A skojarzenia mam złe, bo byłem w Sobieszewie latem w pracy - przez ówczesną pracodawczynię zostałem z zaskoczenia i w ostatniej chwili zmuszony do wyjazdu na obóz językowy z młodzieżą jako nauczyciel i jednocześnie wychowawca. Ponieważ babka skąpiła, nie było oddzielnych nauczycieli i wychowawców. Zasuwaliśmy od 6 rano do 2 w nocy, sypialiśmy po 4-5 godzin dziennie. Efekt był taki, że zasypiałem nawet na stojąco, nie mówiąc już o zasypianiu na siedząco. W Sobieszewie był wtedy zakaz kąpieli ze względu na skażenie wybrzeża jakimiś sinicami czy innymi cholerami, i nie mogliśmy się kąpać. Dlatego zresztą obóz był w Sobieszewie, bo było tam bardzo tanio. Ze względu na zakaz kąpieli ośrodki wczasowe były kompletnie puste i właściciele obniżali ceny do minimum, żeby w ogóle ktoś przyjechał... Dzieciaki były w sumie sympatyczne, ale panowała ciągła atmosfera napięcia i strachu przed szefową, która przyjechała w drugim tygodniu, siedziała, i we wszystko się wtrącała. Nie mieliśmy ani sekundy spokoju, ani chwili dla siebie. Gdy ok. 23 już dzieciaki (8-18) udało się w końcu zapędzić do pokojów (bo nie do łóżek), w końcu była chwila na to, by sekundę posiedzieć i pogadać, a jeszcze trzeba było przygotować zajęcia językowe na następny dzień, coś tam np. przeprać, itd. To robiło się w nocy. Wróciłem stamtąd wykończony psychicznie i fizycznie, i ze śmiesznym wynagrodzeniem dodatkowym za wychowawstwo, bo nauczanie było w ramach etatu. (za który latem dostawaliśmy połowę pensji!)


Moi, lipiec 1994, plaża Sobieszewo:
