(C)huj nam w dupę - firmware update?
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Amolem nasmaruj!
- wpk
- wpkx
- Posty: 38946
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
A nie lepiej wypić?
- poor
- Rich poor
- Posty: 4213
- Rejestracja: 07.2018
- Lokalizacja: Kraków
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Zagraj cedur.
- rbit9n
- Ribitibi
- Posty: 9545
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem
- wpk
- wpkx
- Posty: 38946
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Demol. Totalny.
- poor
- Rich poor
- Posty: 4213
- Rejestracja: 07.2018
- Lokalizacja: Kraków
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
podniesc tonacje.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Tak sobie popiszę, tu na forum, bo w końcu mogę. No i nie mam się do kogo odezwać. Żona na filipinach, chyba już ma dosyć mojej choroby. Moja matka jest niestabilna emocjonalnie jojczałaby i wznosiła modlitwy albo pierdoliła głupoty. Cała reszta bliskich i dalekich znajomych ma mnie głęboko w dupie.
Człowiek jest sam, zawsze jest sam. Nawet wśród bliskich, jeśli ich ma, jest sam. Ja nie mam nikogo bliskiego, może sobie na to nie zasłużyłem.
Z moją chorobą czuję się jak Józef K. Ból jest tak potężny, że chce się aż wymiotować. Tramal niewiele go przyćmiewa. Cuda w medycynie robią, a taką zwykłą pierdołę - nic się z tym nie da zrobić. Od 6 grudnia mam (niby) diagnozę, że ból pochodzi z więzadła biodrowo-lędźwiowego, ale ono samo boli niby z dysfunkcji czy zrotowania miednicy. Jeżdżę niby do najlepszych fizjoterapeutów. Każdy z uśmiechem obiecuje złote góry, po czym okazuje się, że nie ma pojęcia nawet co robić. Stówka za stówką płynie. Najlepszy krakowski rehabilitant jest gburem i nic nie chce powiedzieć, cwaniakuje. Ponakłuwa igłami, pomasuje lekko, zleci ćwiczenia, które są tak lajtowe (i które i tak robiłem już od miesięcy), że szans nie ma by to coś dało. Generalnie każdy ma inną teorię, w którą stronę ta miednica jest zrotowana. Choć de facto, ona na RTG wcale nie wygląda na zrotowaną jakoś strasznie. Po prostu boli to więzadło. Czasem mniej, czasem, że żyć się odechciewa, jak dziś. Albo jak wczoraj nad ranem. Palę już paczkę dziennie, żywię się tytoniem. De facto tam nic nie powinno tak boleć. Nawiązując do kolegi sorvela, co sugerował psychiatrę - owszem, chodzę, jem leki które niby miałyby wygonić ból, jeśli jest on psychiczny. Tylko jak ból może być psychiczny, jeśli jak rozmasuje mozolnie dół pleców piłką tenisową oraz poleżę z zadartą nogą opartą o lodówkę, ból mija. Tylko tak się żyć nie da. Koleżanka z pracy poleciła mi terapeutę Yumeiho, takie japońskie kręgarstwo. We wtorek byłem u ich szefa, zrobił jedną manipulację, powiedział, że naprostował miednicę, ale za 10 min wróci na miejsce i potrzebuję wielu zabiegów. Byłem przeszcześliwy, bo nie bolało 6 godzin. Niestety, on tylko diagnozuje, kieruje do swych terapeutów. Byłem dziś u takiego, jakieś klepanie po plecach przez ubranie, naciąganie palców u rąk, czary mary, nic z miednicą. i następną nadzieję o chuja rozbić. Wczoraj byłem na wstrzyknięciu osocza bogatopłytkowego z kolagenem za 370 zł. Ucieszyłem się, że nie bolało od popołudnia do dzisiejszego ranka, ale wystarczyło siąść do zimnego auta i po chwili zwijałem się z bólu. Kolejne wyciąganie pieniędzy.
Ja się nie dziwię lekarzom, że się dziwnie na mnie patrzą, bo ten ból jest alogiczny, tam nie ma co tak boleć, skoro to nie od ucisku nerwu przez dysk. Jak piszę, uwierzyłbym, że zwariowałem, ale ból jest za silny, ale nie jest stały. Są rzeczy, które go wywołują, są takie, co minimalizują lub eliminują. Więc chyba kurwa nie jest w mózgu. Wydałem już z 8 tysi na lekarzy, badania, fizjo, choruję 8 miesięcy. Nawet nie mam papierów, że coś mi jest, by starać się o urlop dla poratowania zdrowia. Mój ból chyba tylko wszystkich wkurwia.
Zastanawiam się, czemu trzymam się tak kurczowo życia. Raczej nie widzę już szans na wyleczenie, samo nie przejdzie, żyć się tak nie da. Nie mam też za bardzo dla kogo żyć, w sumie chyba tylko przeszkadzam. Jestem tzw. zbędnym elementem. Niby zawsze uważałem, że samobójstwo jest oznaką słabości, poddania się. Niby jeszcze mam złudne nadzieje, że podziała np. kriolezja nerwów, choć sam super-ortopeda nie wie, które to nerwy wypalać. Po tylu już nadziejach, które spaliły na panewce, co raz mniej chce mi się próbować. Jeszcze żeby były leki, na których mógłbym jechać, aż mi wątroba pęknie. Ale nie ma, a przynajmniej nie mam do nich dostępu (morfina). Kto zapisze morfinę zdrowemu? Jestem w stanie co do cm wskazać, gdzie ból powstaje, gdzie promieniuje, co go powoduje, potęguje, co łagodzi. Ale ni chuja nikomu to nic nie mówi. Choroba jedyna w swoim rodzaju. Wziąłbym nóż i wyciął sobie ten jebany fragment ciała.
Po co się kurczowo trzymac życia? Ani już sobie nie pochodze po górach, lada chwila wyjebią mnie z pracy, żona ma ze mnie zerowy pożytek, tylko jęczące cielsko w mieszkaniu. NIkt mi nie może pomóc, a i nikomu chyba nie zależy, w tym stanie nie jestem nikomu potrzebny. Nie potrafię już sie uśmiechnąć, zażartować, czytać o czymkolwiek, filmu oglądnąć. Tramal, papierosy, relanium na noc. Kolejny poranek, gdy przychodzi świadomość i uświadomienie, że jest przejebane. Nie mam raka, nie umieram, więc nikt nie współczuje. Każdy myśli, a może przesadza? A może symuluje? A może mu się zdaje?
Tak se lezę i rozmyślam, czekam by między papierosem a papierosem choć pół godziny minęło. Nie mam z kim porozmawiać, ale też i nie chcę z nikim rozmawiać, bo i po co? Nikt mi nic pocieszającego nie powie, nie pomoże, popierdoli z przyzwoitości. Jeszcze cztery godziny do relanium, sen. A potem kołowrotek od nowa. Jak długo jeszcze? i po co?
Człowiek jest sam, zawsze jest sam. Nawet wśród bliskich, jeśli ich ma, jest sam. Ja nie mam nikogo bliskiego, może sobie na to nie zasłużyłem.
Z moją chorobą czuję się jak Józef K. Ból jest tak potężny, że chce się aż wymiotować. Tramal niewiele go przyćmiewa. Cuda w medycynie robią, a taką zwykłą pierdołę - nic się z tym nie da zrobić. Od 6 grudnia mam (niby) diagnozę, że ból pochodzi z więzadła biodrowo-lędźwiowego, ale ono samo boli niby z dysfunkcji czy zrotowania miednicy. Jeżdżę niby do najlepszych fizjoterapeutów. Każdy z uśmiechem obiecuje złote góry, po czym okazuje się, że nie ma pojęcia nawet co robić. Stówka za stówką płynie. Najlepszy krakowski rehabilitant jest gburem i nic nie chce powiedzieć, cwaniakuje. Ponakłuwa igłami, pomasuje lekko, zleci ćwiczenia, które są tak lajtowe (i które i tak robiłem już od miesięcy), że szans nie ma by to coś dało. Generalnie każdy ma inną teorię, w którą stronę ta miednica jest zrotowana. Choć de facto, ona na RTG wcale nie wygląda na zrotowaną jakoś strasznie. Po prostu boli to więzadło. Czasem mniej, czasem, że żyć się odechciewa, jak dziś. Albo jak wczoraj nad ranem. Palę już paczkę dziennie, żywię się tytoniem. De facto tam nic nie powinno tak boleć. Nawiązując do kolegi sorvela, co sugerował psychiatrę - owszem, chodzę, jem leki które niby miałyby wygonić ból, jeśli jest on psychiczny. Tylko jak ból może być psychiczny, jeśli jak rozmasuje mozolnie dół pleców piłką tenisową oraz poleżę z zadartą nogą opartą o lodówkę, ból mija. Tylko tak się żyć nie da. Koleżanka z pracy poleciła mi terapeutę Yumeiho, takie japońskie kręgarstwo. We wtorek byłem u ich szefa, zrobił jedną manipulację, powiedział, że naprostował miednicę, ale za 10 min wróci na miejsce i potrzebuję wielu zabiegów. Byłem przeszcześliwy, bo nie bolało 6 godzin. Niestety, on tylko diagnozuje, kieruje do swych terapeutów. Byłem dziś u takiego, jakieś klepanie po plecach przez ubranie, naciąganie palców u rąk, czary mary, nic z miednicą. i następną nadzieję o chuja rozbić. Wczoraj byłem na wstrzyknięciu osocza bogatopłytkowego z kolagenem za 370 zł. Ucieszyłem się, że nie bolało od popołudnia do dzisiejszego ranka, ale wystarczyło siąść do zimnego auta i po chwili zwijałem się z bólu. Kolejne wyciąganie pieniędzy.
Ja się nie dziwię lekarzom, że się dziwnie na mnie patrzą, bo ten ból jest alogiczny, tam nie ma co tak boleć, skoro to nie od ucisku nerwu przez dysk. Jak piszę, uwierzyłbym, że zwariowałem, ale ból jest za silny, ale nie jest stały. Są rzeczy, które go wywołują, są takie, co minimalizują lub eliminują. Więc chyba kurwa nie jest w mózgu. Wydałem już z 8 tysi na lekarzy, badania, fizjo, choruję 8 miesięcy. Nawet nie mam papierów, że coś mi jest, by starać się o urlop dla poratowania zdrowia. Mój ból chyba tylko wszystkich wkurwia.
Zastanawiam się, czemu trzymam się tak kurczowo życia. Raczej nie widzę już szans na wyleczenie, samo nie przejdzie, żyć się tak nie da. Nie mam też za bardzo dla kogo żyć, w sumie chyba tylko przeszkadzam. Jestem tzw. zbędnym elementem. Niby zawsze uważałem, że samobójstwo jest oznaką słabości, poddania się. Niby jeszcze mam złudne nadzieje, że podziała np. kriolezja nerwów, choć sam super-ortopeda nie wie, które to nerwy wypalać. Po tylu już nadziejach, które spaliły na panewce, co raz mniej chce mi się próbować. Jeszcze żeby były leki, na których mógłbym jechać, aż mi wątroba pęknie. Ale nie ma, a przynajmniej nie mam do nich dostępu (morfina). Kto zapisze morfinę zdrowemu? Jestem w stanie co do cm wskazać, gdzie ból powstaje, gdzie promieniuje, co go powoduje, potęguje, co łagodzi. Ale ni chuja nikomu to nic nie mówi. Choroba jedyna w swoim rodzaju. Wziąłbym nóż i wyciął sobie ten jebany fragment ciała.
Po co się kurczowo trzymac życia? Ani już sobie nie pochodze po górach, lada chwila wyjebią mnie z pracy, żona ma ze mnie zerowy pożytek, tylko jęczące cielsko w mieszkaniu. NIkt mi nie może pomóc, a i nikomu chyba nie zależy, w tym stanie nie jestem nikomu potrzebny. Nie potrafię już sie uśmiechnąć, zażartować, czytać o czymkolwiek, filmu oglądnąć. Tramal, papierosy, relanium na noc. Kolejny poranek, gdy przychodzi świadomość i uświadomienie, że jest przejebane. Nie mam raka, nie umieram, więc nikt nie współczuje. Każdy myśli, a może przesadza? A może symuluje? A może mu się zdaje?
Tak se lezę i rozmyślam, czekam by między papierosem a papierosem choć pół godziny minęło. Nie mam z kim porozmawiać, ale też i nie chcę z nikim rozmawiać, bo i po co? Nikt mi nic pocieszającego nie powie, nie pomoże, popierdoli z przyzwoitości. Jeszcze cztery godziny do relanium, sen. A potem kołowrotek od nowa. Jak długo jeszcze? i po co?
Sowy nie są tym, czym się wydają...
- vid3
- Posty: 8696
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Z tego co słyszałem i widziałem w mediach to są kliniki i specjaliści którzy zajmują się tylko bólem.
Może poszukaj specjalisty o bólu.
Jeżeli nie w Polsce to poza.
Jesteś światowy człowiek, musi się w końcu znaleźć sposób.
Najgorsze to się poddać.
Żonę masz młodą i ładną szkoda jej dla innego.
Może poszukaj specjalisty o bólu.
Jeżeli nie w Polsce to poza.
Jesteś światowy człowiek, musi się w końcu znaleźć sposób.
Najgorsze to się poddać.
Żonę masz młodą i ładną szkoda jej dla innego.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38946
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
Czy to jest piąte przez dziesiąte jak na tej stronie: https://www.rehab.pl/bol-wiezadla-biodr ... -leczenie/?
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: (C)huj nam w dupę - firmware update?
vid, myślisz że nie próbowałem?
Tak, Wojtku, to ta kurwa mnie boli. A ten gość, z którym rozmawiałem przez tel jeszcze we wrześniu, on po prostu sprzedaje steryd na wszystko. Akurat na to więzadło niekoniecznie pomoże, a może zaszkodzić, zresztą ono jest za talerzem biodrowym i cholernie ciężko tam się wkłuć. No al jak się uda i zadziała, to zadziała na max 2 tygodnie.
Tak se chciałem się wypisać, dzięki chłopy, ale nie doradzajcie nic. Spędziłem miesiące nad internetem i też anglojęzycznym. Gdyby było coś jeszcze, na pewno bym spróbował.
Tak, Wojtku, to ta kurwa mnie boli. A ten gość, z którym rozmawiałem przez tel jeszcze we wrześniu, on po prostu sprzedaje steryd na wszystko. Akurat na to więzadło niekoniecznie pomoże, a może zaszkodzić, zresztą ono jest za talerzem biodrowym i cholernie ciężko tam się wkłuć. No al jak się uda i zadziała, to zadziała na max 2 tygodnie.
Tak se chciałem się wypisać, dzięki chłopy, ale nie doradzajcie nic. Spędziłem miesiące nad internetem i też anglojęzycznym. Gdyby było coś jeszcze, na pewno bym spróbował.
Sowy nie są tym, czym się wydają...