czasem moi ólóbieni eskimosi z forum CP. Niestety nie ma opcji na forum, takiej przeciwnej do "przyklejenia" tematu, tak aby zawsze był na dole:) Do komentowania nie zachęcam, bo to stare, pewnie sprzed 10laty, ale niech leży, gdzieś na dole, ta wariacja na temat powstania zespołu The Sisters Of Mercy:)

Cała prawda;)


*
Czy wiecie jak to jest wychowywać się wśród kobiet? Te wszystkie fatałaszki, pończoszki, zapach perfum i pudru, wiecznie zajęta łazienka i nieznośne napięcie kilka razy w miesiącu? Dobrze wiedziałem jak to jest. Mój ojciec, często przenoszony wojskowy, osiadł wreszcie na południu Anglii znajdując cichą przystań u wdowy Finnlay. Sam również będąc wdowcem w ślubnym wianie wniósł Minimorisa, oficerski żołd i mnie, naruszając tym samym matriarchat wdowy Finnlay i jej czterech córek. Niestety, mój ukochany tatko kilka lat po ślubie zakończył żywot w niewyjaśnionych okolicznościach. Mówiło się coś o wypadku na lotnisku, o gazach wylotowych francuskiego myśliwca. O innych szczegółach - z wiadomych względów - szeptano gdy nie było mnie w pobliżu. Podobno szeptano też o okolicznościach śmierci pierwszego męża wdowy Finnlay, o jej dziwnych praktykach, spacerach z córkami na pobliski stary, celtycki cmentarz, o kulcie bogini Eris i o innych bzdetach. Czego to wiejscy ludkowie nie wymyślą. W każdym razie w wieku lat szesnastu po moim ojcu pozostało mi tylko wspomnienie człowieka w mundurze i zegarek. Zegarek ten pewnego dnia przyniósł do naszego domu wojskowy o smutnych oczach. Pamiętam ten poranek dziesięć lat temu, kiedy najpierw poszeptał z wdową Finnlay, później usiadł przy moim łóżku i rzekł:
- Synu, mam ci coś ważnego do powiedzenia.
Po kilku mętnych zdaniach o honorze, posterunku, losie, ojczyźnie i miłości jaką otoczą mnie Finnley’owie wręczył mi ów zegarek. Zegarek z mocno nadpalonym paskiem. Do dziś nienawidzę francuskich myśliwców.
*
Lata u Finnley’ów upływały mi spokojnie. Otoczony przeciętnym dostatkiem i chłodną troską, często bawiąc się sam, na strychu. Później pobliska szkoła, futbol, przyjaciel Bobby - syn sąsiadów, zabawy z ukochanym kotem, telewizja, muzyka. No właśnie. Muzyka. Moje kilka lat starsze przyrodnie siostry zasłuchiwały się w The Beatles, których ja nie znosiłem. Nie znosiłem ich ckliwego śpiewu, miłosnych tekstów, cackanego Paula. Nie znosiłem jak moje przyrodnie siostry słuchając ich płyt trzymały dłonie między udami, mocno ściskając, odsłaniając białe pończochy, zwykle ukryte pod spódnicami. Obserwowałem je wtedy, schowany w okolicach schowka na miotły, jak siedząc na schodach w tej pozie miały nieobecne minki. Minki te miały w sobie coś jeszcze. Coś co kojarzyło się z księżycową nocą nad pobliskim jeziorem, wilgocią i mnóstwem obrzydliwych ślimaków jakie można było spotkać na brzegu.

*
Pewnego dnia, gdy nieco wcześniej wróciłem ze szkoły, przechodząc obok pokoju jednej z sióstr, poczułem dziwy zapach. Zatrzymałem się i zajrzałem przez dziurkę od klucza. Siostra leżała na łóżku w kusym szlafroczku i paliła coś, co wyglądało jak papieros, ale wiedziałem, że papierosem nie było. Oczywiście słuchała obrzydliwych beatlesów. Bosymi stopami kreśliła w powietrzu zmyślne okręgi. Spociłem się. Patrzyłem zafascynowany. Zgrabne nogi tańczyły w powietrzu, szlafroczek raz po raz odsłaniał jasne uda. Spociłem się. I za mocno oparłem się na klamce.
- Porky! Co tu robisz?! Podglądałeś!!! – usiadła na łóżku przestraszona, chowając za plecami skręta. Niecierpiałem jak mówiły do mnie „Porky”. Oczywiście nie miałem tak na imię, fakt, byłem okrąglutki, przy tuszy... ale bez przesady.
- Ja.... ja... – zająkałem głupawo podnosząc się z podłogi – ja szukałem kota i...
- Tere fere – odzyskała już rezon i patrzyła na mnie zmrużonymi, figlarnymi oczami niegrzecznej dziewczynki – Co, ładne mam nogi, nie?
- Ja.... ja...
- A biust? – rozsunęła lekko dekolt szlafroczka. – Widziałeś kiedyś damski biust?
- Gnulmpp.... – zaprzeczyłem kręcąc głową. Plecy miałem lodowate od potu.
- Przyrzeknij że nikomu nie powiesz!! – zmieniła nagle ton na ostry – Słyszysz? Przyrzekasz?
- Ja..ja.... ee..oczywwiście... tego....
Ona zaś zmieniła znów ton za zalotny:
- Jeśli nie powiesz, może kiedyś zobaczysz więcej – rozsunęła dekolt odrobinę mocniej.
A ja spociłem się bardziej. I uciekłem.

*
W dniu moich szesnastych urodzin wdowa Finnlay i wszystkie moje przyrodnie siostry zgromadziły się w salonie. Siedziałem w głupawej papierowej czapeczce i patrzyłem jak zapalają świeczki na torcie. Oczywiście zezowałem również w stronę podłużnego pakunku z kokardą trzymanego przez macochę. Niestety, gabaryty paczki nijak nie przypominały wytęsknionej futbolówki.
- Wszystkiego najlepszego Porky, misiaczku - najmłodsza z sióstr pochyliła się nade mną i pocałowała mnie w policzek. Wilgotny ślad pozostał mi na twarzy i wwiercał się w mózg.
- Ależ kochanie, mówiłam ci abyś się tak do niego nie zwracała – wdowa Finnlay niezobowiązująco zwróciła uwagę córce.
- Oj mamo, przecież to tak tylko pieszczotliwie – rzuciła aksamitnym głosem kolejna siostra nachylając się nade mną w celu ucałowania drugiego policzka. Gdy się nachylała nie zezowałem już na paczkę. Gdy mnie cmoknęła, wyprostowała się i mrugnęła do mnie okiem. Czułem że jestem czerwony, spocony i przyrośnięty do krzesła. Trzecia z sióstr gdy nachylała się do pocałunku oparła rękę na moim udzie. Wysoko. Stanowczo za wysoko. Zerwałem się z krzesła nie czekając na życzenia ostatniej siostry, wyrwałem macosze swój prezent i pognałem na górę, do swego pokoju. Tamtego wieczora nie zszedłem już na dół. Minęło wiele długich chwil ciągnącego się, lepkiego czasu nim otworzyłem swój prezent. Kolejka. No oczywiście. Skąd te kobiety mogły wiedzieć, że szesnastoletni chłopcy nie bawią się kolejkami? Albo zrobiły to specjalnie. Bo byłem ich małym, słodkim, pulchnym Porky’m. Mimo wszystko otworzyłem pudełko. Na zabawkowym parowozie siedziała okrakiem postać kilkucalowej wysokości, odziana na czarno, z lekko zarysowaną szpiczastą bródką i prawie niewidocznymi różkami. Osobnik ten podskakiwał na parowozie jak w czasie rodeo machając małą rączką i piskliwie pokrzykując: „jiihaaa..!!!”. Gdy mnie dostrzegł, strzelił bezczelny uśmiech i przedstawił się:
- Cześć. Jestem Demonem Inicjacji Seksualnej.

*

Przez kolejne tygodnie, Demon stał się zarówno moim powiernikiem jak i utrapieniem. Z jednej strony wreszcie mogłem z kimś porozmawiać gdy Bobby’ego nie było w pobliżu, spędzając samotne godziny w swoim pokoju na piętrze. Z drugiej, istota owa była najbardziej bezczelną, zadufaną i cyniczną personą jaką znałem. Całym swym kilkucalowym jestestwem wyrażała rozpasanie, świński żart i hedonizm. Na dodatek pojawiała się w sobie tylko wiadomy, nierealny sposób w różnych miejscach domu. A to wynurzała się ze słoja z konfiturami komentując krągłość pośladków krzątającej się obok siostry. A to, gdy sięgałem do lodówki, demon siedział rozparty wśród owoców roztaczając porównania do części anatomicznych. Gdy zza ściany mego pokoju słychać było jak któraś z sióstr bierze prysznic wychylał się zza książek i z błogim uśmiechem, patrząc na mnie sugestywnie dotykał się w Różne Miejsca. Natrętnie zachęcał do rzeczy, o których nie chciałem słyszeć. Bo przecież dotyczyło to moich sióstr. Co prawda nawet nie przyrodnich, bo przecież nie mieliśmy ani jednego wspólnego rodzica. Ale zawsze. Lecz były też dobre strony. Rozmawialiśmy o życiu, frustracji, samotności, jego szyderczy humor pozwalał mi spojrzeć na pewne sprawy z dystansu, pomagał mi.
Pewnego letniego dnia jak zwykle kopaliśmy z Bobby’m futbolówkę za domem. Bobby kopnął piłkę za mocno i poszybowała do ogrodu. Pobiegłem za nią, szukałem wśród krzaków agrestu i malin, wśród jabłoni, wiśni i czereśni. Pośrodku ogrodu, na gałęzi wiekowego orzecha zainstalowana była sznurowa huśtawka, na której właśnie kołysała się moja najstarsza siostra. Piłka leżała obok drzewa.
- O! Hej, hej – pomachała mi – no chodź, weź piłkę, nie bój się.
- Nie boję się – odpowiedziałem uśmiechem. Moją najstarszą siostrę Sue, jak ją nazywałem pieszczotliwie w myślach, lubiłem najbardziej. Ona nigdy nie zwracała się do mnie „Porky”, nie drażniła się, miałem nawet wrażenie że mnie lubi. Nieraz patrzyłem jak tańczyła w ogrodzie w deszczu. Uwielbiała tańczyć w letnim deszczu. Wtedy jej sukienka, cała mokra, przywierała do ciała i...
Sue wyciągnęła się na huśtawce i zerwała pęk czereśni.
- Wcześnie dojrzały w tym roku – powiedziała – Chcesz? Są słodkie. Wyjątkowo słodkie. – Wyciągnęła dłoń z owocami. Poczęstowałem się, a ona zerwała z drzewa kolejną i wzięła do ust całą, z ogonkiem.
- A potrafisz tak? – zagadnęła figlarnie wypluwając pestkę. Poruszała buzią i już za chwilę trzymała w zębach zielony ogonek czereśni. Ogonek zawiązany na supełek samym tylko językiem. Poczułem, że robi mi się gorąco. I to nie z upału.
W tym momencie z niedużej dziupli starego orzecha wychylił się mój mały znajomy i rozpoczął wesoły taniec.
- Przestań – powiedziałem.
- O co ci chodzi? – Sue rozszerzyła oczy. - Przecież to nic złego...
Mój demon tańczył co raz mocniej w dziupli, rzucając na mnie sugestywne spojrzenia.
- Przestań ! – Podniosłem głos.
- Ale co ci chodzi?! – Sue powiodła wzrokiem w miejsce, w które się wpatrywałem. Oczywiście nic nie zobaczyła. – Co ty robisz?! Co ci się dzieje!? – Podniosła ton mocno zaniepokojona.
Taniec mojego demona stawał się co raz bardziej sugestywny. Podskakiwał na skraju dziupli machając biodrami to w przód to w tył, śmiejąc się przy tym obleśnie.
- Przestań..!!! Ty..ty.... – wrzasnąłem i rzuciłem się w stronę dziupli z pięściami ale schował się w głąb drzewa. Przerażona Sue zerwała się z huśtawki i pobiegła na werandę. – Tylko nie Sue, rozumiesz?! Odpieprz się od niej..!!! Ty..ty... świnio!!!! – sapałem cały czerwony próbując dosięgnąć demona. – Ona jest inna!! Ona jest.. jest... nie taka, rozumiesz?!!! Rozumiesz?!!?!!..
Wspiąłem się wreszcie do dziupli ale była pusta. Osunąłem się bezsilny pod drzewo. Na werandzie stała Sue z moją macochą. Ta ostatnia miała mocno zatroskany wyraz twarzy.
- To już nie pierwszy raz. Kilkakrotnie słyszałam jak mówisz do siebie. To nie jest zdrowy objaw, synu. Musimy coś z tym zrobić.

*

Dziecięcy psychiatra był niskim, tęgim człowiekiem o okazałej łysinie okolonej dłuższymi włosami opadającymi na uszy i kark. Rozbiegane oczka penetrowały ściany poobwieszane kaczorami donaldami i myszkami mickey (dlaczego mówiące przepitym, ludzkim głosem kaczki i monstrualne myszy w kretyńskich ubrankach są uważane za przejaw normalności?). W grubych, tłustych i ruchliwych paluszkach trzymał ołówek, którym irytująco bębnił o blat biurka.
- A więc synu, powiedz mi, co cię trapi? – zaczął.
- Nic, panie doktorze – odparłem. Ołówek stukał raz szybko, raz miarowo, wolniej, w bardziej głuchym tonie.
- Twoja matka uważa inaczej. A ty pewnie myślisz sobie że jestem nieczułym, obojętnym doktorkiem, który przepisze ci jakiś syropek i w niczym nie pomoże, zgadza się?
- Khm. Nie, ja tego... – zacząłem. Ołówek stukał nieznośnie. pac,pac,pac,pac. Pac. Pac. Pac. PUK. Pac.
- Wiem. Wszystko wiem synu. Myślisz sobie co ten mały, grubiutki człowieczek może wiedzieć, co siedzi w mojej głowie, prawda?
- Ja...- chciałem powiedzieć ze właśnie, może syropek i do domu bo właśnie zaczynał się mecz Everton – Tottenham o puchar ligi 1975, ale doktor nie dopuszczał mnie do głosu.
- Myślisz że mam cię za znerwicowane dziecko, któremu wydaje się, że rozmawia z kimś, kogo nikt nie widzi. – zrobił znaczącą pauzę. Ołówek: PUK, PUK, PUK. – Otóż nie, synu. Ja wiem jak ci pomóc, bo wiem z kim rozmawiasz – ołówek ruszył pacpacpacpacpac....
- Yyy..tak? – przez chwilę, naiwny, poczułem ziarnko nadziei.
- Tak. Wiem z kim rozmawiasz. Wiem w jakich sytuacjach. I wiem dlaczego. Wiem, że wygląda tak samo jak ty, jest również szesnastoletnim chłopcem z ciemnymi włoskami, o takich samych oczkach, o tej samej buzi. Wyrzuć to z siebie. Mnie możesz powiedzieć wszystko...(pac,pac,pac,pac,pac,pac PUK.)
- Yyy... no.. nie do końca....
- Nie krępuj się. Po to tu jestem, synu. Wiem co chcesz powiedzieć temu chłopcu. Wiem dlaczego czasem na niego krzyczysz. (pacpacpacpacpac PUK pac PUK pac PUK pac).
- Khem... ale ja... tego...nie...
- To ze złości tak?! – głos doktora stawał się wyższy z przejęcia. Ołówek bębnił na blacie obiema końcówkami (pacpacpacpacpacpacpacpac!) – To złość, że śmie się tak ubierać, że mówi ci, że z nią rozmawia, nienawidzisz go za to!! Za to, że stara ci się wmówić te wszystkie Brzydkie Rzeczy!! – doktor uniósł się z krzesła, charczał. – Że on może a ty nie!! Że stara się ci wmówić... – skomlał doktor. Ołówek wylądował w kącie a doktor zerwał się z krzesła i rozerwał na sobie fartuch. Pod fartuchem nosił czerwony biustonosz, czerwone majtki i pas do pończoch. Włosy obleśnie wystawały spod miseczek. Doktor wrzeszczał: – Wmówić, że to dlatego... dlatego że kocha, strasznie ją kocha...!!! Że kocha waszą mamusię, której NIGDY NIE ZNALIŚCIE!!!!!
Doktor opadł na krzesło, a mnie opadła szczęka. Gdy leżał na biurku, z twarzą w dłoniach, głośno łkając, cichcem wymknąłem się na korytarz.
Gdy opowiedziałem macosze o wszystkim co zaszło, oczywiście poczytała to za skutek mojej choroby. Zmusiła mnie bym odwiedzał doktora jeszcze wielokrotnie. A on opowiadał mi o Strasznych Rzeczach.

*

Byłem zły. Moje siostry co raz częściej przebywały w towarzystwie kretynów z sąsiedztwa, długowłosych post-hipisów, braci Lovelock. Spacerowały z nimi nad brzegiem jeziora, jeździły do centrum handlowego tym ich obleśnym volkswagenem busem pomalowanym na pomarańczowo, upstrzonym kwiatkami, że aż się rzygać chciało. Słuchali wspólnie swojej pedalskiej muzyki i chichotali. Na domiar złego, do Bobby’ego przyjechała rodzina z Manchesteru i musiał się zajmować swoim kuzynostwem. Widywałem ich, jak śmiali się grając w piłkę na podwórku Bobby’ego, ale jakoś nie miałem ochoty się dołączyć. Ochoty nie miała chyba również dziwnie wyglądająca kuzynka Bobby’ego, trzymająca się na skraju. Widywałem ją rzadko, jak wałęsała się przy siatce, spoglądając czasem na mnie swymi nieobecnymi, niebieskimi oczami. Ładna nie była, rzec by można, że wcale urody nie miała, a jeśli nawet to nie w moim typie.
Jednym słowem nudziłem się niemiłosiernie i jedynym partnerem do rozmów, pozostawał mój demon. Niestety, i on znajdował dla mnie co raz mniej czasu, gdyż zaczęli się pojawiać u niego goście. Z jemu tylko znanego wymiaru. Pomimo kilkucalowego wzrostu, nie dało się nie zauważyć, iż płci odmiennej. Demon zorganizował sobie legowisko w pudełku po kolejce, na torach za pomocą plastikowych woreczków umościł skrzętne łoże. Tego wieczora, gdy zapukałem w pudełko, nie odpowiedział. Gdy zajrzałem, folia na legowisku szeleściła ostro, zaś pod nią coś się kotłowało. Z pod folii wystawały dwie pary malutkich nóżek. Po chwili pojawiła się też główka.
- Nie widzisz że przeszkadzasz? – demon był wyraźnie poirytowany. – Skoro sam nie chcesz spróbować, nie przeszkadzaj innym, co?
Machnąłem ręką i zamknąłem pudełko bo i tak miałem co robić wieczorem. Właśnie rozpoczynała się relacja z historycznego wydarzenia. Orbitalne połączenie statków Sojuz – Apollo. Dla dziecka, które od zawsze żyło w czasach zimnej wojny, w cieniu atomowego grzyba, jądrowej konfrontacji, taka sprawa wydawała się czymś wielkim, przełomowym, zwłaszcza, że zawsze fascynowałem się astronautyką (kto z Was nie?). Nieco poirytowany zachowaniem demona wsadziłem pudło na szafę i zbiegłem na dół. Sióstr oczywiście nie było, tylko macocha siedziała na kanapie i robiła na drutach. Na fotelu leniwie leżał mój kocur. Patrzyłam w telewizor jak zaczarowany, na głębię kosmosu, na oba statki. To był bardzo precyzyjny manewr. Orbitalne trajektorie lotu musiały się pokryć, pojazdy musiały zadokować z maksymalną precyzją. Siedziałem w skupieniu, obserwując widok z kamery umiejscowionej na jednej z anten Apolla. W rogu ekranu widać było trzpień dokujący amerykańskiego statku, z dala nadpływał Sojuz ze swym gniazdem cumowniczym. Czy się uda? Czy nie nastąpi katastrofa? Czy pomimo takich różnic między krajami, technologiami, systemami politycznymi uda się im połączyć? Czy trafią równocześnie w TEN moment? Z rozmyślań wyrwał mnie odległy hałas, który dobiegał z góry. Z mojego pokoju. Coś stukotało z cicha, podskakiwało. Głos w telewizorze odliczał odległość, w zasięgu kamery pojawiło się gniazdo cumownicze Sojuza, takie chętne i gotowe. Stukoty dobiegające z mojego pokoju stały się bardziej intensywne. Spojrzałem na macochę, ale ta chyba nic nie słyszała. Beznamiętnie łypała na ekran spod okularów. Piętnaście stóp, dwanaście stóp. Hałas na górze przybierał na częstotliwości. Wbijał się pod czaszkę. Spociłem się. Dziesięć stóp. A z góry co raz głośniejsze stuk-puk, stuk-puk, suk-puk. Pięć stóp. Trzpień Apolla zagłębiał się w lejkowate gniazdo dokujące Sojuza, zmierzając wprost do otworu. Stuk, stuk, stuk, stuk. Trzy stopy. Dwie. Nagły trzask. Dokowanie. Nie mogłem go słyszeć, w przestrzeni kosmicznej nie ma dźwięku. To pudełko po kolejce spadło na podłogę.

*

Siostry co raz więcej czasu spędzały z braćmi Lovelock. Spacery, muzyka, centrum handlowe, chichoty. Stroiły się na te wypady w łazience godzinami, plotkowały przy tym, szczebiotały. I już nie było ukradkowych spojrzeń, przypadkowego otarcia się w przejściu. Już nie słuchały Beatlesów na schodach. Słuchały ich z pieprzonymi braćmi Lovelock. Demon chyba odpuścił sobie na jakiś czas moją edukację seksualną i zajął się swoimi licznymi gośćmi z innych wymiarów. Płci odmiennej. Przeważnie.
Pewnego wieczoru macocha upiekła nasze ulubione bezy i wysłała mnie z nimi na brzeg jeziora, bym zaniósł dziewczętom. Wieczór był piękny, choć nieco chłodny. Czuć było w powietrzu zbliżającą się jesień. Na jeziorze fale marszczyły się lekko, księżyc w pełni rzucał na wodzie długą białą linię. Nagle usłyszałem okrzyk bólu, chyba Sue. Zerwałem się, pobiegłem w tamtą stronę. Nad jeziorem nie było moich sióstr. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wtedy ją usłyszałem. Tak, to była Sue. Jęczała, głośno, co raz głośniej. Na deskach pomostu, na rozłożonym kocu. Byłem na tyle blisko, że wyraźnie widziałem jej zgrabne nogi w białych pończochach. A pomiędzy nimi jednego z braci Lovelock. Rzuciłem ciastka do wody i pognałem do domu, depcząc ślimaki, depcząc wszystko, nienawidząc i brzydząc się, pozostawiając za sobą lekko falujące przy brzegu bezy unoszące się jak wianki na wodzie, w księżycowej poświacie.

*

Wiecie? Czasem pewne rzeczy nas przerastają, przerażają, póki tego nie spróbujemy. Wiecie już o czym mówię? Macie rację. O samochodach.
Dzierżąc porwany z szopy sekator leżałem pod znienawidzonym pomarańczowym busem i dokładnie wyczuwałem przeznaczenie wężyków prowadzących do kół. Nie myślałem o tym, czy ci przeklęci hipisi zginą jadąc do pracy rano czy wylądują w szpitalu czy tylko wydadzą kilka funtów na naprawę hamulców rzęcha. To była po prostu jedyna zemsta na jaką było mnie stać. Kilka chwil potem, wybrudzony smarem, z sekatorem w dłoni, stanąłem w drzwiach swojego pokoju. W kącie leżało pudełko po kolejce, z wnętrza dobiegały cienkie pojękiwania. Ścisnąłem sekator mocniej i ruszyłem w stronę pudełka.

*

Zmęczony, tej nocy wcześnie zapadłem w sen, padając na łóżko prawdopodobnie jak stałem. Śniłem dużo, niewyraźnie, męcząco. Śniłem o spoconym Jimie Lovelocku pomiędzy białymi pończochami, o psychiatrach w damskiej bieliźnie biegających wzdłuż brzegu jeziora i depczących ślimaki, które zamieniały się w kilkucalowe postacie, postacie te dosiadały ślimaki, ślimaki odpływały po białej poświacie księżyca. Śniłem o moich siostrach, widziałem je w ogrodzie, w letnim deszczu, tańczące, śmiejące się, widziałem je na huśtawce, jak powiewały białe sukienki, widziałem białe pończochy, kwitły białe kwiaty... nagle siostry pomachały mi i zaczęły odchodzić. Biegłem za nimi, krzyczałem. Ale one tylko raz jeszcze odwróciły się, pomachały mi znów i odeszły w stronę jeziora. Na drobnych kamykach zdjęły buty i boso ruszyły w stronę nadbrzeżnych skał. Chciałem krzyczeć, by się zatrzymały, by nie odchodziły. Nie mogłem. Szły nie zwracając uwagi na nic, brodząc białymi łydkami w wijących się, bezmuszlowych, granatowych ślimakach. Zanurzały się w wodzie, nie zdejmując białych sukienek, głębiej i głębiej, a ja nie mogłem krzyczeć, nie mogłem ruszyć się z miejsca. I naraz przeniosłem się pod wodę, widziałem je jak unoszą się bezwolnie, białe ręce, białe nogi, włosy wśród podwodnej roślinności, obracały się, wirowały, tańczyły. Gdzieś w tle słyszałem głos mówiący, śpiewający, nie wiem:

I cztery piękne dziewczęta, by zabrać je w toń,
I cztery ciemne groby by pochować je tam...


Nie wiem czy obudził mnie jakiś hałas w domu czy obudziłem się nagle, czując że tonę, że się duszę. Popatrzyłem przez okno. Było już jasno. Na ulicy trzy samochody, policyjny, karetka, jeszcze jakiś. Wypadłem z pokoju. Pootwierane drzwi do pokoi moich sióstr. Puste. Ziały pustką. Zbiegłem na dół. Macocha spazmatycznie szlochała w ramionach policjantki, przy nich jakiś lekarz przygotowywał zastrzyk. Wypadłem przed dom, pobiegłem dalej. Przed domem Lovelocków nie było pomarańczowego busa. Nogi ugięły się pode mną usiadłem. Z drugiej strony ulicy, uczepiona siatki, wpatrywała się we mnie niewidzącymi oczyma dziwna kuzynka Bobby’ego.

*
Kilka dni po pogrzebie przyjechało po mnie dalekie wujostwo z Leeds. Gdy szedłem do samochodu, oglądnąłem się jeszcze raz w stronę jeziora. Popatrzyłem na dom, na ogród. Na dom Bobby’ego. Przy siatce znów stała jego dziwna, brzydka kuzynka. Wiedziałem, że nigdy nie będziemy już z Bobby’m grać w piłkę a ja nie zostanę futbolistą. Wiedziałem że nie zobaczę już jeziora oświetlonego pełnią księżyca. Wiedziałem, że już nigdy nie usłyszę postukiwania ołówka doktora Ralpha Avalanche’a. Wiedziałem już, że nie będę grubiutkim, małym Porky’m. Nigdy. Wiedziałem już, co mam robić w życiu, wiedziałem to dobrze. Ale wiedziałem też, że nigdy nie zapomnę swoich sióstr. Nigdy nie zapomnę ani pięknej Lucretii, ani figlarnej Alice. Nigdy nie zapomnę tajemniczej Marian ani tańczącej w letnim deszczu Susanne, słodkiej Sue. Nigdy. Sióstr, których pragnąłem i które nienawidziłem. Sióstr których się bałem. Sióstr, które zabiłem.
- Musimy już jechać, Andrew – wujek wziął ode mnie walizkę i objął ramieniem. – No chodź.
Gdy wsiadałem do samochodu brzydka kuzynka Bobby’ego patrzyła na mnie uczepiona siatki, niewidzącymi, bladymi oczyma. Gdy samochód ruszył, patrzyłem przez tylną szybę. Wydawało mi się że słyszę jak ciotka Bobby’ego woła ją słowami:
- Ian! Natychmiast do domu!! Co ci ojciec mówił o przebieraniu się za dziewczynkę!!!!!
Ale mogło mi się zdawać.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38800
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#2

Post autor: wpk »

No przecież świetne.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#3

Post autor: Owain »

Miało być bez komentarzy. Nadziwić się nie mogę, jak leży interpunkcja. Ale poprawiać się nie chce;p :)
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38800
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#4

Post autor: wpk »

Interpunkcja i nie tylko. Ale od tego są korektorzy. Bo geniusze piszą i są Cortazarami.
puch24

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#5

Post autor: puch24 »

Seba,
Przeczytałem parę dni temu, ale z jakiegoś powodu zrozumiałem, że nie chcesz komentarzy?
Ale uznałem, że jednak skomentuję. Bardzo mi się podobało.
Ładnie piszesz.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38800
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#6

Post autor: wpk »

Dodam, że się talent marnuje...
A talent jest najważniejszą ze sztuk! ;P
Awatar użytkownika
danz1ger
Posty: 5597
Rejestracja: 11.2016
Lokalizacja: Gdańsk

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#7

Post autor: danz1ger »

przeczytałem dopiero teraz, wcześniej widok zapisanej całej strony czy, o zgrozo, dwóch zniechęcał mnie do czytania.
może inny (niekoniecznie) marnujący się talent przerobi ten dobry, moim zdaniem, scenariusz na dobry film?
Black & White is All Right!
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38800
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#8

Post autor: wpk »

Brawa dla Bogusława!
A film? Czemu nie.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Z archiwum Owaina - Cała Prawda

#9

Post autor: Owain »

Cóż, uważam owo moje opowiadanko za trafione ;) Jeśli ktoś jest zaznajomiony z kapelą The Sisters of Mercy. Pomimo tego, że to kapela, która wywarła największy wpływ na moje młodzieńcze życie, nie pojechałem na koncert ich w Wawie tydzień temu. Kolejny raz Eldryk ukrywający się za oparami suchego lodu i bełkoczący jakieś głupoty? Nein!!! ;)
Sowy nie są tym, czym się wydają...
ODPOWIEDZ