Fantastyka

o kulturze i sztuce innej niż fotograficzna
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Fantastyka

#1

Post autor: Owain »

Nie wiem czy było, pisane dla mojej ówczesnej dziewczyny jako praca... zaliczeniowa? Przypisów mnie się nie chce dodawać edytować. Nie sądzę, by ktoś przeczytau :P


Czy i w jaki sposób wizja świata kreowana przez literaturę fantastyczną i utopijną wpłynęła na kształt współczesnego świata?
(w 100 rocznicę śmierci J. Verne’a)



navigare necesse est,
vivere non est necesse


Pompeius Magnus

Jakkolwiek wyszukana stałaby się ludzka cywilizacja,
jakkolwiek skomplikowałoby się życie i społeczeństwa,
a także relacje między maszynami i ludźmi,
zawsze nadchodzą chwile samotnej potęgi,
gdy cały bieg ludzkich dziejów, cała przyszłość
ludzkości zależy od stosunkowo prostych czynów
pojedynczych osób...


Frank Herbert

Chcesz być wesoły – poluj na Ośmioły !

hasło reklamowe z planety Entropia




Prolog czyli kłody pod nogi

Gdy po raz pierwszy przeczytałam pytanie, które stało się kanwą niniejszego opracowania, odpowiedź wydawała się jasna. Ależ oczywiście! Lecz kiedy zasiadłam do przeglądania materiałów, czytania definicji, poznawania faktów z życia i twórczości autorów, kiedy wreszcie powiązałam sobie to w logiczną całość przyczynowo-skutkową – pewność i klarowność odpowiedzi pękła jak bańka mydlana. Czy odrodzeniowe utopie w jakikolwiek sposób wpłynęły teoretyków ustroju i twórców deklaracji humanistycznych? Przecież i bez tych kilku „opowiastek o wyspach” narodziłby się socjalizm czy zniesiono by niewolnictwo. Czy dzięki takim wizjonerom jak Juliusz Verne powstawały nowe wynalazki, zdobycze techniki, czy dzięki nim ludzkość sięgnęła chmur? Przecież już przeszło pół wieku przed urodzeniem autora „20.000 mil podmorskiej żeglugi” pierwszy nieporadny okręt podwodny wziął udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych , przecież gdy Verne pisał „Pięć tygodni w balonie”, ludzie wznosili się w balonach już od niespełna wieku. Czy gdyby nie drukowane w latach 30tych XX w. opowiadania Hugo Gernsbacka „Amazing Stories” powstałby program Gemini, Apollo i czy pierwszy człowiek stanąłby na księżycu? Czy może raczej - to, że człowiek raczył w ogóle ruszyć tyłek na orbitę - zawdzięczamy w większym stopniu zimnej wojnie, rywalizacji supermocarstw, czy wreszcie – jakże śmiałe twierdzenie - pladze nazizmu, za sprawą twórcy rakiet V1 i V2 Wernhera Von Braun, który był warunkiem sine qua non amerykańskiego programu kosmicznego? W końcu sam Stanisław Lem pisał, iż historia rozwoju cywilizacji ludzkiej, której podglebiem jest kultura, to bieg, którego toru nikt z góry nie wyznaczał, dalekosiężnych celów mu nie ustanawiał. I chociaż poczciwi i szlachetni utopiści uważali, że należałoby wymyślić jakiś prometeuszowy cel, ku któremu ludzkość by zdążała, to w rzeczywistości tak zwany rozwój napędzały zupełnie inne siły. Weźmy współczynnik międzyludzkiego okrucieństwa: był on niestety stałą naszej cywilizacji, zmieniał tylko oprzyrządowanie w zależności od dostępnych w danym czasie technologii.
Czy zatem można postawić tezę, iż bajdurzenia marzycieli od zarania dziejów pozostawiły w realnym świecie ślad jedynie w postaci hollywoodzkich filmów klasy B? Oczywiście, że można. Tak wielu moich znajomych, jak i rzesze mainstreamowych krytyków traktuje literaturę fantastyczno-naukową jak lekki i przyjemny sposób zabicia czasu – lecz absolutnie nic nie wnoszący do życia, o dziedzictwie kultury już nie mówiąc. W niniejszej pracy postaram się jednak udowodnić, iż bez Juliusza Verne’a, H.G. Welles’a, Arthura C Clarke’a, George’a Orwell’a, Janusza A. Zajdla czy Stanisława Lema nie tylko nie stanęlibyśmy nigdy na srebrnym globie, nie tylko nie upadłyby systemy totalitarne, ale także nasze wnętrze, nasze człowieczeństwo byłoby dużo, dużo uboższe.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#2

Post autor: Owain »

Od Noe do Neo czyli ewolucja

Co to jest „literatura fantastyczna”? Co to jest „literatura utopijna”? A może są one częścią jednej, wielkiej całości? Gdzie zaczyna się fantastyka, skąd czerpie swe źródła, by rozlać się szerokimi meandrami różnorakich podgatunków? Jakkolwiek już N.H. Kleinbaum w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów” krytykowała traktowanie literatury „szkiełkiem i okiem”, bez podpowiedzi na powyższe pytania, bez próby klasyfikacji, określenia przedmiotu – z pewnością nie uda nam się zmierzyć w podaną w tytule pracy kwestią.
Noe miał sześćset lat, gdy nastał potop na ziemi. Noe wszedł z synami, z żoną i z żonami swych synów do arki, aby schronić się przed wodami potopu. Ze zwierząt czystych i nieczystych, z ptactwa i ze wszystkiego, co pełza po ziemi, po dwie sztuki, samiec i samica, weszły do Noego, do arki, tak jak mu Bóg rozkazał. Tymi słowy Pismo Święte w Starym Testamencie opowiada nam historię tego, który oczyścić miał ziemię z nieprawych, ratując co najcenniejsze. Ale czy na pewno historię? Bibliści, zarówno kościelni jak i świeccy zgadzają się co do tego iż ta, jak i wiele, wiele innych przypowieści biblijnych ma charakter paraboliczny i symboliczny. Noe wcale nie miał sześciuset lat (lub może miał, lecz wg całkowicie innej rachuby niż obecnie), a na arkę nie wprowadzono par wszystkich gatunków zwierząt – byłoby to oczywiście fizycznie niemożliwe. Przecież niejednokrotnie spotykamy się z twierdzeniem, iż arka jest jedynie symbolem przymierza z Bogiem, jest środkiem zastosowanym w celu bardziej zrozumiałego przekazu tego co ważniejsze, co kryje się pomiędzy linijkami tekstu. Zatem śmiało możemy napisać, iż Noe lub jakikolwiek innych bohater nieprawdopodobnej, nierealnej opowieści biblijnej nie jest bohaterem fantastycznym. Czy zatem będzie nim Herakles, Dedal, Król Artur czy Roobin Hood? Otóż nie. Będą oni bohaterami opowieści, które klasyfikujemy w obrębie gatunku zwanego mitem. To właśnie mit jest kanwą, praźródłem, początkiem. To w micie swoje korzenie znajdzie i przypowieść religijna, i bajka, i być może cała literatura.
Mit (łac. mythus z gr. mýthos „wypowiedź; bajka”), to próba intuicyjnego wyjaśnienia za pomocą opowieści o wyraźnych personifikacjach i symbolice zjawisk powstania, istnienia i rozwoju wszechświata i jego poszczególnych elementów, bóstw, losu ludzkiego i samych ludzi, zagadnień, etycznych; w mitach zazwyczaj są opisywane wydarzenia nadprzyrodzone, które zachodzą przy udziale sił nadnaturalnych (np. bogów, demonów, herosów) i stanowią tło objaśnianego zjawiska.
Mamy zatem w mitach element nadnaturalny, świat lub zjawiska nadprzyrodzone, które stanowią jakby dekorację do opowieści o sprawach ważnych dla ludzi współczesnych czasom powstawania mitu. Podobną funkcję spełnia również literatura fantastyczna, jednak z pewnością mit nie jest jeszcze fantastyką w powszechnym rozumieniu tego słowa. Jak zostało wspomniane, mit jest jedynie prapoczątkiem dla wszelkich form z domieszką nierzeczywistości czy nadnaturalności. W sposób bezpośredni z mitu czerpać będzie garściami tylko jeden podgatunek fantastyki, stosunkowo młody, jak na tak silne związki z pradawnym mitem. Gatunkiem tym jest fantasy. To wskrzeszeni przez Howarda czy Tolkiena bohaterowie, rycerze, herosi walczą ze smokami, złymi demonami i hordami barbarzyńców w celu uratowania świata. I jakkolwiek w sposób podobny machają mieczami, wzruszają i wzbudzają podziw, to są przecież tworem sztucznym, mitem z próbówki wyobraźni autora, tylko czasem nieco wspartym postmodernistyczną kompilacją legend, zabawą archetypami.
Czym zatem jest fantastyka, czy można ją w ogóle zdefiniować – czy jest może jedynie wielkim „workiem” dla gatunków? Kiedy się zaczęła? Kto pierwszy zasługuje na miano pisarza fantastycznego?
Odpowiedź na powyższe pytania jest niezmiernie trudna, gdyż tak naprawdę ostra i zupełna definicja fantastyki nie istnieje. Prób zdefiniowania fantastyki jest wiele, żadna jednak nie pozwala na wyraźne oddzielenie jej od mitu, przypowieści, legendy. Dla jednych fantastyka to typ twórczości literackiej w sposób swoisty budujący świat przedstawiony: składają się nań elementy, które nie odpowiadają przyjętym w danej kulturze kryteriom rzeczywistości, a więc wątki nadnaturalne i wszelkiego rodzaju cudowności , inni próbują opisać gatunek poprzez jego relacje ze światem realnym: fantastyka sięga poza rzeczywistość. Nie znaczy to wcale, by się z rzeczywistością zupełnie nie stykała. Sama przecież zbudowana jest z elementów rzeczywistości, inaczej w ogóle nie byłaby komunikatywna. Rzeczywistość tworzy najczęściej punkt wyjściowy dla fantastycznej fikcji, niezbędne zaplecze, na którego tle fantastyka rysuje się z tym większą wyrazistością .
Należy zwrócić uwagę, iż znakomita większość dzieł literackich jest – w jakimś sensie fantastyczna. Przecież wśród miejsc realnych, w czasach współczesnych lub przeszłych, porusza się bohater nigdy nie istniejący. A gdy nawet mówimy o literaturze biograficznej, z postaciami znanymi z historii – wydarzenia jakie opisane zostają przez autora nie zawsze znajdują odzwierciedlenie w tym co było, są ubarwiane, nieprecyzyjne, inne. Bo przecież nie istniał Andrzej Kmicic, nie istniał Cezary Baryka. Szkocki władca Makbet istniał, lecz z pewnością jego los potoczył się inaczej niż opisał to w swej wizji William Szekspir. Kiedy zatem fikcja literacka przemienia się w fantastykę? Po części odpowiedź udzielona została już powyżej. Z fikcją literacką mamy do czynienia zawsze, nawet w przypadku literatury fantastycznej, lecz fantastyka pojawia się wtedy, gdy kanwa opowieści, jej ramy, świat w którym się dzieje – jednym słowem owa wspomniana „dekoracja” intrygi - jest nadrealna. Owa nadrealność osiągnięta może być poprzez manipulację czasem - umiejscowienie akcji w przyszłości (najczęściej fantastyka-naukowa), bądź przeszłości - przeszłości nie znanej nam z książek historycznych, lecz przeszłości alternatywnej (fantasy, fantastyka alternatywna ). Nadrealność akcji umiejscowionej w czasach nam współczesnych nadana może być poprzez wprowadzenie nieistniejących jeszcze zdobyczy techniki, wynalazków, tajnych laboratoriów (również fantastyka-naukowa), bądź elementów nadprzyrodzonych (horror). Trafnie określił to W. Ostrowski: Kompozycja fantastyczna polega na takim przetworzeniu elementów świata empirycznego i/ albo stosunków między nimi, które czyni świat fikcji artystycznej tak odmiennym od codziennego doświadczenia, że próżno szukać jego odpowiednika w świecie empirycznym. Elementów fantastycznych albo nie ma, w świecie empirycznym, albo istnienie ich jest niesprawdzalne. Istnieją natomiast w literackiej formie jako wytwory wyobraźni lub fantazji, i dlatego nazywa się je fantastycznymi.
Po trudnej i nieudolnej próbie zdefiniowania fantastyki, należy postawić kolejne pytanie: czym jest literatura utopijna? O ile odpowiedź na to pytanie jest o wiele prostsza niż na poprzednie, o tyle problemów nastręcza powiązanie utopii z fantastyką. Można oczywiście prowadzić akademickie dyskusje czy może literatura utopijna jest częścią literatury fantastycznej – spełnia przecież kryteria nadrealności „dekoracji”. Pomimo słuszności powyższej tezy, z uwagi na dość hermetyczny charakter literatury utopijnej, jej szacowny wiek jak i specyfikę – należy „starszą siostrę literatury fantastycznej” posadzić w osobnym, zasłużonym fotelu. A jednak coś obie „panie” łączy. Otóż nieodłączną częścią współczesnej literatury fantastycznej, substratem wielu wspaniałych powieści – choć często sobie tego nie uświadamiamy – jest przeciwieństwo utopii – antyutopia.
Jak zostało wspomniane, definicja literatury utopijnej jest dużo bardziej ścisła, niż w przypadku fantastyki. Utopia to gatunek literatury dydaktycznej prezentujący wizję wzorowo zorganizowanego społeczeństwa, którego mądrzy i szlachetni obywatele wspólnie pracują nad stworzeniem sprawiedliwego ustroju i opartych na wzajemnym szacunku stosunków międzyludzkich. Wizja ta kontrastuje z rzeczywistością wspólną pisarzowi i czytelnikom, stając się programem reform tej rzeczywistości.
Nazwa gatunku pochodzi od tytułu dzieła Thomasa Morusa Prawdziwie złota książeczka, równie pożyteczna jak dowcipna, o najlepszym urządzeniu republiki i o nowej wyspie Utopii z roku 1516. Podobne utwory powstawały już w starożytności, by wspomnieć choć Państwo Platona. Jedną z najbardziej znanych i cenionych utopii jest wydana w 1627 roku Nowa Atlantyda autorstwa Sir Francisa Bacona, urzędnika, filozofa, prawdziwego człowieka renesansu. Charakter utopii mają także oświeceniowe Nowa Heloiza Jana Jakuba Rousseau czy druga część dzieła Ignacego Krasickiego Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, opowiadająca o pobycie bohatera na idealnie rządzonej wyspie Nipu. Dzieło Dwie Utopie popełnił również Włodzimierz Ilicz Lenin.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#3

Post autor: Owain »

Mamy zatem do czynienia z precyzyjnie określonym kanonem literatury utopijnej, z jej cechami charakterystycznymi. Zawsze w przypadku utopii występuje wydzielony - nie tylko społecznie czy kulturowo – lecz i geograficznie obszar (często wyspa), którego izolacja pozwala na rozwinięcie się danego ustroju społeczno-politycznego. Wizja owego ustroju w odbiciu autora jest wizja idealną, jest niejako postulatem twórcy skierowanym do współczesnych. Utopijne dzieła literackie nierozerwalnie wiążą się z działalnością społeczną lub polityczną autorów, którzy często bywali również filozofami, urzędnikami, przywódcami lub tylko komentatorami życia publicznego.
Swoistą parodią dzieła utopijnego jest antyutopia, zwana też dystopią albo utopią negatywną. Jest to utwór, który pokazuje społeczeństwo pozornie doskonale zorganizowane, działające zgodnie z najnowszymi osiągnięciami nauki i techniki, w którym jednak władza ma charakter totalitarny, a tradycyjny system wartości i norm etycznych ulega destrukcji.
Dzieła opisujące antyutopię charakterystyczne są dla wieku XX-go, szczególnie w świetle powstających ustrojów totalitarnych i zaliczyć możemy do nich tak wybitne pozycje jak: Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya z roku 1932, 451 Farenheita Raya Badbury'ego z roku 1953, Rok 1984 George'a Orwella, Władca much Williama Goldinga czy Pianola Kurta Vonneguta. Wśród polskich twórców wymienić należy Powrót z gwiazd Stanisława Lema czy Limes Inferior Janusza Zajdla.
Świat opisany w antyutopiach jest pozornie lepszy od nam współczesnego, sprawniej zorganizowany społecznie, nacechowany wyższą technologią, lecz z bliższej perspektywy okazuje się, iż sztywne normy i owa technologia zamiast ułatwiać człowiekowi życie, stają się dla niego więzieniem, pułapką, piekłem, gdzie człowieczeństwo schodzi na plan dalszy a jednostka winna podporządkować się systemowi dla dobra ogółu. W skrajnym przypadku człowiek stać się może ofiarą swej własnej myśli technicznej w świecie opanowanym przez dyktaturę maszyn. Kreacja antyutopii nie jest już tak wyraźna jak w przypadku jej „lepszej siostry” i pomimo, że do najwybitniejszych i najbardziej charakterystycznych utworów należą wyżej cytowane, w każdej niemal książce fantastycznej traktującej o przyszłości znajdziemy elementy w których autor przestrzega nas przed zgubnymi skutkami rozwoju cywilizacji technologicznej.
Teraz, kiedy z grubsza określona została definicja literatury fantastycznej, i – nieco precyzyjniej – definicja literatury utopijnej, można przejść do omówienia poszczególnych gatunków fantastycznego pisarstwa, co najlepiej będzie uczynić śledząc jego ewolucję.
Powtórzmy zatem pytania: Kiedy narodziła się literatura fantastyczna ? Kto pierwszy zasługuje na miano pisarza fantastycznego? I znów żadna odpowiedź nie będzie w pełni prawdziwa.
Bo jakąż miarę przyłożyć można do opowieści by uznać ją za fantastyczną, jakie przypisać kryteria? Bo jeśli fantastyką mają być opowieści o podróżach na inne ciała niebieskie – to palmę pierwszeństwa poniesie nie Juliusz Verne ze swą podróżą Wokół Księżyca i Z Ziemi na Księżyc, lecz niejaki Lukian z Samosaty, który już w 160 roku naszej ery popełnił Prawdziwą Historię, opowieść o wyprawie – najpierw Odyseusza, zaś później niejakiego Ikaromenippa – na Księżyc . W roku 1638 zaś, ukazała się książka angielskiego biskupa Francisca Godwina Człowiek na Księżycu, której tytułowy bohater, Domingo Gonzales, w powietrznym statku unoszonym przez ptaki zwane gansas doleciał do Księżyca i opisał księżycowe społeczeństwo. Równocześnie ukazała się inna pozycja Odkrycie nowego świata na Księżycu (1638 r.) - Johna Wilkinsa, popularny esej naukowy podejmujący satyryczne projekty podróży międzyplanetarnych, oparty na rzetelnej znajomości ówczesnych nauk.
A może za pierwsze dzieło fantastyczne powinniśmy uznać wielokrotnie przenoszoną na ekran i budzącą grozę po dziś dzień powieść Mary Shelley Frankenstein, czyli nowy Prometeusz z 1818 roku? To przecież tam, w wyładowaniach elektrycznych narodził się wskrzeszony protoplasta późniejszych robotów i cyborgów. To we Frankensteinie stykamy się z próbą „przyprawienia” fantastycznej, nadrealnej fabuły szczyptą nauki, wytłumaczenia zachodzących zjawisk prawidłowością fizyki, ożywczą mocą prądu. Tutaj też odnajdziemy wątki znane już z greckiego mitu o Dedalu i Ikarze czy legendy o Golemie – pierwszym sztucznym człowieku. Tak jak w owych podaniach doktor Frankenstein pada ofiarą swego wynalazku. Czyżby zalążek antyutopijnych przestróg przed rozwojem technologicznym?
Otóż nie. Nie można z całą pewnością odpowiedzieć na pytanie, kto zapoczątkował literaturę fantastyczną. Wszyscy, od Lukiana z Samostaty, poprzez wybitnych utopistów, po Mary Shelly zasługują na miano pionierów tego gatunku. Można natomiast pokusić się o odpowiedź na pytanie kto stał się prekursorem trzech podstawowych gatunków zaliczanych do fantastyki: fantastyki naukowej czyli science fiction, fantasy i horroru. I wyda się to dziwne każdemu miłośnikowi SF lecz ów trzeci, często traktowany po macoszemu podgatunek fantastyki jawi się jako najstarszy. Bo czyż horror nie wywodzi się bezpośrednio od dzieł wspomnianej Mary Shelly czy Edgara Allana Poe? Autorów tych zalicza się do twórców tzw. powieści gotyckiej, po trochę ewoluującej z powieści romantycznej, owej niesamowitości, bajkowości, mrocznej tajemnicy. Nie bez kozery powieść gotycką nazywano również powieścią grozy. A od grozy do horroru droga już niezmiernie krótka. Lecz nim ożywione elektrycznością ciało zbudziło do życia tysiące wampirów, duchów, wilkołaków i utopców, nim upadający dom Usherów pociągnął nas do krainy, gdzie lęk czai się za każdym rogiem, w zachodniej Francji, nad leniwymi nurtami Loary zakiełkowało ziarnko najpotężniejszego fantastycznego gatunku: fantastyki naukowej.
8 lutego 1828 r. w Nantes urodził się Juliusz Gabriel Verne. Nantes było dużym portowym miastem nad Loarą, co nie pozostało bez wpływu na drogę życiową Verne’a. Od najmłodszych lat Juliusz obserwował wielkie statki sunące majestatycznie ku odległemu o pięćdziesiąt kilometrów oceanowi, ku nieznanemu, ku przygodzie. Mając lat jedenaście podjął nawet próbę ucieczki z domu z workiem marynarskim na plecach i zaciągnięcia się na oceaniczny statek, zostało to jednak już u ujściu Loary udaremnione przez jego ojca.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#4

Post autor: Owain »

Juliusz, którego - pomimo otrzymania wykształcenia prawniczego - zawsze ciągnęło pisarstwo, rozpoczynał swe literackie próby od gatunków lekkich, zupełnie niezwiązanych z fantastyką. Pisał zatem komedie, farsy, wodewile czy libretta operetkowe. Mocno związał się również ze znanym duetem pisarskim – Aleksandrem Dumasem, ojcem i synem. Jednak dopiero spotkanie Verne’a z wydawcą Piotrem Juliuszem Hetzelem, redaktorem Magazynu Edukacji i Rozrywki oraz przyjaźń z Feliksem Tournachon’em, - pisarzem, dziennikarzem, podróżnikiem, budowniczym i pilotem balonów, pchnęła Juliusza Verne’a w stronę powieści przygodowych. Verne, pisząc swe książki, studiował dzieła naukowe z najróżniejszych dziedzin wiedzy: techniki, fizyki, chemii, matematyki, geografii, astronomii, biologii, a nawet medycyny. Prowadził dyskusje i konsultował się ze specjalistami z wielu dziedzin wiedzy, a także z konstruktorami, od których otrzymał dużo teoretycznych i praktycznych wskazówek. Bardzo wiele godzin spędzał codziennie w Bibliotece Narodowej nad czasopismami technicznymi. Niektóre z nich prenumerował jako jedyny w Paryżu. Zdobyte w ten sposób wiadomości gromadził na fiszkach, które wciągał do swej kartoteki, zawierającej około dwudziestu tysięcy haseł.
Verne poprzez gruntowne studia związane z tematyką pisanych utworów nie tylko wprowadził element naukowy do beletrystyki, ale pierwszy nadał swym powieściom cechy realizmu i w sposób nierozerwalny połączył realną wiedzę z naukową i twórczą fantazją. Książki, które wychodziły spod pióra „Czarodzieja z Nantes” zapoczątkowały nowy nurt literatury, nowy typ powieści. Ogólnie uważa się Verne'a za odkrywcę i twórcę „powieści o nauce”, jak ją nazywał sam pisarz w listach do ojca. Powieść ta bowiem wyrosła z sukcesów nauki i zdobyczy techniki. Dziś zalicza się tego typu utwory do „science-fiction” lub „technic-fiction”.
I właśnie owo powiązanie wizji fantastycznych z nauką zaowocowało dla Verne’a mianem pierwszego pisarza fantastyki-naukowej. Wspomnieć należy, iż Verne w swych powieściach skłaniał się także ku wątkom utopijnym, które najsilniej wybijają się w trzeciej części wybitnej trylogii morskiej – Tajemniczej Wyspie.
Ciekawostką jest również, odnalezione dopiero w 1989 r. dzieło pisarza od tytułem Paryż w XX wieku. Powieść ta zaliczona może zostać do nurtu antyutopijnego, z uwagi na dość mroczną wizję technologicznego rozwoju zaprezentowaną przez Verne’a i koresponduje mocno z Wehikułem Czasu Herberta George’a Wellesa. Choć książka Verne’a w większym stopniu nosi cechy futurologii , zaś Welles mocniej położył nacisk na wątek przygodowy – obie pozycje traktują (u Wellesa między innymi) o wizji wielkich miast europejskich w latach 60-tych XX wieku.
Pomimo, iż Juliusz Verne nie przepadał za H.G. Wellesem , ten niemal współczesny francuskiemu twórcy SF angielski pisarz wszedł do kanonu literatury fantastycznej takimi dziełami jak Niewidzialny człowiek, Wyspa doktora Moreau czy Wojna światów, pierwszą powieścią o kontakcie ludzkości z obcą cywilizacją. Jak wielki wpływ na realne życie mieszkańców stanów zjednoczonych podczas pewnej nocy miało owe dzieło – pokazane zostanie na końcu niniejszej pracy.
Zatem można śmiało powiedzieć, iż przede wszystkim Juliusz Verne, zaś po nim H.G Welles są ojcami drugiej (chronologicznie) po horrorze gałęzi fantastyki jaka pojawiła się w historii literatury. Należy jednak pamiętać, iż termin SF nie istniał jeszcze wtedy, tak samo jak współcześnie pisarzom powieści grozy nie istniał termin horror.
Pierwszą definicję science fiction sformułował Hugo Gernsback. On to w latach 30-tych XX wieku zaczął wydawać pierwszy magazyn fantastyczny Amazing Stories, w którym zamierza publikować opowieści podobne do tych, które pisali Jules Verne, H.G. Wells i Edgar Allan Poe – urzekające opowieści przygodowe z włączeniem faktów naukowych i proroczych wizji. Później, już jak lawina powstawać zaczęły kolejne dzieła fantastyki naukowej, zarówno te znaczące jak i mniej wartościowe powiastki pisane ku uciesze czytelników, tak charakterystyczne dla amerykańskich fantastycznych magazynów z lat 50-tych – następców Amazing Stories.
Nim jednak fantastyka naukowa rozwinęła swe skrzydła, w latach 30-tych pojawił się nurt realizujący tęsknotę człowieka za dawno już zapomnianym mitem. Stało się to za sprawą dwóch, zupełnie skrajnych person, zakompleksionego i schorowanego nastolatka z Texasu oraz szacownego profesor filologii z Oxfordu. W grudniu 1932 roku, w opowiadaniu The Phoenix on the Sword pojawił się po raz pierwszy heros, wojownik, niepokonany mistrz miecza – Conan. Można dyskutować czy późniejsze dzieła o tym bohaterze posiadają jakąkolwiek wartość artystyczną, czy były jedynie wyrazem frustracji Roberta Ervina Howarda, młodzieńca, któremu natura poskąpiła zdrowia, tężyzny fizycznej i muskulatury. Z pewnością jednak przygody Conana stały się pierwowzorem dla licznej dziś grupy bohaterów z pod szyldu „heroic fantasy” – nie tylko fascynujących młodzież, lecz będących sporym źródłem zarobku dla producentów gier karcianych, planszowych, gier role-playnig, gier komputerowych i szeregu innych gadżetów związanych z – dziś już przemysłem – wokół literatury fantasy.
Artyzmu, wielkości i wielkiego wkładu do literatury światowej nie można jednak poskąpić skromnemu profesorowi uniwersytetów w Leeds i Oxfordzie. J.R.R. Tolkien, wprowadzając w 1938 r. na karty literatury drobnego hobbita , postać jakby współczesną mentalnie wiktoriańskim Anglikom, podbił serca milionów na całym świecie. Zwykło się również mówić, iż autor Władcy Pierścieni stworzył nieistniejącą mitologię dla swego kraju. Dzisiejsza Anglia, której ziemie deptane były w historii kolejno przez: iberów, rzymian, celtów, piktów, anglów i sasów, wikingów a wreszcie normanów – nie posiadała nigdy spójnej, własnej, jednorodnej mitologii. To właśnie ze strzępków mitów tych nacji unoszących się w ludowych podaniach Tolkien stworzył epopeję o ideałach rycerskich, bohaterstwie, zwycięstwie dobra, szlachetności i poświęceniu. Dzięki solidnym studiom filologicznym, dzięki znajomości lingwistyki i wielu starożytnych języków, dzięki wielkiej wiedzy dawnych kultur – podobnie jak Verne w przypadku studiów nad wiedzą techniczną – Tolkien potrafił stworzyć spójny, niemal realny świat osadzony w swej długiej, bogatej – choć wymyślonej historii, świat z własną geografią, gatunkami roślin i zwierząt, świat przepełniony mistycyzmem, magią, pieśnią i szacunkiem dla tradycji. Te wszystkie elementy sprawiły, iż oczarowani czytelnicy, od dziewięciu do dziewięćdziesięciu lat (jak napisał młody recenzent Hobbita ) sięgają po trylogię a wpływ przeżytych emocji głęboko daje odczuć się w realnym świecie – co pokazane zostanie w dalszej części pracy.
Tak zatem przedstawia się zalążek literatury fantastycznej. Choć imię autorów fantastyki – milion, każdy z nich, po dziś dzień kontynuuje dzieło Mary Shelly i A.E. Poe - strasząc nas w zakamarkach pustych domów, dzieło Juliusza Verne’a i H.G Wellesa – roztaczając wspaniałe techniczne wizje przyszłości czy też wzrusza nas i wprowadza w mistyczny świat magii i miecza – jak R.E Howard czy J.R.R. Tolkien. Fantastyka ewoluowała i ewoluuje nadal, pojawiły się kolejne gałęzie, podgatunki, jak choćby zapoczątkowany Neuromancerem Williama Gibsona cyberpunk, jak space opera czy political fiction. Wielu powie, iż niestety, w dobie globalizacji i internetu zanika czytelnictwo, młodzi ludzie co raz mniej sięgają po literaturę, w tym po fantastykę. Lecz choć to martwi – cywilizacja ewoluuje naturalnie i sprzeciwianie się jej jest niczym zatrzymywanie toczącego się po stoku głazu. Forma literacka zmienia się, dostosowuje, zmienia kanały przekazu – w tym także na internet. I może wyda się to bluźnierstwem w oczach krytyków, lecz napiszę, że przecież scenariusze filmowe też są jakąś formą twórczości literackiej. Literatura, jakkolwiek wielka i szlachetna, jest tylko nośnikiem pewnych treści, pewnego przesłania, tak jak przypowieść o potopie, o Noe’m - miała powiedzieć nam Coś Więcej, tak funkcje taką spełnić też może film. Synonimem tego niech będzie – nie tylko z uwagi na zgrabny zabieg skojarzenia imion – Neo, bohater filmu Matrix braci Wachowskich. Reprezentuje on wszystko, co pojawia się we współczesnej fantastyce, technologię zderzoną z naszym człowieczeństwem, zagrożenia ze strony zagubienia się w wirtualnym świecie, pytania o to kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd idziemy. Neo jest bohaterem fantastyki naukowej, lecz jego symbolika nawiązuje do mitu o Prometeuszu, staje się on mesjanistycznym prorokiem, nowym mahdim herbertowskiej Diuny, człowiekiem postawionym przeciw światu realnemu i mistycznemu. Matrix, jak i wiele filmów przed nim i po nim pokazuje jak wielką potęgą jest kino, jak wiele ludzi przyciąga niesamowity świat efektów specjalnych. Lecz błądziłby ten, kto rzekłby, iż chodzimy do kina na filmy fantastyczne tylko by oniemiało nas światło lasera, wybuch supernowej. Od czasów mitów, legend, bajek, przez czasy Verne’a i Tolkiena człowiek zawsze tęsknił do owego świata cudów, marzeń, do świata który pozwalał nam wychodzić ten jeden krok dalej. To ten świat czyni nasze życie pełniejszym, stawia nam nowe pytania, jest natchnieniem wizjonerów. Pozwala nam także wejść w głąb nas samych, odpowiedzieć na pytania o sens człowieczeństwa poprzez postawienie bohaterów w owych nadrealnych, nieistniejących warunkach wyjściowych. I tylko od pisarzy ale także od scenarzystów filmowych zależeć będzie jak bardzo nowoczesny mit, jakim jest fantastyka pozwoli nam zmienić nasz realny świat na lepsze.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#5

Post autor: Owain »

Trzy owoce drzewa jałowego

Prawdziwych fanów literatury fantastycznej jest mało. Może każdy z nas sięgał w dzieciństwie po książki Verne’a, być może po Tolkiena, pewnie wielu młodych ludzi czytało takie czy inne pozycje zaliczane do science-fiction czy fantasy. Lecz były to książki dzieciństwa, ot, bajki dla starszych dzieci. Niewielu znajdzie się takich, którzy po wejściu w wiek dojrzały będą skłonni wyruszyć na kartach literatury w gwiazdy, w przyszłość, w fantastyczne, nieistniejące światy. Przygnębieni problemami dnia codziennego, utrudzeni szarą rzeczywistością często tracimy wielki skarb jaki posiadają dzieci. Tracimy marzenia. Powie ktoś: przecież marzymy ciągle, o wygranej na loterii, o nowym samochodzie czy domu. Lecz co z marzeniami bardziej surrealistycznymi, typowymi dla dziecięcego świata, marzeniami które nic pozornie nie wnoszą do naszego realnego życia? Po co nam one? Dlatego znakomita większość dorosłych odpowie: po nic! Dlatego większość dorosłych powie, iż literatura fantastyczna to „drzewo jałowe”, to niepotrzebna strata czasu, bujanie w chmurach. A jednak, mimo tak przewrotnie skonstruowanego podtytułu pokażę, iż drzewo to wcale jałowym nie jest. Drzewo to rodzi owoce w naszym realnym świecie, napędza wynalazców, wizjonerów, podróżników, powoduje upadki systemów totalitarnych, zmienia także nas samych, nasze wnętrze. I pozwala nam na marzenia, bez których, podobnie jak bez śmiechu – da się żyć. Ale co to za życie?




Owoc pierwszy, czyli Deus ex Machina

Co sprawiło, iż tysiące lat temu owa mocno owłosiona, lecz już nazywana człowiekiem istota ściskająca gruby kij zdecydowała się przekroczyć rzekę? Co sprawiło, iż przełamując lęk przed nieznanym opuściła swój pierwotny teren łowiecki i pokonała naturalna barierę rzeki, gór, kanionu? Być może z powodów utylitarnych, z głodu, poszukując zwierzyny. Lecz z pewnością także z ciekawości. To wrodzona ciekawość, chęć poznania, odkrycia nowego - od najdawniejszych czasów pchała człowieka w nieznane. To dzięki takim cechom pokonaliśmy morza i oceany, to nimi kierowali się Kolumb odkrywając Amerykę, Amundsen zdobywając biegun czy Hilarry i Tenzing stając na wierzchołku Mt. Everestu. Co stałoby się z naszą cywilizacją, gdzie bylibyśmy obecnie, gdyby podróżnicy bali się podróżować, chemicy eksperymentować a inżynierowie kreślić śmiałe konstrukcje?
Lecz ciekawość to nie wszystko. Jedną z cech naszego umysłu, która wyróżnia nas od zwierząt jest zdolność abstrakcyjnego myślenia. Sama ciekawość na nic zdałaby się człowiekowi, gdyby pomysły, plany, konstrukcje nie pojawiły się najpierw w jego głowie, gdyby bał się marzyć o podróżach do miejsc gdzie jeszcze nikt nie podróżował, gdyby bał się marzyć o pojazdach tak śmiałych, że inni stukali tylko w czoło, gdyby bał się marzyć o skonstruowaniu urządzeń które według innych nie miały prawa funkcjonować. To dzięki abstrakcyjnym, fantastycznym marzeniom ludzi odważnych, wizjonerów powstał automobil, samolot, dzięki nim stanęliśmy na księżycu, dzięki nim nasz świat staje się lepszy, wygodniejszy, bardziej przyjazny. Nawet tak niewinne, codzienne już przedmioty jak krata płatnicza czy telefon komórkowy wzięły się ze śmiałych marzeń fantastów. Marzeń, które niejednokrotnie materializowały się, na razie jako opisy na papierze, na kartach literatury fantastyczno-naukowej.
We wspominanej już, „cudownie odnalezionej” powieści Juliusza Verne’a, Paryż w XX wieku autor opisał stolicę Francji około roku 1960 a więc blisko wiek później niż powstawało dzieło. Paryż wg Verne’a ma ulice oświetlone elektrycznością, szybką komunikację miejską w postaci napowietrznych i podziemnych pociągów napędzanych sprężonym powietrzem. Dopełnieniem komunikacji kolejowej są niezwykle tanie w eksploatacji pojazdy, które do złudzenia przypominają dzisiejsze samochody, jeżdżące zwyczajnie na gaz. Tysiące takich pojazdów, pełniących rolę indywidualnych i zbiorowych środków lokomocji, porusza się bezszelestnie po szerokich wyasfaltowanych jezdniach. Paryskie sklepy są bogate jak pałace. W domach zaś znajdują się mechaniczne windy (jeszcze wtedy nie wynalezione), również napędzane elektrycznością. W biurach notowania giełdowe przekazywane są na cały świat za pomocą czegoś, co przypomina nasz dzisiejszy faks. W muzyce natomiast królują utwory naśladujące pracę maszyn lub składające się z bezładnej kakofonii. Trafność futurologiczna pisarza poraża tutaj z całą mocą. Zawarte w powieści pomysły, nie tylko przewidują kierunek rozwoju współczesnej technologii, lecz również przewidują tendencje kulturowe czy też konieczność zadbania o ekologię. Verne, jako pierwszy jawi się jako postulator idei rozwoju technologicznego, kontynuowanej przez następujących po nim twórców fantastyki naukowej.
Choć w czasach Verne'a dla mieszkańców Paryża, loty balonowe nie były już nowością, balon, na którym dokonał swego lotu doktor Fergusson z powieści Pięć tygodni w balonie rzeczywiście był pojazdem niemal fantastycznym. Nie był to bowiem zwyczajny balon, lecz jego „udoskonalony potomek”. Był to balon sterowany, który mógł się utrzymywać w powietrzu bardzo długo i bez większych przeszkód pokonywać ogromne odległości. W chwili ukazania się powieści takich aerostatów jeszcze nie było. Dopiero dwadzieścia lat później pojawiły się pierwsze, zdolne do kierowania i lotu pod wiatr sterowce. I dlatego zarzucano francuskiemu pisarzowi, że „jego pomysły techniczne nie liczą się z rzeczywistością”. Odpowiadał na to, że nie jest przecież naukowcem, a jego fantastyczne powieści mają tylko spopularyzować dotychczasowe zdobycze nauki, pobudzić twórczą wyobraźnię ludzi, którzy w przyszłości urzeczywistnią zapewne wiele jego koncepcji. „Wszystko, co człowiek zdolny jest sobie wyobrazić, inni zdołają wcielić w życie” - powtarzał wielokrotnie. Starał się jednak zdobyć jak najwięcej wiadomości teoretycznych i dopiero wówczas, gdy pomysły jego wybiegały poza ówczesną wiedzę o świecie, uciekał się do fantazji”
O fantastyczno-naukowym charakterze Pięciu tygodni w balonie decyduje nie tylko ów cudowny wynalazek, dzięki któremu można było odwiedzać najbardziej niedostępne, nie tknięte dotąd stopą białego człowieka tereny afrykańskiego buszu, ale także idea przyświecająca podróży balonem nad Afryką, idea dotarcia do tajemniczych źródeł Nilu. W roku opublikowania książki Verne'a idea ta była oczywiście fantazją. Nie prowadziła jednak czytelnika w daleką przyszłość. Geograficzna fantastyka francuskiego pisarza wyprzedziła rzeczywistość tylko o rok. W 1863 roku Speake i Grant, którzy w końcu 1860 roku wyruszyli z Zanzibaru, dotarli do miejsca, gdzie Nil wypływa z jeziora Wiktoria, tworząc szereg wodospadów - zupełnie tak, jak to przedstawiono w powieści. Dopiero później wyjaśniło się, że nie są to prawdziwe źródła Nilu
Prasa XIX wieku żywo interesowała się nie tylko lotami aerostatem i Czarnym Lądem, ale również problemem zdobycia za wszelką cenę bieguna. Być może, pod wpływem gazet informujących o podejmowanych ciągle przez wielu podróżników i żeglarzy próbach dotarcia do krainy wiecznych lodów Verne napisał powieść pt. Przygody kapitana Hatterasa. Hatteras to Anglik, który wraz z nielicznymi towarzyszami po straszliwych przejściach z żywiołem zdobywa biegun północny i szczęśliwie wraca do kraju. Gdy francuski fantasta pisał swoją powieść, nikt jeszcze nie dotarł do bieguna geograficznego, lecz wiadomości o warunkach życia podbiegunowego przynosili ci, którzy z wypraw w kierunku bieguna wrócili szczęśliwie. Dopiero niemal pół wieku później, w przeciągu dwóch lat zdobywcy osiągnęli północny i południowy biegun Ziemi.
W przytoczonych powieściach, nadając im zresztą cechy fantastyki naukowej, Verne korzystał z już kiełkujących zdobyczy techniki, osnową dla jego fantastycznych wizji stały się pewne, lekko zarysowane – lecz przecież możliwe osiągnięcia. Nieco dalej Verne posunął się w swej najbardziej przystającej, kojarzącej się z gatunkiem powieści Z Ziemi Na Księżyc, wydawanej w odcinkach od początku 1866 r. W dziele tym autor nie wyrusza już w niezbadane obszary czarnego lądu lub niedostępne strefy podbiegunowe, lecz zabiera nas w niesamowitą podróż na inne ciało niebieskie, na Księżyc.
Nasz wspaniały satelita frapował ludzkość od najdawniejszych czasów, odkąd pierwotny człowiek podziwiał jego skrząca się tarczę na nocnym niebie, odkąd starożytni utożsamiać zaczęli go z bogami, czcić jego tarczę. Jak zostało to opisane w części dotyczącej początków gatunku, długo przed Verne’m powstawały dzieła o podróży na Księżyc. Jednak dopiero francuski wizjoner nadał owej podróży cechy eksperymentu naukowego, wielkiej eskapady ludzkości – nie li tylko bajkowej paraleli lub powiastki. Z pewną wyrozumiałością podejść musimy do sposobu jakim Verne zechciał wysłać Michela Ardana w jego podróż na srebrny glob. Dziś oczywiście wiemy, iż wystrzelenie kapsuły nawet w największej armacie z ludźmi w środku spowodowałoby natychmiastowa śmierć załogi w wyniku ogromnego przeciążenia.
Warto jednak zwrócić uwagę na inny, wręcz zadziwiająco wizjonerski aspekt powieści. Wprowadzając do swej twórczości – po raz pierwszy lecz nie ostatni – wątki pacyfistyczne, do tak światłego i godnego poklasku wyzwania jak podróż na Księżyc Verne używa rękoma swych bohaterów narzędzia wojny, śmierci i zniszczenia. Akcja powieści toczy się w Stanach Zjednoczonych gdzie właśnie skończyła się wojna domowa. Członków Klubu Armatniego przeraża martwy sezon, postanawiają więc zbudować gigantyczną armatę - wyrzutnię i wysłać pocisk z ludzką załogą na Księżyc.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
puch24

Re: Fantastyka

#6

Post autor: puch24 »

tl, dr. :-P
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#7

Post autor: Owain »

Nasz wspaniały satelita frapował ludzkość od najdawniejszych czasów, odkąd pierwotny człowiek podziwiał jego skrząca się tarczę na nocnym niebie, odkąd starożytni utożsamiać zaczęli go z bogami, czcić jego tarczę. Jak zostało to opisane w części dotyczącej początków gatunku, długo przed Verne’m powstawały dzieła o podróży na Księżyc. Jednak dopiero francuski wizjoner nadał owej podróży cechy eksperymentu naukowego, wielkiej eskapady ludzkości – nie li tylko bajkowej paraleli lub powiastki. Z pewną wyrozumiałością podejść musimy do sposobu jakim Verne zechciał wysłać Michela Ardana w jego podróż na srebrny glob. Dziś oczywiście wiemy, iż wystrzelenie kapsuły nawet w największej armacie z ludźmi w środku spowodowałoby natychmiastowa śmierć załogi w wyniku ogromnego przeciążenia.
Warto jednak zwrócić uwagę na inny, wręcz zadziwiająco wizjonerski aspekt powieści. Wprowadzając do swej twórczości – po raz pierwszy lecz nie ostatni – wątki pacyfistyczne, do tak światłego i godnego poklasku wyzwania jak podróż na Księżyc Verne używa rękoma swych bohaterów narzędzia wojny, śmierci i zniszczenia. Akcja powieści toczy się w Stanach Zjednoczonych gdzie właśnie skończyła się wojna domowa. Członków Klubu Armatniego przeraża martwy sezon, postanawiają więc zbudować gigantyczną armatę - wyrzutnię i wysłać pocisk z ludzką załogą na Księżyc.
Czy ktokolwiek z ówczesnych czytelników mógł pomyśleć, iż sto lat później, doświadczenia zdobyte przy konstruowaniu śmiercionośnych rakiet V-1 i V-2 pozwolą zapanować duchowi pokoju nad demonem wojny i urzeczywistnić marzenie wielkiego pisarza? Po głębokiej analizie źródeł powstania wszelkich wynalazków i rozwoju technologii można przyjąć, iż prócz marzeń fantastów decydujące znaczenie odgrywa technika wojskowa. Rządy wielu państw, po dzień dzisiejszy inwestują w rozwijanie technik umożliwiających powstanie co raz to doskonalszych narzędzi mordu. Wiele wynalazków, udogodnień, sprytnych – fantastycznych rozwiązań ujrzało światło dzienne pod kopułami wojskowych laboratoriów i fabryk, dopiero zaś później przeniknęło do naszego życia codziennego. Jako przykład służyć może nawet zwykły tefal, zaprzęgnięty wpierw do podboju kosmosu a następnie do smażenia omletów, wojskowy bezprzewodowy telefon pola boju, z czasem ewoluujący w popularny telefon komórkowy czy zwykły pecet stojący na naszym biurku, pecet o mocy obliczeniowej komputerów pilnie niegdyś strzeżonych przez panów w mundurach.
Lecz wojna przemija a rodzaj ludzki dorasta. Ludzkość czyta powieści fantastyczne i marzy, marzy nie o wzajemnym wyniszczaniu się, ale o podróżach międzygwiezdnych, szybszym poruszaniu się między kontynentami czy choć wygodniejszej pracy w kuchni. Nasze marzenia natchnione wizjami fantastów i wizjonerów, takich jak Juliusz Verne, pozwalają zatem zwyciężyć duchowi humanizmu i zaprząść złą technikę do szczytnych celów. Armata przeistacza się w narzędzie podróży. Pocisk rakietowy przeistacza się w pojazd kosmiczny. Idea wstępuje w technikę. Bóg wyłania się z maszyny. Deus ex Machina. Zwyciężamy.
Oczywiście to, co wnosi literatura fantastyczna do naszego realnego życia nie ogranicza się jedynie do triumfu ducha nad materią. Wydaje się, iż najważniejszym owocem tej literatury jest to, co nie może być udowodnione. Bardzo rzadko zdarza się by jakiś naukowiec jasno wskazywał, iż do takiego czy innego wynalazku natchnęła go akurat przeczytana w dzieciństwie książka science-fiction. Będzie to raczej kompilacja marzeń, pewna zbiorowa jaźń oczekiwań. Bo przecież wynalazki, nowoczesna technika, innowacyjność nauki stara sprostać się oczekiwaniom, wymaganiom i potrzebom ludzkości. A potrzeby te, zarówno naturalne jak i te duchowe wyrażane są niejednokrotnie w literaturze fantastyczno-naukowej. Marzenia o szybszym podróżowaniu, marzenia o podboju kosmosu i głębi oceanicznych ale także bardziej prozaiczne marzenia o globalnej sieci komputerowej, holowizji, technologii chipowej – one wszystkie od dziesięcioleci wyrażane są przez literaturę science-fiction. Myślę, iż każdy z nas, będąc dzieckiem lub później, w wieku młodzieńczym sięgną po jakąś książkę opisującą wspaniały świat przyszłości pełen robotów, statków kosmicznych lub tylko mówiących komputerów czy superszybkich poduszkowych kolejek miejskich. Niejeden z nas płynąc na falach wyobraźni autorów marzł: „Ach, jakby to było wspaniale móc..” I z pewnością teraz, jak i przed dziesięcioleciami, wśród tych śniących o innym, lepszym technologicznie świecie znajdą się naukowcy, inżynierowie a może nawet politycy (jak choćby John Kennedy, wielki promotor programu księżycowego), którzy urzeczywistnią ten sen stworzony niegdyś przez fantastów.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#8

Post autor: Owain »

Już pierwsze dzieła literatury fantastyczno-naukowej, dzieła Juliusza Verne’a odegrały poważną rolę w życiu wielu znanych i wielkich ludzi, uczonych, wynalazców i podróżników. Pomogły im w wyborze profesji i drogi życiowej, nauczyły ich kochać wolność i całą ludzkość. Dowodzi tego choćby życie Konstantego Edwardowicza Ciołkowskiego, twórcy teorii lotu rakiet, który nieraz wyznawał, że jego własne idee zrodziły się pod wpływem pomysłów francuskiego fantasty. Bardzo lubił Verne’a i miał o nim wysokie mniemanie rosyjski chemik Dymitr Mendelejew, który nazwał go „geniuszem naukowym” i nieustannie czytał jego książki.
Pod wpływem dzieł Verne’a z pewnością pozostawał również Arthur C.Clarke, autor pierwszego studium na temat orbity geostacjonarnej, późniejszy pisarz science-fiction. On to niemal stał się współczesnym kapitanem Nemo, wybierając na swój dom Sri Lankę, wyspę u brzegów subkontynentu indyjskiego, który był przecież ojczyzną tego literackiego bohatera. I podobnie jak słynny kapitan, Clarke połączył w swym życiu idee nauki z ideami wolności, pokoju i sprawiedliwości.
Vernowską tradycję silnego osadzenia literatury fantastycznej w ramach nauki na grunt polski przeniósł nasz najwybitniejszy twórca SF – Stanisław Lem. Lwowiak z urodzenia, krakus z wyboru, znakomity eseista, filozof, futurolog – znany i ceniony na całym świecie. I choć późniejsza, bardziej dojrzała twórczość Lema skupiła się na człowieczej duszy, gdzie kosmos i obca cywilizacja jest tylko tłem do ukazania ludzkiego wnętrza, jego pierwsze powieści, podobnie jak u Verne’a opiewały bohaterów i podróżników ujarzmiających siły natury, pionierów wypraw międzygwiezdnych, posłów do innych cywilizacji. Zawsze też Lem dbał mocno o naukowe podstawy swych fantastycznych pomysłów, starał się by nie były kompletnie oderwane od logiki czy praw fizyki. Owa dbałość wraz z niesamowitą wręcz wyobraźnią i płodnością artystyczną doprowadziła znakomitego amerykańskiego autora science-fiction, Philipa K. Dicka do podejrzeń, iż LEM to pseudonim grupy pisarzy z bloku państw komunistycznych. Twierdził on, iż niemożliwe jest by jeden człowiek pisał tak dużo, by miał taką masę rewelacyjnych i rewolucyjnych pomysłów, by potrafił pisać z tak różnych perspektyw.
Inny wybitny pisarz amerykański rosyjskiego pochodzenia, Isaac Asimov, pobudził do życia marzenie ludzkości znane od czasów praskiej legendy o Golemie. Marzenie o stworzeniu sztucznego człowieka. Powieść Ja, Robot z roku 1959 jest jedynie najwybitniejszym przedstawicielem tej grupy utworów fantastycznych, w których pojawiają się niezliczone zastępy robotów, androidów, cyborgów. Istoty te stają się naszymi służącymi, kochankami, robotnikami w naszych fabrykach, wreszcie stają się przyjaciółmi obdarzonymi sztuczną inteligencją a czasem tez... sztucznymi emocjami. Niestety, pomimo ciągłych wysiłków naukowców nie udało się dotychczas stworzyć mechanizmu naśladującego pracę ludzkiego mózgu. Może potwierdza to nasza małość wobec dzieła stworzenia, każe nam się ukorzyć przed geniuszem Boga czy natury. Jednak człowiek jak doktor Frankenstein stara się choć w drobnej części powołać do życia maszynę, która stanie się Piętaszkiem dla współczesnych Robinsonów. Z jednej strony owocem tych tęsknot są co raz liczniej produkowane prototypy androidalnych robotów z głowami, oczami, poruszających się już nie na gąsienicach lecz na sztucznych nogach. Produkowane głównie w Japonii, może nie mają tak istotnych zastosowań jak pokraczne policyjne roboty do neutralizowania bomb, potrafią za to grać na instrumentach, uśmiechać się, podawać rękę czy nawet zrobić drinka. Maszyny te są jawnym przykładem pragnienia by urzeczywistnić pomysły autorów fantastyki naukowej. Z drugiej strony, w co raz to większym stopniu technika wkracza do medycyny i konstruowane są urządzenia pozwalające zastępować różne organy ludzkiego ciała. Powszechne są już protezy stawów, sztuczne zastawki czy rozruszniki serca, a o krok jesteśmy od powstania sztucznych kończyn reagujących na bodźce nerwowe czy sztucznego narządu wzroku. Nasze łatwo podatne na uszkodzenia ciała już niedługo mogą znaleźć całą gamę „części zamiennych” w fabrykach jakby żywcem przeniesionych z książek fantastycznych. A może pójdziemy w innym kierunku? Choć moralnie dyskusyjne, klonowanie ludzkich komórek stało się już wykonalne. Oczywiście człowiek, jako istota niepowtarzalna nie powinien być replikowany w całości. Lecz wyhodowanie z komórek macierzystych wątroby, nerki lub serca stać się może dla wielu osób ratunkiem. A przecież pierwsze pomysły dotyczące klonowania powstały na kartach powieści science-fiction.
Dokąd jeszcze zaprowadzi nas nasza wyobraźnia? Które pomysły fantastów i futurologów uda się nam zrealizować? Jak już zostało wspomniane, wczesne dzieła pisarzy fantastyczno-naukowych, począwszy od Verne’a a skończywszy na literaturze lat 50tych i 60tych w sposób pośredni wpłynęły na współczesny świat poprzez otwarcie ludzkości na ów wspomniany na początku rozdziału „krok dalej”, krok człowieka w nieznane, odwagę by podejmować najśmielsze wyzwania. Nie znajdziemy prostego przełożenia pomiędzy pojawiającymi się na kartach literatury fantastycznej nanorobotami naprawiającymi ludzkie ciało od wewnątrz a istniejącymi już pastylkami umożliwiającymi po połknięciu badanie organizmu człowieka. Nigdy nie udowodnimy zależności przyczynowo skutkowej pomiędzy wynalazkiem a jego pierwowzorem na kartach literatury fantastyczno-naukowej. Lecz nonszalancją byłoby twierdzić iż nie wywarła ona wpływu na współczesny, realny świat. Bo autorzy science-fiction od lat są natchnieniem cywilizacji. Bez ich marzeń, pomysłów, postulatów, bez katalizowania naszych umysłów nie byłoby nas tutaj gdzie jesteśmy. A gdyby ich zabrakło, nie ruszalibyśmy na poszukiwania innych planet, przyszłego domu – bo przecież kiedyś będziemy musieli opuścić starą, poczciwą Ziemię. Nie ruszalibyśmy w poszukiwaniu technologii wspierającej nasze wątłe ciała. Nie ruszalibyśmy w poszukiwaniu nowych, czystszych źródeł energii. A ruszać przecież trzeba. Przecież navigare necesse est.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#9

Post autor: Owain »

Owoc drugi, czyli Wyspy Szczęśliwe

Nim pojawiły się pierwsze opowieści fantastyczne stanowiące katalizator rozwoju technologii, zabieg polegający na stworzeniu fantastycznej fabuły dla potrzeb przedstawienia problemów współczesnego świata zastosowali pisarze określani dziś mianem utopistów. Jak zostało wspomniane w rozdziale dotyczącym definicji, kreacja świata fantastycznego ma na celu stworzenie jedynie dekoracji, swoistego tła tak odległego od realnie istniejących warunków, iż pozwala to na wyeksponowanie interesujących zagadnień. Mało prawdopodobne, by Platon, Bacon czy Morus zdawali sobie sprawę, że tworzą nowy gatunek literacki. Podobnie jak w przypadku bajkopisarzy swą fantastyczną, nieistniejącą rzeczywistość tworzyli jako parabolę służącą do opisania, bądź uzmysłowienia współczesnym pożądanego w ich mniemaniu kierunku rozwoju społeczeństwa.
(...) państwo tworzy się dlatego, że żaden z nas nie jest samowystarczalny, tylko mu trzeba wielu innych. (...) Ze wielu rzeczy potrzebujemy, więc zbieramy wielu ludzi do jednego siedliska, aby wspólnie żyli i pomagali jeden drugiemu i to właśnie mieszkanie nazwaliśmy imieniem państwa Tak Platon rozpoczyna dyskurs o państwie w historii literatury. Pomimo, iż Państwo Platona zaliczane bywa do dzieł utopijnych, nie może być jako takie traktowane. Brak tu elementu fantastycznego, nierealnego – jest po prostu zbiorem postulatów przedstawionych w formie dyskusji Sokratesa i innych ówczesnych filozofów. Dzieło Platona z pewnością miało wielki wpływ na współczesnych mu, jak i późniejszych myślicieli, polityków i rządzących, w jego teoriach zakorzenione były idee wielu twórców teorii państwa i prawa, demokracji, praw człowieka. W tym sensie owa pierwsza „prautopia” wywarła wpływ na nasze realne życie, zwłaszcza w jego aspekcie filozoficznym, społecznym czy państwowotwórczym. Należy jednak zadać pytanie czy klasyczne renesansowe utopie, stanowiące kanwę gatunku wprowadziły do naszego świata idee, postulaty lub rozwiązania społeczne, które pozwoliły uczynić go lepszym? A może gorszym? Głębsza analiza trzech klasycznych dzieł może doprowadzić do konstatacji, iż tak naprawdę były to antyutopie, zwane też utopiami „czarnymi”, choć z pewnością nie stanowiły takowych z punktu widzenia samych autorów czy współczesnych im czytelników.
Utopiści byli zazwyczaj ludźmi wielce rozdartymi moralnie, targały nimi sprzeczne interesy – i z tej perspektywy należy im gorąco współczuć. Będąc z jednej strony ludźmi nacechowanymi głębokim humanizmem, czujący ducha epoki, chcieli w swej twórczości dać wyraz swym pomysłom na lepsze państwo. Z drugiej jednak strony często piastowali wysokie urzędy na dworach swych mocodawców, byli uzależnieni od możnych tego świata a przez swą twórczość niejednokrotnie popadali z nimi w konflikt.
Gorzko odczuł to na swej skórze Tomasz Morus, kanclerz na dworze króla angielskiego, Henryka VII, który sprzeciwiając się powtórnemu małżeństwu władcy, wydał na siebie wyrok. Nim jednak oddał głowę katu, zdążył popełnić dzieło które nadało miano całemu gatunkowi. Ku większej wygodzie i przejrzystości nie będę posługiwała się pełnym, niezwykle rozbudowanym tytułem Prawdziwie złota książeczka, równie pożyteczna jak dowcipna, o najlepszym urządzeniu republiki i o nowej wyspie Utopii, lecz jego skróconą wersją – po prostu tytułem Utopia.
Wydana w 1516 roku, w przeciwieństwie do platońskiego Państwa posiada już interesujące nas cechy fantastycznej „dekoracji”. Narrator z zapartym tchem przysłuchuje się opowieści Rafała Hytlodeusza, obieżyświata, któremu dane było zobaczyć i poznać wyspę Utopię. Na wyspie tej znajdują się podobne do siebie wyglądem i strukturą 54 miasta, z których każde liczy 6000 mieszkańców. Rolnictwo i rzemiosło stanowią podstawę utrzymania Utopian, którzy sześć godzin dziennie oddają się obowiązkowej pracy. Nie ma jednak prywatnej własności, pieniądza i handlu. Wszystko, co potrzebne do życia jest rozdzielane ze wspólnotowych zapasów, odpowiednio do potrzeb mieszkańców, które jednak nie są zbyt wygórowane (np. wystarcza im jedno ubranie na okres dwóch lat). Struktura władzy w Utopii jest dokładnie określona. Każde trzydzieści rodzin wybiera swojego przywódcę zwanego syfograntem. Na czele dziesięciu syfograntów postawiony zostaje dziesiętnik zwany traniborem. Wszyscy syfogranci, a jest ich dwustu, wybierają swojego prezydenta, który rządzi dożywotnio, jeżeli tylko jego decyzje nie stoją w sprzeczności z interesem ludu. Zarówno kwestie dotycząca wychowania i utrzymania, jak też kultura i nauka są regulowanie w ramach kolektywu. W Utopii istnieje wprawdzie monogamiczne małżeństwo, które jednak może być rozwiązane za zgodą obu stron. Społeczeństwo utopijne przestrzega ściśle zasad moralności, cudzołóstwo karane jest bardzo surowo, w krańcowych przypadkach nawet śmiercią. Opowiadający o idealnym państwie obieżyświat zaświadcza, iż mieszkańcy Utopii są bardzo szczęśliwi, w zasadzie wolni od trosk, ale także od złych przywar.
Podobne cechy jak opisana przez Morusa wyspa nosi cudowne Państwo Słońca opisane przez Tomasso Campanelli’ego. Ów dominikanin, również podzielił smętny los utopistów i popadł w niełaskę władzy. Więziony przez wiele lat w lochach Neapolu stworzył opowieść o nieistniejącym państwie-mieście wzniesionym na wzgórzu, gdzie – inaczej niż u Morusa, władza należy do kapłanów. Utopia Campanelli’ego stanowi zresztą bardzo dziwną mieszaninę pierwiastka chrześcijańskiego z pogańskim ale i renesansowym kultem natury. Z jednaj strony mamy do czynienia z teokracją, z drugiej, począwszy od planu miasta aż po cykl życia jego mieszkańców odnajdujemy głęboki wpływ astrologii, ruchu planet, pór roku a sam główny kapłan nosi imię Hoth, bądź Sol, co jasno koresponduje z egipskimi czy greckimi wierzeniami w bóstwa solarne. Prawdopodobnie całkiem przypadkiem (nie twórzmy teorii spiskowych) Miasto Słońca umiejscowione zostało na wyspie Cejlon, wyspie u brzegów subkontynentu indyjskiego – ojczyzny kapitana Nemo, na wyspie Cejlon, którą na dom wybrał Verne XX wieku - Arthur C. Clarke.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14707
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#10

Post autor: Owain »

Anglia jest ojczyzną kolejnego autora utopijnego dzieła, Franciszka Bacona. Jak Morus, również Bacon miał poważne ambicje polityczne, piastując, godność lorda - kanclerza. Gdy jednak kariera Bacona została zniweczona przez skandal korupcyjny, poświęcił się całkowicie nauce i pisarstwu. Jego prace nad zagadnieniami dedukcji i indukcji, empirycznego opisywania świata a także uwielbienia nauki doprowadziły do powstania literackiego dzieła utopijnego, którego akcję Bacon umieścił również na wyspie, zwanej Bensalem. Nowa Atlantyda z 1627 r. opisuje państwo, w którym naczelną zasadą jest niezłomna wiara w potęgę ludzkiego rozumu. To dzięki niemu człowiek może zapanować nad światem, ujarzmiając otaczającą go naturę. Ludzki geniusz gwarantuje, zdaniem Bacona, iż życie mieszkańców Nowej Atlantydy, oparte na rozumowych zasadach i wspomagane przez techniczne wynalazki, układa się w harmonijną całość. Dobrobyt i szczęśliwość mieszkańcy zawdzięczają pracy elity, grupy naukowców, tworzących tzw. „Dom Salomona”. Ten swoisty instytut naukowy jest miejscem gromadzenia wszelkiej wiedzy. Opisywane drobiazgowo przez Bacona obszary badań i techniczne eksperymenty, a także muzea, uwieczniające wielkie umysły historii, robią ogromne wrażenie nie tylko na słuchających tych rewelacji bohaterach baconowskiej utopii, ale także na współczesnym czytelniku. „Dom Salomona” jest jednak nie tylko instytutem naukowym, ale pełni także funkcje religijne-państwowe zapewniając także niezbędny dla dobrobytu zakres izolacji Nowej Atlantydy od otaczającego świata.
We wszystkich powołanych dziełach możemy znaleźć mnóstwo elementów wspólnych, co potwierdza tezę postawioną w rozdziale dotyczącym definicji, iż utopia jest gatunkiem bardzo charakterystycznym i spójnym. Mamy zatem owe wyizolowane „wyspy szczęśliwe”, oddzielone od wpływów zewnętrznych gdzie społeczeństwa, niczym gatunki zwierząt na Madagaskarze, ewoluowały w sposób nieskażony. Autorzy prezentują nam także pewien modelowy system władzy i rządzenia oparty w dużej mierze na renesansowym kulcie rozumu. Legitymacją do kierowania społeczeństwem jest tu nie Bóg a nawet nie wybór ludzi lecz właśnie owa mądrość władcy. Utopiści wychodzili bowiem z mylnego założenia, iż wraz z rozkwitem rozumu maleje skłonność do niegodnego zachowania rządzących. Charakterystyczny dla utopijnych państw jest brak prawodawstwa jak i kontroli rządzących. Podobnie, czysto fantastycznie podeszli oni do organizmu społecznego. Mieszkańcy „wysp szczęśliwych” noszą takie same ubrania, nie potrzebują dóbr i pieniędzy, zadowalają się minimalizmem utylitarnym w imię doskonałej społeczności. Nie spotkamy wśród nich opozycjonistów, rewolucjonistów, furiatów czy przestępców. Wszechobecna mądrość niweluje przecież zachłanność, złe skłonności, zawiść a nawet dążenie do indywidualności. W tym ujęciu utopijne społeczeństwa bliższe są raczej ustrojom totalitarnym czy rzeczywistości społecznej przedstawionej w antyutopiach Orwella i Badbury'ego. Pamiętać jednak należy, iż w ówczesnych czasach koncepcje takie nie niosły żadnych negatywnych konotacji, nie były skarżone totalitaryzmami czy globalnym państwem kapitalistycznym. Zawarte w utopiach idee kiełkowały dopiero tym, co współcześnie rozwinął utopijny socjalizm, zaś założenia jawiły się jako słuszne. Błędem zarówno utopistów, jak i późniejszych teoretyków socjalizmu było traktowanie materii społecznej niczym martwego budulca, gliny którą uformować można w najbardziej logiczny i doskonały kształt. Nie zdawali sobie sprawy, iż ten idealny lecz zawsze narzucony model życia stanie się w końcu więzieniem. Bo przecież można stworzyć społeczeństwo bez wojen, konfliktów, zazdrości sąsiadów, różnic społecznych itp., lecz musiałby to być świat szarych uniformów, domów identycznych jak kartonowe pudełka, świat podsłuchów i pałki policyjnej. Świat tak dobrze znany z antyutopii.
Ale czy tylko? Czy przypadkiem nieświadomie my, współcześni, nie mamy do czynienia z bliskim renesansowym utopiom modelem władzy z przyrodzenia słusznej? Wystarczy spojrzeć na dzisiejszą rolę Stanów Zjednoczonych Ameryki jako strażnika światowego pokoju. Dzięki dziesiątkom patriotycznych filmów, dzięki obrazowi żołnierzy wznoszących gwiaździsty sztandar na Iwo Jimie, dzięki zwycięstwu demokratycznej Ameryki nad komunistycznym „imperium zła” – zakonotowała nam się wizja USA broniących wolnego świata. Wizja ta legitymizuje każdą interwencję na terenie obcego państwa, każde embargo gospodarcze, każdą politykę finansową. Bo przecież nauczyliśmy się uważać, że Stany Zjednoczone mają zawsze rację, że są naszym utopijnym „mądrym władcą”. Czyż ta wizja wykreowana kilka wieków temu na kartach literatury utopijnej nie zaczyna się niebezpiecznie sprawdzać? Powinno to nam dać solidnie do myślenia.
Wydawać by się mogło, iż opisana powyżej wizja renesansowych utopistów do realnego świata wnosić może zatem jedynie ostrzeżenie - stając się utajonymi antyutopiami. A jednak wśród nierealnych pomysłów socjotechnicznych odnajdziemy także idee szlachetne, stanowiące postulaty pozytywne i jak najbardziej realne. Otóż zgodnie z odrodzeniowym duchem mądrości utopiści wskazują na konieczność pogłębiania nauki i wiedzy, konieczność odrzucenia przesądów, duchowy i naukowy rozwój człowieka. Wolny czas, uzyskany dzięki skróceniu czasu pracy mieszkańcy wyspy Utopia i Słonecznego Państwa wykorzystują na czytanie książek, oddawanie się filozofii i tym wszelkim rozrywkom, które w mniemaniu autorów nie są próżniactwem. Bacon idzie jeszcze dalej. Społeczeństwo Nowej Atlantydy tworzy „Dom Salomona”, wylęgarnie wiedzy i geniuszu, pierwszy kompletny projekt nowoczesnego instytutu naukowego, uniwersyteckiej placówki badawczej. Szczególnie niepozorny, trzystronicowy dodatek do Nowej Atlantydy zawiera niesamowity dowód baconowskiego talentu futurologicznego. Znajdziemy tam postulaty dotyczące tego, czym człowiek winien zająć się na polu nauki, jakie wynalazki są niezbędne i jaki jest pożądany kierunek rozwoju. I choć niektóre wydawać się mogą śmieszne czy wręcz niebezpieczne (odkrywanie nowych środków zniszczenia, w tym trucizn, powiększanie przyjemności zmysłowych w tym rozweselania czy też łatwiejsze i „nie tak obrzydliwe przeczyszczanie”) to z pewnością idee przedłużania życia, opóźniania starości czy stwarzania nowych gatunków roślin poprzez przemienianie jednych gatunków w inne – wychodzą daleko przed swoja epokę.
Nim przejdziemy do najbardziej owocnej funkcji literatury utopijnej, grzechem byłoby - pisząc pracę w stulecie śmierci Juliusza Verne’a – nie wspomnieć o wątkach utopijnych w jego twórczości. Znamiona tych wątków pojawiły się w pierwszych dwóch powieściach trylogii „morskiej”, tj. Dzieciach kapitana Granta i 20.000 mil podmorskiej żeglugi i dotyczyły ucisku kolonialnego, niewolnictwa, ogólnie pojętej sprawiedliwości. Ich charakter jednak nawiązywał bardziej do ideałów trwającej wówczas epoki pozytywizmu, sięgając nawet poprzez kapitana Nemo do ideału bohatera romantycznego, walczącego buntownika. Prawdziwe marzenia o idealnym społeczeństwie, choć tylko w mikroskali, pojawiają się w ostatnim tomie cyklu, powieści Tajemnicza Wyspa. Już sama geografia, botanika i zoologia opisywanej Wyspy Lincolna jest tak nierealna, jakby stworzona na kształt biblijnego raju gdzie współistnieją gatunki roślin i zwierząt z różnych stref klimatycznych. W takie oto tło wrzucona zostaje piątka bohaterów, jakże różnorakich pod względem wieku, pochodzenia, rasy, majętności. Starają się oni ujarzmić przyrodę, stworzyć na tytułowej wyspie zalążek cywilizacji technicznej, kiedy nawiązują kontakt z tajemniczym „duchem wyspy”, jak się później okazuje – dokonującym swego żywota kapitanem Nemo. I znów wracamy do znanego z pierwszych tomów trylogii wątku romantycznego czy pozytywistycznego walki o wolność wszystkich ludzi, niepodległość, równość ras – przy całym umiłowaniu dla ludzkiego rozumu i myśli technicznej. W ten oto sposób Tajemnicza Wyspa, podobnie jak renesansowe utopie, staje się postulatem kierowanym do czytelników, postulatem o doskonalsze społeczeństwo.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
ODPOWIEDZ