nordenvind pisze: ↑17 lis 2020, 16:34
u nas w czasach przed dresowych hiroszima byla najpopularniejsza w kronikach milicyjnych
nazwa, nie powiem intrygująca
Dodano po 57 strzałach znikąd:
Gdama pisze: ↑17 lis 2020, 16:18
U nas spokój i pełna kultura
Kiedyś w Dolnym Wrzeszczu zdarzyło się od czasu do czasu, że na trawniku przed domem ktoś komuś sprzedał kosę, albo puścił z dymem mieszkanie ze świeżymi zwłokami żony, ale to już przeszłość, przedrewitalizacyjna
W czasach przełomu mojej podstawówki i technikum wyszło, że mieszkam na osiedlu będącym wrocławską wylęgarnią skinheadów. Wtedy faktycznie należało umieć się poruszać się po osiedlu, które obszarowo nie jest duże, ale dosyć ludne, wtedy ponad 20 tys. ludzi. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi młodych. Ja mieszkałem na skraju wschodniej części osiedla i na zachodnią lepiej było nie chodzić. Potem się jednak uspokoiło, skinów nie ma. Kiboli nadal sporo, ale już nie ma problemu. Zresztą cały Wrocław się uspokoił. Trójkąt Bermudzki się uspokoił, chodziłem do techniku przy ulicy przylegającej do tegoż. Jeszcze na początku szkoły zdarzało się, ze komuś skroili walkmana czy zegarek, ale pod koniec już nic o tym nie słyszałem. Śródmieście się też uspokoiło. Myślę, że przełomowym momentem była powódź w 1997 r. Ludzie z jednego końca miasta pomagali tym z drugiego. Po powodzi trochę starych kamienic wyburzono, inne zaczęto remontować. Miasto zaczęło niektóre rzeczy robić na bogato. Teraz raczej nie ma miejsc we Wrocławiu o charakterze łódzkich Bałut czy warszawskiej Pragi. Są niestety takie w Wałbrzychu (Sobięcin/Palestyna) i w Legnicy (Zakaczwie), gdzie gdyby nie patrol Policji nie wiem czy nie rozstałbym się z rowerem.
Miałam raz nieprzyjemną sytuację we Wrocławiu. Nie pamiętam już niestety jakie to osiedle było. W każdym razie właśnie dość liczna grupa kiboli. Było dość stresująco, nie powiem. Ostatecznie dobrze się skończyło bo chyba trzymali sztamę z Lublinem akurat. Ale to grupa, której chyba najbardziej się boję.
Pamiętam, że byliśmy mocno zdziwieni, bo każdy taki zachwycony Wrocławiem, że pięknie, że kultura itp. Wracaliśmy wtedy z pokazu świetlnych fontann.
Gdama pisze: ↑17 lis 2020, 16:18
U nas spokój i pełna kultura
Kiedyś w Dolnym Wrzeszczu zdarzyło się od czasu do czasu, że na trawniku przed domem ktoś komuś sprzedał kosę, albo puścił z dymem mieszkanie ze świeżymi zwłokami żony, ale to już przeszłość, przedrewitalizacyjna
Ach ta rewitalizacja. Komu to przeszkadzało. Pamiętam ile to się człowiek sportu nauprawiał wracają przez Leczkową do akademika. A ile chłopcy z dzielni mieli radości jak ktoś na ich widok przyspieszał jak Usain Bolt. Nikt nikomu przecież nie chciał zrobić krzywdy, to był taki teatr, wszyscy się szanowali.
Jestem małomiasteczkowem, a ostatnio też wieśniakiem.
Dla mnie duże miasta to Mordory - są koszmarem od czasu, gdy jako pięciolatek byłem z matką u ciotki w Warszawie.
Może trochę na wyrost, jednak Wasze historie tylko mnie utwierdzają.
Ja w sumie mieszkam niedaleko tej owianej złej sławą ulicy. Co ciekawe, te rejony są podzielone niewidocznymi granicami. Tak, że dresiarze z Lubartowskiej nie wejdą pod górę na moje osiedle i vice versa. Pewnie chodzi o jakieś wpływy.
Prawdą jest też to, że nigdy nic niebezpiecznego mi się nie przytrafiło. Raz czy dwa ściągnęli mi słuchawki, ściągnęli bandankę czy ciągnęli za warkocze ale to raczej takie "końskie zaloty" ale nic poważnego. A do domu wracałam w różnych porach i w różnych stanach.
Dodano po 1 minucie 21 strzałach znikąd:
wpk pisze: ↑17 lis 2020, 17:34
Jestem małomiasteczkowem, a ostatnio też wieśniakiem.
Dla mnie duże miasta to Mordory - są koszmarem od czasu, gdy jako pięciolatek byłem z matką u ciotki w Warszawie.
Może trochę na wyrost, jednak Wasze historie tylko mnie utwierdzają.
Nie masz wpływy na to gdzie się urodzisz. Ja ubolewam, że nie miałam nigdy babci na wsi.
A w Warszawie do dzisiaj czuję się jakbym przyjechała z ciasnej prowincji. Wszystko mnie tam przerasta.