Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Nie zawsze. Obecnie najczęściej bezpieczniki te są niedostępne dla użytkownika, trzeba zdjąć obudowę. A często nawet nie są to typowe szklane bezpieczniki topikowe, które można wymienić samemu, tylko wlutowane w płytkę drukowaną warystory czy bezpieczniki polimerowe. Chyba jednak będziesz musiał pofatygować się do speca. Niekoniecznie od razu od Yamahy.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38944
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Do Kawasaki niech pójdzie.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Właśnie o tym myślałem. Tylko, że o Suzuki. 

Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Miałem Yamahę, przywiozłem kiedyś zza granicy.
To były jeszcze czasy " wielkiej szarości" w PL.
Celniczka chciała koniecznie oclić na Okęciu.
Pyta mnie co to jest ? Amplituner odpowiadam, używany przez przez ponad rok, zgodnie z prawdą.
To był taki większy z 15kg, więc zwracał uwagę.
Miałem nawet kwity z datą zakupu z sklepu w Toronto. Uparła się, co to jest po polsku ?
Spokojnie odpowiedziałem amlituner.....używany. Zdenerwoana sięgnęła po swoją książeczkę
z taryfami celnymi. Amplitunera nie znalazła i machnęła ręką zdenerwowana rzucając... idź....
Wyszedłem jako ostatni po odprawie z tego lotu
ps. Dla odmiany kanadyjski celnik pytał mnie czy w moim bagażu jest "kolbasa i vodka" ?
Powiedziałem mu,że bez kiełbasy i wódki w bagażu to ja nigdzie nie wyjeżdżam
To były jeszcze czasy " wielkiej szarości" w PL.
Celniczka chciała koniecznie oclić na Okęciu.
Pyta mnie co to jest ? Amplituner odpowiadam, używany przez przez ponad rok, zgodnie z prawdą.
To był taki większy z 15kg, więc zwracał uwagę.
Miałem nawet kwity z datą zakupu z sklepu w Toronto. Uparła się, co to jest po polsku ?
Spokojnie odpowiedziałem amlituner.....używany. Zdenerwoana sięgnęła po swoją książeczkę
z taryfami celnymi. Amplitunera nie znalazła i machnęła ręką zdenerwowana rzucając... idź....
Wyszedłem jako ostatni po odprawie z tego lotu

ps. Dla odmiany kanadyjski celnik pytał mnie czy w moim bagażu jest "kolbasa i vodka" ?
Powiedziałem mu,że bez kiełbasy i wódki w bagażu to ja nigdzie nie wyjeżdżam

Ostatnio zmieniony 26 lis 2016, 00:47 przez nordenvind, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Mnie pytali o gzibi...
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Może mieli na myśli gziby halu.... ?
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Chyba nie, gzibi siusione...
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Szczerze się uśmiałemnordenvind pisze: ps. Dla odmiany kanadyjski celnik pytał mnie czy w moim bagażu jest "kolbasa i vodka" ?
Powiedziałem mu,że bez kiełbasy i wódki w bagażu to ja nigdzie nie wyjeżdżam

Sowy nie są tym, czym się wydają...
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
O wódce i kiełbasie bedzie.
Spałem kieeeedyś w Edynburgu w hostelu.
Noc jak noc.
Wieczorem jednak, przed snem (bo zimno jakos było) wyjąłem żubrówkę i kielbase wlasnie. Piekne i pachnące pętko
Pokój był na wiele osob, ale poza mna był tylko jakis gostek i klikał w latopa.
Wiec - pomyślałem - gdzie słynna Polska gościnność ? Z resztą, pić samemu wstyd...
Siedział cicho. Ja tez z resztą. Kazdy zajęty swoimi sprawami bujał w obłokach. Cisza i spokoj, jaka tylko w wietrzną i chłodną szkocką noc może nas spotkać. A to koniec września był właśnie.
Zlazłem z pięterka, podałem mu flaszkę i mowie pij na zdrowie.
Wziął. Odkręcił. Przechylił.
Ale ....
W ostatniej chwili, niemal juz pijąc - oderwał od ust. Popatrzył na naklejkę i pyta: Co to ?
Dobra wódka. Mowie. Z polski. Pij na zdrowie.
Obejrzał czujnym wzrokiem naklejkę, czegoś szukając.
Zobacz - mowi - i palcem pokazał na woltarz trunku. Chcesz mnie zabić ? Zapytał.
Nawet trawy chyba nie zauważył. Aromat natomiast rozszedł sie po pomieszczeniu.
Dobre jest. Pij - mowie.
Dzieki. Nie dla mnie. Odpowiedzieć raczył, patrząc na mnie jakos tak dziwnie.
Butle wziąłem do ręki. Mysle, wystraszył sie może. Obcy alkohol proponuje, to moze teges majonessss ?
Przechyliłem. Zagulgotała butla. Ciepełko i cudny smak zapachu domowych imrezek zakręcił niemal w głowie.
Gostek popatrzył na mnie zdziwiony (wystraszony?) i spuścił wzrok na lapka.
Wróciłem na pięterko żując kielbase, którą cały czas trzymałem w ręku.
Szkoda. Bo piłem jak żul jakiś.
Ale ciepło przyszło razem ze wspomnieniami oraz zapachem siana czy świeżo skoszonej trawy. Już nie pamietam. Ale pachniało.
A moze to waliło z moich butów ? Nie wazne...
Rano goscia juz nie było. Ludzie dziwnie sie mi przyglądali. Ogoliłem sie. Zupke chińską zjadłem, bo to przecież obowiązek w podróży.
Sprawdziłem ile zostało żubrówki. Zostało. Bedzie. Kiełbasa też jeszcze była.
W recepcji też dziwne uśmiechy i "klepanie" po ramieniu. Wymeldowałem sie i polazłem na PKS do glasgow.
Było minęło...

Ps.
Dodać należy, isz narodowości bohatera opowiastki nie znam. Nie ustalałem bowiem.
Sssspeszony całą sytuacją, zająłem z góry upatrzoną pozycje. W sumie to upatrzoną z dołu.
Bo spałem na pięterku.
Ale serio - czułem sie niezręcznie...a jego wzrok zdziwiony i wystraszona twarz, jeszcze długo nie pozwalała mi zasnąć.
Ale to nic. To pół litra było.
Spałem kieeeedyś w Edynburgu w hostelu.
Noc jak noc.
Wieczorem jednak, przed snem (bo zimno jakos było) wyjąłem żubrówkę i kielbase wlasnie. Piekne i pachnące pętko

Pokój był na wiele osob, ale poza mna był tylko jakis gostek i klikał w latopa.
Wiec - pomyślałem - gdzie słynna Polska gościnność ? Z resztą, pić samemu wstyd...
Siedział cicho. Ja tez z resztą. Kazdy zajęty swoimi sprawami bujał w obłokach. Cisza i spokoj, jaka tylko w wietrzną i chłodną szkocką noc może nas spotkać. A to koniec września był właśnie.
Zlazłem z pięterka, podałem mu flaszkę i mowie pij na zdrowie.
Wziął. Odkręcił. Przechylił.
Ale ....
W ostatniej chwili, niemal juz pijąc - oderwał od ust. Popatrzył na naklejkę i pyta: Co to ?
Dobra wódka. Mowie. Z polski. Pij na zdrowie.
Obejrzał czujnym wzrokiem naklejkę, czegoś szukając.
Zobacz - mowi - i palcem pokazał na woltarz trunku. Chcesz mnie zabić ? Zapytał.
Nawet trawy chyba nie zauważył. Aromat natomiast rozszedł sie po pomieszczeniu.
Dobre jest. Pij - mowie.
Dzieki. Nie dla mnie. Odpowiedzieć raczył, patrząc na mnie jakos tak dziwnie.
Butle wziąłem do ręki. Mysle, wystraszył sie może. Obcy alkohol proponuje, to moze teges majonessss ?
Przechyliłem. Zagulgotała butla. Ciepełko i cudny smak zapachu domowych imrezek zakręcił niemal w głowie.
Gostek popatrzył na mnie zdziwiony (wystraszony?) i spuścił wzrok na lapka.
Wróciłem na pięterko żując kielbase, którą cały czas trzymałem w ręku.
Szkoda. Bo piłem jak żul jakiś.
Ale ciepło przyszło razem ze wspomnieniami oraz zapachem siana czy świeżo skoszonej trawy. Już nie pamietam. Ale pachniało.
A moze to waliło z moich butów ? Nie wazne...
Rano goscia juz nie było. Ludzie dziwnie sie mi przyglądali. Ogoliłem sie. Zupke chińską zjadłem, bo to przecież obowiązek w podróży.
Sprawdziłem ile zostało żubrówki. Zostało. Bedzie. Kiełbasa też jeszcze była.
W recepcji też dziwne uśmiechy i "klepanie" po ramieniu. Wymeldowałem sie i polazłem na PKS do glasgow.
Było minęło...

Ps.
Dodać należy, isz narodowości bohatera opowiastki nie znam. Nie ustalałem bowiem.
Sssspeszony całą sytuacją, zająłem z góry upatrzoną pozycje. W sumie to upatrzoną z dołu.
Bo spałem na pięterku.
Ale serio - czułem sie niezręcznie...a jego wzrok zdziwiony i wystraszona twarz, jeszcze długo nie pozwalała mi zasnąć.
Ale to nic. To pół litra było.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
d90 - może prócz badylyli do foto, skrobnął byś coś do działu 'literatura'? Albo chociaż 'literatka'?
Masz potencjał.
Mi się tylko przypomniało, jak wracaliśmy stopem z Kraju Basków, a że pieniądze poszły na baskijskie wino, na całą podróż do polski mieliśmy tylko puszkę soczewicy i puszkę fasoli. Mnie jeszcze jakieś choróbsko zmogło i gdy szło ze stopem niesporo, gdzieś pośrodku Niemiec, zmęczeni, zrezygnowani zaczęliśmy wbijać w dżunglę kukurydzy rosnącej opodal stacji benzynowej. Nagle coś w środku uprawy zafurkotało, zaszumiało. "Dzik, kurwa!" - pomyśleliśmy. Ale w księżycowej poświacie ukazał nam się mały Czech w czapeczce bejsbolowej, który poprowadził nas do swego namiotu i rzekł wyraźnie niemrawą angielszczyzną: "my food for you!". Takoż rozbiliśmy namiocik obok i raczyliśmy się czeskimi puszkami i czeskim ziołem:)

Mi się tylko przypomniało, jak wracaliśmy stopem z Kraju Basków, a że pieniądze poszły na baskijskie wino, na całą podróż do polski mieliśmy tylko puszkę soczewicy i puszkę fasoli. Mnie jeszcze jakieś choróbsko zmogło i gdy szło ze stopem niesporo, gdzieś pośrodku Niemiec, zmęczeni, zrezygnowani zaczęliśmy wbijać w dżunglę kukurydzy rosnącej opodal stacji benzynowej. Nagle coś w środku uprawy zafurkotało, zaszumiało. "Dzik, kurwa!" - pomyśleliśmy. Ale w księżycowej poświacie ukazał nam się mały Czech w czapeczce bejsbolowej, który poprowadził nas do swego namiotu i rzekł wyraźnie niemrawą angielszczyzną: "my food for you!". Takoż rozbiliśmy namiocik obok i raczyliśmy się czeskimi puszkami i czeskim ziołem:)
Sowy nie są tym, czym się wydają...