No właśnie.
Ja mam dość paskudny dzień. Wczoraj fatalnie się czułem, w nocy atak astmy, zasnąłem o 5.30, o 5.50 obudziły mnie te cholerne trąby jerychońskie, potem przez cały dzień to się kręciłem, to posypiałem, nie miałem nawet siły wywlec się z domu, w chałupie 30 stopni, za oknem chyba 34 w cieniu... zero wiatru. Teraz się wyrównało, tu i tu jest 28,5. Równie nie do zniesienia.
Wczoraj się wściekłem, bo dowiedziałem się, że muszę pilnie wymienić tarczę sprzęgła, która podobno była wymieniona na przełomie listopada i grudnia. Pół roku i jakieś 4500 km to trochę mało na tarczę sprzęgła, prawda? Poszedł też simmering na wale korbowym przy kole zamachowym i olej leje się prawie strumieniem. A jestem jak zwykle "przed pierwszym".

Doszły mnie także - oficjalne i nieoficjalne - negatywne informacje związane z perspektywami pracy na przyszły rok, więc, jednym słowem, jest cud, miód i ultramaryna. I UltraMarynia. Mam ochotę ciskać obiektywami o ziemię. I do tego wszystkiego po prostu bardzo źle się czuję fizycznie.
Co do niedzieli i pracy w niedzielę, to zdumiewało mnie zawsze, jak wiele osób to oburza. Przez wiele lat uczyłem na studiach zaocznych i prowadziłem zajęcia w soboty i w niedziele, i miałem taką sąsiadkę, która zawsze dociekała, dlaczego ja w sobotę rano z teczkami do samochodu, a nie do kościółka.
Ktoś znajomy opowiadał mi też o jego znajomych, którzy wyprowadzili się z Łodzi do jednej z podłódzkich wsi. Ludność wsi bardzo mieszana, w dużej części rolnicy i chłoporobotnicy, mający trochę ziemi, ale oprócz tego pracujący w mieście, ale też trochę ludzi takich jak oni, emigrantów z miasta na przedmieścia.
No i kiedyś zdarzyło się, że jacyś wykonawcy przy budowie domu zawalili jakiś termin, i owi ludzie musieli z jakichś powodów wykonać jakieś prace budowlane w niedzielę, bo nie mieli czasu kiedy indziej, a zaraz miała wejść jakaś inna ekipa z inną robotą. Cała wieś się na nich obraziła, ludzie przestali im mówić dzień dobry, sklepowa przestała im sprzedawać, jak chcieli coś pożyczyć, to zawsze było akurat potrzebne albo zepsute, itd., itp. Nie wiem, jak to się skończyło, ale chodziło oczywiście o to, że owi bezbożnicy ośmielili się robić coś w niedzielę. I nie były to chyba prace jakieś hałaśliwe i przeszkadzające, ludzi w oczy kłuł sam fakt.