
Rowerowe dyr-dymały
- wpk
- wpkx
- Posty: 38953
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
A la dynia.


Re: Rowerowe dyr-dymały
Minus drugi. Plusy na schodach nie mieszczą się w rynny rowerowe 

Re: Rowerowe dyr-dymały
W stojak też raczej nie wepchniesz. Ja już z 2,4" miałem problemy.
W pociągu nie zawiesisz na haku. No i problem z tradycyjnym gabażnikiem rowerowym na samochodzie.
W pociągu nie zawiesisz na haku. No i problem z tradycyjnym gabażnikiem rowerowym na samochodzie.
- vid3
- Posty: 8699
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
- wpk
- wpkx
- Posty: 38953
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
Dlatego dałem rurzę.
Re: Rowerowe dyr-dymały
Gratulacje!
Re: Rowerowe dyr-dymały
Lepiej opowiedz co tam w górach, bo widziałem, że tęgo w górę pojechałeś. Dużo było wypychu?
- vid3
- Posty: 8699
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
- wpk
- wpkx
- Posty: 38953
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Rowerowe dyr-dymały
- Baco, czego tak ciągniecie ten rower?
- A co? Mam go pchać?
Re: Rowerowe dyr-dymały
Relacja z wyprawy.
Założenia były takie, że to wyjazd turystyczny, a nie sportowy. Udało mi się cudem namówić kumpla na wyjazd, który raczej jest chłopem statecznym i ogólnie musiałem go mocno przekonywać do pomysłu i tak to planować żeby się bardzo nie spocił bo go przewieje i będzie chory...itp itd
Można by ją nazwać: "Dwóch dziadków na retro mtb w górach".
Tak więc było dużo postojów na picie herbatki i jedzenie przekąsek, robienie fotek
W połowie trasy jednak kumplu się klimat udzielił i dawał bardziej czadu (zwłaszcza zjazdy).
Mapa z wyjazdu: ogólnie gps się coś nie mógł odnaleźć więc jest bardziej orientacyjna. Dodatkowo była włączona opcja autopauzy poniżej 5mk/h więc przy pewnych podjazdach non stop się włączał i wyłaczał. Licznikowe dane to było coś 34km, średnio 9km/h i 55km/h max speed. pogoda ok 9 do 14 stopni. Zachmurzenie, czasem silny wiatr.
Zaczęliśmy z parkingu pod Szyndzielnią (na parkingu jakiś "pro" obrzucił pogardliwym spojrzeniem nasze piękne maszyny) i gondolą na górę. Potem wjazd na Klimczok, dalej przejazd na Błatnią.
Z Błatniej zjazd do Brennej najpierw lasem potem asfaltem. Niezłe przeżycia 50km/h na wąziutkich dróżkach
Mega spoko. Dalej przejazd przez Brenną i na niebieski szlak na Kotarz i Halę Jaworową. Tu były podjazdy asfaltem ok 16% i już wiem co czują kolaże na TdF
Ogólnie najmięksiejsze przełożenie. Na Hali Jaworowej chcieliśmy robić ognisko, ale za bardzo wiało więc przejechaliśmy na drugą stronę grzbietu i poza szlakiem szukaliśmy jakiejś miejscówki na ognisko. Ognisko było spoko, udało się odpalić pomimo, że wszystko w lesie mokre. Tam okazało, że mamy za mało wody i się odwodniłem (za mało człowiek pije gdy jest taka temperatura). Szukając tego miejsca poza szlakiem trochę za nisko zjechaliśmy i już nam się nie chciało wracać na szlak więc postanowiliśmy zjechać na dziko i przetrawersować jakoś z powrotem na szlak. To się słabo udało więc pojechaliśmy inną drogą do szlaku do Chaty Wuja Toma. Taki dodatkowy podjazd. Tam był postój na uzupełnienie płynów. No i już się zaczęło robić późno. Dalej "pojechaliśmy", a raczej popchaliśmy maszyny na przełęcz pod Klimczokiem. Tu trasa jest już mega trudna. Raczej to był spacer z rowerem po górach. Strava tam pokazuje czasami 30%. Pogoda już się mega zaczęła psuć. Spod Klimczoka pojechaliśmy na Szyndzielnie i zaczął się zjazd już zupełnie po ciemku. Najpierw jakimś singlem, potem szlakiem przez Dębowiec. No i dotarlimy do auta.
Co do samej jeżdżenia po Beskidach. To rzeczywiście jest niezła rąbanka, ale jednak myślałem, że będzie nam gorzej szło. Większość trasy jednak przejechana. Podjazdy spoko, gdyby nie te luźne kamienie to by się prawie wszędzie wjechało. Zjazdy nie tak, że non stop na hamulcu. Raczej ogień. Nasze gruzy ostro dostały w pizdę. Cud, że przetrwały. Co do samej jazdy to ogólnie przydałaby się jednak kaseta 32. Zaliczyłem jedną glebe i już tradycyjne zajebanie się pedziem w piszczel. Kumpel prawie pierdolnoł do rowu na zjeździe
Mega fajna przygoda, polecam.
Założenia były takie, że to wyjazd turystyczny, a nie sportowy. Udało mi się cudem namówić kumpla na wyjazd, który raczej jest chłopem statecznym i ogólnie musiałem go mocno przekonywać do pomysłu i tak to planować żeby się bardzo nie spocił bo go przewieje i będzie chory...itp itd

Można by ją nazwać: "Dwóch dziadków na retro mtb w górach".
Tak więc było dużo postojów na picie herbatki i jedzenie przekąsek, robienie fotek

W połowie trasy jednak kumplu się klimat udzielił i dawał bardziej czadu (zwłaszcza zjazdy).
Mapa z wyjazdu: ogólnie gps się coś nie mógł odnaleźć więc jest bardziej orientacyjna. Dodatkowo była włączona opcja autopauzy poniżej 5mk/h więc przy pewnych podjazdach non stop się włączał i wyłaczał. Licznikowe dane to było coś 34km, średnio 9km/h i 55km/h max speed. pogoda ok 9 do 14 stopni. Zachmurzenie, czasem silny wiatr.
Zaczęliśmy z parkingu pod Szyndzielnią (na parkingu jakiś "pro" obrzucił pogardliwym spojrzeniem nasze piękne maszyny) i gondolą na górę. Potem wjazd na Klimczok, dalej przejazd na Błatnią.
Z Błatniej zjazd do Brennej najpierw lasem potem asfaltem. Niezłe przeżycia 50km/h na wąziutkich dróżkach


Co do samej jeżdżenia po Beskidach. To rzeczywiście jest niezła rąbanka, ale jednak myślałem, że będzie nam gorzej szło. Większość trasy jednak przejechana. Podjazdy spoko, gdyby nie te luźne kamienie to by się prawie wszędzie wjechało. Zjazdy nie tak, że non stop na hamulcu. Raczej ogień. Nasze gruzy ostro dostały w pizdę. Cud, że przetrwały. Co do samej jazdy to ogólnie przydałaby się jednak kaseta 32. Zaliczyłem jedną glebe i już tradycyjne zajebanie się pedziem w piszczel. Kumpel prawie pierdolnoł do rowu na zjeździe

Mega fajna przygoda, polecam.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.