Z archiwum Owaina - Reactor of Art

o kulturze i sztuce innej niż fotograficzna
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Z archiwum Owaina - Reactor of Art

#1

Post autor: Owain »

Obrazek

- O…. o…o.. ogh… Oghwiii!!! – zarzęził Andy od progu. Jego poklejone, długie blond kudły oblepiały spoconą twarz. Wybałuszone oczy chciały przekazać wiadomość, której nie mogło wyartykułować gardło. Drżał. – Mghwww….Relarghhh…Eldr…hgh….
- Andy, spokojnie. Siadaj. Napij się. – Andy łapczywie pochwycił podaną szklanicę, wychylił jednym haustem. Wykrzywił się w obrzydzeniu. Prychnął.
- Woda….- jęknął.
- Ostatnie piwko wypiłeś mi wczoraj – rzekłem. – A następnych nie kupiłem. Nie spodziewałem się dziś ciebie.
Andy nie zripostował szyderstwa. Pociągnął jeszcze jeden łyk. I powiedział mi SŁOWO.
- Merciful Release potwierdziło obecność Sisters na trzynastej edycji Luny – wyrecytował patetycznym tonem i uśmiechnął się triumfująco. – Eldritch u nas zaśpiewa, Owi. Złóż ofiarę w świętym gaju.
- Spokojnie, Andy, spokojnie. Nie podniecaj się zbytnio. Pan Los tego nie lubi – znałem Andy’ego długo i wiedziałem, że nie wszystkie mesjanistyczne wieści Andy’ego się sprawdzały. A moje hiobowe przestrogi zawsze.
Włączyłem kompa i wstukałem adres oficjalnej strony siostrzyczek. Ale w dziale Sisters Live Schedule stało jak wół: 6 October 2005 r. – Rzeszow, Poland – „Reactor of Art” Podpromie Hall. Natychmiast wybrałem numer do Ambivalent i kazałem jej usiąść. I powiedziałem kto zagra w jej knajpie. Przyszłość malowała się różowo.

***

Wieczorem 6 października 2005 roku nad rzeszowską halą Na Podpromiu zebrały się gęste, ciemne, ołowiane chmury. Powietrze było lepkie i ciężkie. Staliśmy niewielką grupką po stronie parkingu i nerwowo zerkaliśmy w stronę wejścia do „Reaktora” usytuowanego w bocznej fasadzie hali. Koncert był zaplanowany na stosunkowo mała liczbę uczestników, około trzy setki kotłowały się już w niecierpliwym oczekiwaniu. Stanowili bezkształtną czarno-burą masę. Kilkanaście metrów dalej, oddzielona szczelnym kordonem policji kotłowała się inna masa. Blisko dwieście osób z megafonami, transparentami i kukłami podejrzanie pachnącymi terpentyną… Starsi ludzie, w przewadze kobiety, choć nie brakowało też osób młodych. W dłoniach gniewnie ściskali różańce, z zapałem śpiewali modlitwy. Na zorganizowanym doraźnie postumencie z metalowej beczki stał przyodziany w białą, długą szatę około trzydziestoletni mężczyzna. Wykrzykiwał do megafonu głosem zdradzającym co najmniej podniecenie:
- ….i zostaną ukarani bluźniercy i wszelkie plugastwo…!!! I ręka Sprawiedliwego dosięgnie i zmiażdży nasienie Zła…!!!! I powiadam wam, oddzielone zostaną ziarna Czystych od plew Zgrozy!!! A krnąbrny Goth oczyszczonym będzie azali tu na Ziemi lub w ogniu przedwiecznym…!!! A ja jakiem Mistrz Oczyszczenia zdepczę głowę Gotha nim ten zmiażdży mi piętę…!!! Lecz wżdy oczyścimy, Bracia, Zalążek Zła, co z Zepsutego zachodu zjechał tu głosić swe trujące jady..!!! I stanie się Jasność…!!! – grzmiał co raz głośniej śpiewnym tonem, głos stawał się nieco wyższy z emocji, oczy biegały mu na boki a usta drżały i wykrzywiały się obleśnie. Znałem go. Przemek, niegdyś mój kumpel, wielki fan Sisters, człowiek, który pierwszy zabrał mnie na Castle Party. Straciłem z nim kontakt, gdy podłapał parę lat temu fuchę w katolickim rzeszowskim radio „Via” i rozpoczął pracę jako redaktor. Przestał bywać na imprezach gotyckich, a na starych znajomych patrzył z dziwną nienawiścią, by nie rzec - z obłędem. Odkąd rok temu został przewodniczącym Zastępów Oczyszczenia – bojówki Ligi Polskich Rodzin i przybrał sobie przydomek Mistrza Oczyszczenia, starał się nam uprzykrzać organizację kolejnych edycji Luny Frigidy w sposób wyjątkowo perfidny. Tylko dzięki starym znajomościom nie musieliśmy z Andym zawiesić działalności, a Ambi zamknąć knajpy. Szeroka kampania medialna Zastępów Oczyszczenia spowodowała co prawda, że kilku rzeszowskich gothów wydziedziczyły babcie, ja straciłem pracę, bo mój szef nie mógł przecież zatrudniać „plugawego szatańskiego sekciarza” – jak głosił anonim. Andy i Ash wylecieli z uczelni, a ksiądz odmówił chrztu dziecku Ambi. Ale poza tym Luna działała prężnie i dopiero zapowiedziany koncert Sisters wywołał istną pianę na ustach Zastępowych Przeczyszczenia, jak ich nazywaliśmy pieszczotliwie. No ale kilka łapówek w Ratuszu wdzięcznie złagodziło przeszkody formalne. Lecz teraz, gdy patrzyłem na wzbierający i falujący tłum, już dwa razy większy niż liczba oczekujących na koncert, wcale nie byłem spokojny. Z zamyślenia wyrwał mnie krzyk Andrutka, który jako jeden z wyższych gothów czatował na wysuniętym betonowym cokole wznoszącej się nad nami industrialnej, postsocrealistycznej hali.
- Jadą..!!, Jadą…!!! – krzyknął Andrutek i zjechał z wdziękiem po słupie zaprojektowanym jeszcze zapewne do wieszania czerwonych sztandarów.
Autokar z muzykami i całą resztą wolno wtoczył się na parking. Ambivalent z mężem, Andy z Sehen, Ash, Andrutek i ja oraz przedstawiciele sponsorów i miejscowego radia studenckiego doskoczyliśmy w bardzo niegotyckich podskokach do autokaru. Drzwi otworzyły się z sykiem i ukazała się w nich zakłopotana twarz menago siostrzyczek, znanego nam z konsultacji telefonicznych. Już otwierał usta, zapewne by wyjaśnić ponad godzinne spóźnienie, gdy rozległ się rumor na końcu autokaru i ktoś zaczął się gwałtownie przeciskać w kierunku drzwi. Manager odsunął się szybko, zaś po stopniach nieskładnie, acz szybko wypełzła chuda postać o łysej głowie, nieco odstających uszkach, w ciemnych okularach trzymająca kurczowo zagasłego peta i prawie opróżnioną butelkę jasia wędrowniczka. Jednym słowem ON. Naiwny Andy szeroko rozłożył ramiona i płynną angielszczyzną zaczął recytować przygotowywaną od miesięcy regułkę powitania. Tymczasem Eldritch potknął się o ostatni stopień i głośno pacną na cztery litery rozbijając przy tym niedopitą butelczynę. Andy natychmiast chwycił w ramiona Księcia Ciemności i powrócił go do pozycji pionowej. Niewidzące czarne szkła spojrzały najpierw na resztki butelki, potem na Andy’ego. Wąskie usta wyszeptały ciche „fuck off”, po czym Eldritch, uczepiwszy się ramion ciągle uśmiechniętego Andy’ego, sprezentował mu na koszulkę wcale obfitego pawia. A ja zrozumiałem dlaczego wytargowaliśmy za koncert tak dobrą cenę.

***

Wbrew obawom, delirium Eldritcha nie było beznadziejne, udało się go doprowadzić szybko do jakiego takiego stanu i koncert rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem. Kłęby suchego lodu wtargnęły na scenę, snopy świateł zaczęły bombardować publikę, Dr. A rozstrzelał się kanonadą. Eldritch wkroczył na scenę, tłum oszalał. Niczym żołnierze z rękami na karabinach Pearson i Sheehan poddawali akordy do żałosnego wycia starych, dobrze znanych numerów. Pojawiły się ludzkie piramidy, Eldritch kiwał się hipnotycznie. Rozpoczynał się kolejny utwór:

I'm lying on my back now
the stars look all too near
flowers on the razor wire...

Dudnienie Doktora narastało rytmicznie, piramidy fanów falowały. Na jednej z nich zauważyłem Krisznę, który wznosił ręce ku sufitowi w jakiejś chorej modlitwie, Eldritch wykrzykiwał:

...but she looked good in ribbons
so just walk on in
she looked good in ribbons
so just walk on in...


Dudnienie Doktora było wszechogarniające, stawało się nie do wytrzymania. Napięcie rosło, coś w powietrzu stężało, opary suchego lodu dusiły. A ja uświadomiłem sobie z przerażeniem, że dźwięki nie pochodzą z automatu perkusyjnego. Zerknąłem przez duże szyby „Reaktora” na zewnątrz. Kordon policyjny nie powstrzymał Zastępów Oczyszczenia i ich sprzymierzeńców zwiezionych autokarami z innych miast. Teraz setki wykrzywionych w nienawiści twarzy przylgnęło do szyb próbując je sforsować. Metalowe beczki poszły w ruch. Miałem wrażenie że tylko ja widzę to pandemonium na zewnątrz i wyławiam hałas szturmu z dźwięków koncertu. Eldritch wykrzykiwał prawie w twarz Kriszny:

…just walk on in...!!

Ściana dźwięku pękła wraz z pękającymi szybami. Zastępy Oczyszczenia wdarły się do środka. Kriszna ze zdziwieniem spojrzał na wystające mu z piersi, zaostrzone i płonące drzewce od transparentu, po czym zsunął się z ramion Nocturnisa i Enkila wprost pod nogi oniemiałej Norny Hexe. Wściekły tłum wdarł się klinem pomiędzy uczestników koncertu, gdzieś na wysokości baru. Większa część gothów rzuciła się do wyjścia, lecz wielu nie uszło rozwścieczonej szarży. My wraz z zespołem i kilkudziesięcioma osobami stojącymi bliżej sceny zostaliśmy odcięci od wyjścia. Rozpoczęła się masakra. Gothci byli pacyfikowani czym popadło, tłuczeni tubami megafonów, nabijani na przyniesione krzyże, zaostrzone kołki (maskowane wcześniej jako drzewce od transparentów). Widziałem kilka płonących kukieł z gwiazdami wymalowanymi na piersiach i ciemnych okularach wbitych w piłki zastępujące kukłom głowy. Widziałem raźnego staruszka, który bombardował Stregę kamieniami z szybkością AK-40. Widziałem staruszkę siedzącą okrakiem na SGSS’sie, zaciskająca mu na szyi różaniec. Mignął mi Zoviet, który szczupakiem uratował się przed obcięciem głowy wielkim kawałem szkła ściskanym przez wielką, grubą babę. Widziałem jak Ślimakołak próbuje uratować duszoną pończochami Transsilvanicę, ale zniknął rażony w głowę tranzystorowym radiem. Widziałem to wszystko. Ale nie mogłem pomóc. Nadchodzili i po nas. Nagle, wniesiony na ramionach innych Mistrz Oczyszczenia zawył głośno, powoli podniósł głowę, popatrzył na scenę, jego oczy były nieludzkie, żółte, z ust płynęła mu piana. Charczał. Tłum ucichł na moment. Mistrz Oczyszczenia bardzo powoli uniósł rękę i wycelował palec w kierunku sceny, w kierunku osłupiałego z wrażenia Eldritcha. Z ust wydobył mu się przeraźliwy jazgot, a tłum mu zawtórował. I jak fala przyboju uderzył w kierunku sceny. Zauważyłem, jak wraz z tłumem niesiony jest spory stół, na którym, niczym na desce surfingowej, równowagę łapał Nihil dzielnie obrzucając atakujących pustymi butelkami po piwie. Jednak jakaś ręka złapała go za kostkę, stracił równowagę i zjechał ze stolika wprost na scenę pod nogi opędzającego się gitarą Pearsona. Obaj wywinęli kozła i zostali pochwyceni przez tłum. Nie zastanawiałem się długo, krzyknąłem na Eldritcha i pokazałem mu boczne wyjście przy którym staliśmy z naszą gromadką. Musiał go otrzeźwić rozwój wypadków, bo rzucił się w naszą stronę. Lecz było już za późno. Tłum ułapił go za koszulkę, zdarł ją z niego. Macki rąk pochwyciły go za ramiona, kleszcze szczęk ucapiły za kostki. Szczęki były żółte i miały długie kły. Pazury były ostre i szponiaste. Oczy atakujących były pionowymi szparkami i świeciły się dziwnym blaskiem. Eldritch też to zauważył. I zawył z przerażenia. Wtem, jak z podziemi, pojawili się Xodus i Cromm Cruac okładający bestie statywem od mikrofonu i resztami sprzętu. Pojawiły się Assa i Omega rozdające kopniaki wprost w nieziemskie ślepia i paszcze. Dzięki takiemu wsparciu udało się nam przeniknąć wraz z oszołomionym Eldritchem do korytarza, za nami dziewczyny ze Szczecina, wreszcie Xodus i Cromm zamknęli drzwi od przejścia i zasunęli zasuwy. Fala wściekłości uderzyła o drzwi. Xodus odwrócił się. Widziałem, że był blady jak ściana.
- Ta zapora długo ich nie powstrzyma – rzekł.

***

Błądząc po korytarzach i zakamarkach hali, której budowa pamiętała jeszcze środkowego Gierka, trafiliśmy wreszcie na drzwi zamknięte solidnie od drugiej strony. Zgodnie z opisem Ambi, która znała hale dobrze, za nimi był korytarz prowadzący na zewnątrz, nad rzekę, ku ocaleniu. Ash i Andrutek natychmiast wzięli się za wyważanie, ale szło im niesporo – to były solidne wrota. Andy rozglądał się w poszukiwaniu łomu. Wiedziałem, że tłum nie był normalnymi ludźmi, lecz posiadającymi nadludzką siłę bestiami. I wiedziałem kogo szukali.
- Cromm, weź Xodusa i poszukajcie jakiegoś przebrania dla Eldritcha – zaordynowałem – 20 metrów wcześniej mijaliśmy jakiś sklep z odzieżą. Tylko pospieszcie się.
Wziąłem się do pomocy przy wyważaniu drzwi, ale nic nie chciało ich ruszyć. Męczyliśmy się dobre piętnaście minut. Maciek, mąż Ambi, uspokajał Assę i Omegę, Ash bijąc w zamek kawałkiem zbrojonego druta szczękał zębami. Andrutek klął i wyzywał, że uszy więdły. Andy popatrzył na mnie i powiedział:
- Tośmy, kurwa, zrobili imprezę.
Pojawili się Cromm i Xodus prowadzący Eldritcha, który zdawał się być ciągle w szoku. Wyglądał iście żałośnie. Na jego chude, kościste ciało naciągnięta była różowa sukienka w białe grochy, zakończona falbanką. Z bufiastych rękawów wystawały patykowate ręce naznaczone śladami pazurów. Na głowie miał słomkowy kapelusz z szerokim rondem i woalką, stopy niepewnie chybotały się w białych szpilkach. W innych okolicznościach pękłbym ze śmiechu.
- Nic innego nie znaleźliście? – rzuciłem rozbawiony.
Xodus bezradnie rozłożył ręce.
- Cóż, to był sklep tylko dla pań. Niestety nie było nic w jego wymiarach. Może go nie poznają w tych łaszkach – powiedział.
- Taaaaa… Jak zdoła umknąć w tych szpileczkach to zacznę słuchać hip-hopu. Cóż, pomóżcie wywa… - urwałem. Zza drzwi, które próbowaliśmy otworzyć dobiegły kroki. Przerażona Ambi szepnęła:
- Mają nas.
Kroki należały do kilku osób, ale nie było słychać zawodzenia i wycia. I jedno stąpanie było wyjątkowo, wyjątkowo ciężkie. Kroki zatrzymały się po drugiej stronie drzwi. Wstrzymaliśmy oddech.
Drzwi uchyliły się do środka. Zmrużyliśmy oczy od wdzierającego się światła. Usłyszałem głos:
- Cholera, Owi, spóźniliśmy się na koncert, nasz bus złapał gumę, ale nasza stopowiczka nam pomogła. Co macie takie dziwne miny?
Oczy przywykły nam do światła panującego za drzwiami. Roześmiana gęba w spawalniczych okularach, włosy w kucyk podgolone bokami, śmieszna bródka. Za nim długowłosa blada twarz z bezczelnym uśmiechem. I córka Alana Edgara Poe w seksownych warkoczykach.
Kaneda, Dobermann, Mircalla. Lil. I reszta.
Poznań przybył z odsieczą.

***

Nakreśliłem w paru słowach rozwój wypadków Kanedzie. Powiedziałem, że polują na Eldritcha, wiec go przebraliśmy.
- Całkiem nieźle wam wyszło, bo go nigdzie nie widzę – rzekł Dobermann.
- Xodus – krzyknąłem – Gdzie Eldritch!!??
- Nie wiem. Pewnie musiał się gdzieś zerwać, jak otwierały się drzwi.
Rzuciłem się do długiego, bocznego korytarza. Czterdzieści metrów dalej zobaczyłem znikającą za rogiem różową sukienkę.
- Tam pobiegł! – Krzyknąłem – Co robimy?! Oj, Xodus, nie upilnowałeś zszokowanej damy na bani i do tego w szpilkach. Nie jesteś dżentelmenem.
Xodus zrobił nieszczęśliwą minę.
- Wyjście jest tak blisko – jęknął Andrutek – Ja chcę na powietrze!!!
Z korytarza w który czmychnął Eldritch dało się słyszeć ryk triumfu brzmiący, jak z piekła rodem.
Kaneda westchnął.
- Nie pytaj co Gotyk może zrobić dla ciebie, ale co ty możesz zrobić dla Gotyku – powiedział niefrasobliwie. Z dłoni strzeliły mu ostre, srebrne sztylety, podobne wysunęły się z butów. Lil szybciutko z plecaka wyciągnęła dziwne zawiniątka. Mircalla uśmiechnęła się złowieszczo, a z jej seksownych paluszków strzeliły małe błyskawice. Archanioł Uriel poruszał barkami i zza jego pleców ukazały się potężne skrzydła lśniące srebrzyście - pióra wyglądały na bardzo ostre. Trzymająca się w cieniu olbrzymia postać wysunęła się do przodu. Była odziana w wielką czarną suknię, głowę i twarz krył równie wielki czarny woal. W innych okolicznościach stwierdziłbym, że jest nawiedzoną gothką. Hm. Ponad dwumetrową.
- A to kto? – Zapytałem, pomimo opadu szczęki.
Kaneda oglądnął się.
- A, to nasza stopowiczka – uśmiechnął się tajemniczo. Postać w czerni zbliżyła się jeszcze bardziej i urosła o dobry metr. W szerz również. Andy’emu oczy wyszły z orbit. Ash upuścił zbrojony drut. Assa wciągnęła powietrze.
- No co? Idziemy czy czekamy, aż zatłuką Eldritcha? Idziesz Dobcio? – zapytał rezolutnie Kaneda.
- Jedną chwileczkę, pardon – odrzekł Dobermann z uśmiechem. Sięgnął do kieszeni i wydobył aksamitne pudełeczko. Otworzył, wyciągną srebrną szczeknę pełną długich kłów o pięknej linii. Założył i kłapnął parę razy dla próby.
Wyszczerzył się w radośnie do oniemiałego Andy’ego i rzekł patetycznie, choć efekt psuła niedomykająca się przez kły paszcza:
- Ichemy. Chczesz szyć whiecznie?

***

Metoda była prosta. Przodem sunęła budząca lęk poznańska gromadka, my idąc za nimi szukaliśmy po zakamarkach Eldritcha. Na wyjącą zgraję Zastępów Oczyszczenia natknęliśmy się już za trzecim zakrętem. Staruszki klęczały na czworakach i warczały, toczyły żółtą pianę, drapały szponami posadzkę. Łysawi dziadziusiowie kłapali szczękami, wyli i darli posadzkę kopytkami, co im dziwnym trafem pojawiły się zamiast nóg. Pianę toczyli mniej obficie niż babcie. Na nasz widok rzucili się do ataku. Lecz to był ich błąd. Kaneda powitał ich w podskokach i piruetach. Przy każdym ruchu rękami i nogami babcie i dziadkowie z piekła rodem odskakiwali tryskając żółtą posoką po ścianach. Dobcio doskakując i odskakując kąsał niemiłosiernie nie dając szans łamliwym kłom dziadziusiów. Skrzydła Archanioła Uriela były równie bezlitosne. Szedł wśród bestii powoli, z rękoma wzdłuż ciała. Lecz skrzydła wykonywały szaleńczy taniec obcinając kończyny i głowy. Kto umknął tej trójce, trafiał na dziewczęta. Agresywny dziadziuś, mimo odciętej stopy starał się rzucić do gardła Mircalli. Lecz ta tylko chwyciła go mocno za skronie i popatrzyła z uśmiechem w oczy. Dziadziuś żachnął, kwiknął, a żółty dym poszedł mu każdym otworem ciała. Lil zajęta była rozdeptywaniem karaluchów, jakie zostawały po geronto-bestiach po tym, gdy posypywała ich swoim proszkiem. Nagle, z drugiej strony korytarza przygalopowało z dzikim wyciem kilkoro wyjątkowo agresywnych staruszków. Zmierzali prosto na nas.
- Kaneda!!! – Krzyknąłem – Zachodzą nas od flanki!!!
Ale pomoc Poznania nie była potrzebna. Wielgachna gothka trzy na trzy metry odwróciła się w stronę atakującej hordy i rzekła:
- Aj, aj. Od flanki. To nieładnie.
Minęła nas, zagrodziła drogę bestiom i wysunęła z połaci ubioru ręce. Ujrzałem grube jak konary, zielone ramiona z monstrualnymi pazurami. Postać zwróciła się do wyjącej zgrai:
- Byłyście niegrzeczne. Nianiusia da wam klapsa.
Bryznęło żółtą posoką.

***

Archanioł Uriel strzepywał żółtą ciecz ze skrzydeł, Kaneda czyścił ostrza, Dobcio wypucowaną szczękę schował do pudełka. Mircalla dmuchała w paluszki jakby właśnie pomalowała paznokcie, a nie usmażyła od środka kilkanaście potworów. Niania była już normalnego wzrostu. No, prawie. Maszerowaliśmy szybko przeszukując każde pomieszczenie ale Eldritcha nigdzie nie było ni śladu. Znaleźliśmy go w małej sali sportowej. Nie był sam. Ale nikt z nas się nie ruszył.
Eldritch klęczał pochylony, oparty na łokciach i dygotał. Miał związane nadgarstki i knebel w ustach. Rondo kapelusza miał na szyj, okulary przekrzywiły się żałośnie, kieckę w grochy miał zadartą, ukazywał bladą jak ściana pupę. Za nim, z podkasaną szatą stał Mistrz Oczyszczenia. Na jego nabrzmiałe przyrodzenie założona była koronka z wieloma dziwnymi ostrzami. Dobermann stojący tuż za mną sykną i wykrzywił się.
- Niech nikt się nie rusza…!!! Ani drgnijcie…!!! – Wrzeszczał Mistrz Oczyszczenia wybałuszając oczy i tocząc pianę z ust. – Zrobię to..!! Zrobię…!!! Za te wszystkie lata…!!! Za te wszystkie kawałki..!!!! Za to, że zniszczył mi życie..!!! – Dyszał.
Sytuacja była patowa, bo kaleczący organ był tuż, hm. Najlepiej określił to Kaneda:
- Hannibal ante portas.
Nagle pustą salą wstrząsnął ogromny wystrzał. Ciemne okulary Eldritcha pokryły się żółtymi plamkami. Mistrz Oczyszczenia spojrzał w dół, na dziurę ziejącą mu z klatki piersiowej i osunął się na posadzkę. Spod trybun wyszedł osobnik ubrany w śmieszną szpiczastą czapkę z gwiazdą, szerokie wojskowe spodnie i koszulkę Ukrainian Goth Society z wielkim tryzubem. Gilles De Raise zwany Ezoterrorystą. Żuł gumę, na ramieniu trzymał dymiącego jeszcze potężnego obrzyna. Uśmiechnął się kwaśno i rzekł:
- Uratowałem Eldritcha. Shit. Wychodzi na to że jestem prawdziwym gothem.

***

- Myślisz, że się kiedyś z tego podniesie? – Zapytał Andy patrząc w stronę sceny.
- Nie wiem. Ale może to będzie tematem następnej płyty – uśmiechnąłem się do Andy’ego – Chodź, zostawmy ich samych. Niech piją. Musimy pomóc Ambi sprzątać, bo nam nie zorganizuje następnej Luny.
Po kątach „Reaktora” gothki opatrywały gothów, ci w lepszej kondycji ścierali żółta posokę. Na scenie siedział zgarbiony Eldritch w obdartej sukience w grochy, ze złamanym obcasem u białego pantofelka. W tle leciała muzyczka zespołu na „A”. Wielka litrowa flaszka wyborowej była już prawie osuszona. Jedną szklanicę ściskał Eldritch a druga stała na popękanym, zdezelowanym automacie perkusyjnym. Eldritch czknął:
- Cheers, doctror!
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38803
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Reactor of Art

#2

Post autor: wpk »

Kurwa, Owain.
Miało być bez religii.
I bez polityki.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Z archiwum Owaina - Reactor of Art

#3

Post autor: Owain »

Ale to o muzyce było, Sefie ;)
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38803
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Z archiwum Owaina - Reactor of Art

#4

Post autor: wpk »

List był do wuja Leona,
A skrzynka była czerwona...
Awatar użytkownika
rbit9n
Ribitibi
Posty: 9415
Rejestracja: 11.2016
Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem

Re: Z archiwum Owaina - Reactor of Art

#5

Post autor: rbit9n »

<tl;dr>
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
ODPOWIEDZ