Rowerowe dyr-dymały
- danz1ger
- Posty: 5955
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Gdańsk
- vid3
- Posty: 8696
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
Marcin, to co należy zabrać na dłuższy dystans to zależy od wielu rzeczy.
Od pogody, jak jest 20 stopni to setkę oblecę na dwóch bidonach 620 ml z wodą. Jak jest cieplej, to zabieram jeszcze od 0,6 l do 0,75 l wody w miękkiej butelce. Do tego mam jedną lub dwie puszki pepsi 0,2 l. Głównie dla cukru, czasem wystarczy taki strzał cukrowy, aby przełamać kryzys. Oczywiście jedno lub dwa piwa po drodze też się zdarzą. Nawadnianie jest najważniejsze.
Do jedzenia mam batony GoOn z Lidla, dwa lub trzy. Raczej unikam dużego jedzenia na rowerze. Chyba, że pod koniec, jak zostaje już kilka km, to zjem obiad w knajpie, bo w domu mi się nie będzie chciało niczego robić i tak. W trakcie jazdy jak już coś, to lekkie rzeczy typu zupa krem. Zasadniczo, żadne objadanie się pod korek.
MZ trzeba samemu pojeździć i stopniowo poznawać swój organizm, aby umieć rozpoznać objawy nadchodzących problemów. Ja się na przykład nigdy nie odwodniłem do tego poziomu, aby np. zaczęła mnie boleć głowa. Choć ja ogólnie nie wiem co to jest ból głowy. Raz mnie tylko porządnie łeb napierdalał, jak przeziębiłem się tak, że poszło w zatoki czołowe.
Nie zaczynać jazdy na czczo. Co prawda niektórzy mówią, że najlepiej uprawiać aktywności bez jedzenia, bo wtedy organizm zużywa zgromadzone zasoby, a nie śniadanie, ale jak taka aktywność potrwa dłużej niż godzinę to wjeżdża tzw. bomba i może pozamiatać człowiekiem. Ja zawsze po śniadaniu. Przed śniadaniem to mogę co najwyżej po bułki na to śniadanie pojechać.
Na dłuższym dystansie trzeba też dostosować tempo jazdy. Ja wiem, że dla mnie przejechanie setki ze średnia prędkością 26-27 km/h nie jest dużym problemem, a to oznacza prędkości przelotowe w okolicach 30 km/h, bez szarpania się w tym także na podjazdach czy pod wiatr. Jak mi na wiosnę na końcówce podjazdu na Pogórzu Kaczawskim pulsometr pokazał ponad 200, to się wystraszyłem i aż zatrzymałem, i poczekałem na spadek do 160, bo zaraz był zjazd i bałem się, że mogę popełnić jakiś błąd. Teraz już jestem rozjeżdżony i w czwartkowych górach, nie przekroczyłem 185, mimo, że był jeden wypych nawet.
Jak jadę na trasę 150 km czy więcej to wiem, że średnia będzie niższa i jadę sobie spokojniej. O tempie jazdy wiele osób zapomina. Najgorzej jak spotkasz kogoś po drodze i zaczynasz się ścigać z nim lub jedziesz jego tempem. Ktoś mógł sobie wyskoczyć na 60 km wokół komina i robi to ze średnią 30 km/h, albo jest takim harpaganem, że i trasę 200 km poleci z taka średnią. Wtedy lepiej odpuścić i ograniczyć się do pozdrowienia, a nie trzymania koła czy dawania zmian.
Te duże, obecnie modne, okulary na rower znacznie lepiej chronią przed błotem, wodą czy owadami. MZ jeżdżenie bez okularów jest co najmniej lekkomyślne.
Ja w tym roku z deszczem mam dużo szczęścia, co nazywam dobrym pozycjonowaniem pogody. Tylko dwa razy jechałem w deszczu, ale takim, że nawet mi buty nie przemokły. Czyli nic zobowiązującego. Z czego raz jakoś uparcie goniłem ten deszcz, aż w końcu w niego wjechałem, ale przeczekałem największe opady pod wiatą przystankową. Poza tym nic. Kilka razy było blisko, ale kończyło się na jechaniu po błocie lub po mokrym asfalcie.
Od pogody, jak jest 20 stopni to setkę oblecę na dwóch bidonach 620 ml z wodą. Jak jest cieplej, to zabieram jeszcze od 0,6 l do 0,75 l wody w miękkiej butelce. Do tego mam jedną lub dwie puszki pepsi 0,2 l. Głównie dla cukru, czasem wystarczy taki strzał cukrowy, aby przełamać kryzys. Oczywiście jedno lub dwa piwa po drodze też się zdarzą. Nawadnianie jest najważniejsze.
Do jedzenia mam batony GoOn z Lidla, dwa lub trzy. Raczej unikam dużego jedzenia na rowerze. Chyba, że pod koniec, jak zostaje już kilka km, to zjem obiad w knajpie, bo w domu mi się nie będzie chciało niczego robić i tak. W trakcie jazdy jak już coś, to lekkie rzeczy typu zupa krem. Zasadniczo, żadne objadanie się pod korek.
MZ trzeba samemu pojeździć i stopniowo poznawać swój organizm, aby umieć rozpoznać objawy nadchodzących problemów. Ja się na przykład nigdy nie odwodniłem do tego poziomu, aby np. zaczęła mnie boleć głowa. Choć ja ogólnie nie wiem co to jest ból głowy. Raz mnie tylko porządnie łeb napierdalał, jak przeziębiłem się tak, że poszło w zatoki czołowe.
Nie zaczynać jazdy na czczo. Co prawda niektórzy mówią, że najlepiej uprawiać aktywności bez jedzenia, bo wtedy organizm zużywa zgromadzone zasoby, a nie śniadanie, ale jak taka aktywność potrwa dłużej niż godzinę to wjeżdża tzw. bomba i może pozamiatać człowiekiem. Ja zawsze po śniadaniu. Przed śniadaniem to mogę co najwyżej po bułki na to śniadanie pojechać.
Na dłuższym dystansie trzeba też dostosować tempo jazdy. Ja wiem, że dla mnie przejechanie setki ze średnia prędkością 26-27 km/h nie jest dużym problemem, a to oznacza prędkości przelotowe w okolicach 30 km/h, bez szarpania się w tym także na podjazdach czy pod wiatr. Jak mi na wiosnę na końcówce podjazdu na Pogórzu Kaczawskim pulsometr pokazał ponad 200, to się wystraszyłem i aż zatrzymałem, i poczekałem na spadek do 160, bo zaraz był zjazd i bałem się, że mogę popełnić jakiś błąd. Teraz już jestem rozjeżdżony i w czwartkowych górach, nie przekroczyłem 185, mimo, że był jeden wypych nawet.
Jak jadę na trasę 150 km czy więcej to wiem, że średnia będzie niższa i jadę sobie spokojniej. O tempie jazdy wiele osób zapomina. Najgorzej jak spotkasz kogoś po drodze i zaczynasz się ścigać z nim lub jedziesz jego tempem. Ktoś mógł sobie wyskoczyć na 60 km wokół komina i robi to ze średnią 30 km/h, albo jest takim harpaganem, że i trasę 200 km poleci z taka średnią. Wtedy lepiej odpuścić i ograniczyć się do pozdrowienia, a nie trzymania koła czy dawania zmian.
Te duże, obecnie modne, okulary na rower znacznie lepiej chronią przed błotem, wodą czy owadami. MZ jeżdżenie bez okularów jest co najmniej lekkomyślne.
Ja w tym roku z deszczem mam dużo szczęścia, co nazywam dobrym pozycjonowaniem pogody. Tylko dwa razy jechałem w deszczu, ale takim, że nawet mi buty nie przemokły. Czyli nic zobowiązującego. Z czego raz jakoś uparcie goniłem ten deszcz, aż w końcu w niego wjechałem, ale przeczekałem największe opady pod wiatą przystankową. Poza tym nic. Kilka razy było blisko, ale kończyło się na jechaniu po błocie lub po mokrym asfalcie.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Ja na trasie 102 km zjadlem rano bule, pykłem 50km, zjadem snickersa i Migee na migrene, ale to przez to że do 24 poprzedniego dnia chlałem rudą. Wstałem z bólem głowy ale wuj tam nie ma co się pierdolić w tańcu. Trasa była do zrobienia. 1.5 litra plus 0.7. wody bylo wystarczająco. Gdyby nie to chlanie i wiater w twarz to trasa była by idealna.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Wymiana linki od tylnego przesmykacza w środku gór. Taka sytuacja.


- wpk
- wpkx
- Posty: 38946
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
Znaczy, że zapas był.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Kumpel fuksem jakimś spakował wieczorem w przeddzień wyjazdu.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38946
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
Prorok jakiś? Myślałem, że tylko dętki i łatki się wozi.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Chyba tak, od początku wyjazdu miał jakiś problem z tylną przerzutką. Nawet raz się zatrzymał, żeby podregulować. Przy drugim postoju i regulacji zerwał linkę. Musiała się rwać już od jakiegoś czasu bo to raczej technicznie niemożliwe zerwać linkę podczas regulacji.
Wozi się sporo rzeczy wbrew pozorom. Ja oprócz pompki mam cały półlitrowy zasobnik w koszyku na bidon z narzędziami, dętkami, trytkami i wszystkim co może się przydać do doraźnej naprawy.
Wozi się sporo rzeczy wbrew pozorom. Ja oprócz pompki mam cały półlitrowy zasobnik w koszyku na bidon z narzędziami, dętkami, trytkami i wszystkim co może się przydać do doraźnej naprawy.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Singluś rulez!
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.