"Najważniejsze, aby ojciec chrzestny przez całe życie służył dziecku dobrą radą i pomagał rodzicom w wychowaniu dziecka w wierze kościoła katolickiego."
Nam ksiądz powiedział, że chrzest jest dla dziecka a nie dla chrzestnych i olał to, że chrzestni nie chodzą do kościoła i żyją na kocią łapę. Na tacę też nie dali.
Przyznaję, że się nie znam, więc może gadam głupoty, ale zawsze byłem przekonany, że trzeba mieć papiery na bycie katolikiem - świadectwo chrztu, komunii, bierzmowania, ukończenia nauk religijnych, spowiedzi, rozgrzeszenia...
Pamiętam, jak lata temu rodzina ojca matkę tym zaszczytem obdarzyła, i ona latała do kościoła i parafii, by tego dowieść.
Ja niczego takiego nie pamiętam. Nie miałem też jakiegoś zaświadczenia od proboszcza, bo nie znam nawet człowieka: nie przyjmuję, jak mówi moja sąsiadka, żebraków po kolędzie i nigdy nie byłem na mszy na mojej dzielni (w sumie raz bylem, ale to tak wypadło). To chyba jest mocno uzależnione od księdza. Możliwe, że Metka trafiła na w miarę normalnego.
„Doktryna” jest całkiem fajna, coś jak monarchia w Anglii, zwyczaje, celebrowanie ich, stroje, budynki, cała otoczka. Ot, opium dla ludu. Warto zdać sobie sprawę, jak wielu tego potrzebuje. A jak już na upartego, to czym to zastąpić?
Ano opium. Jeśli nie takie, to inne - wobec "losu" jego potrzeba jest od początku świadomej świadomości przemożna, by móc się z tym losem - mniej, lub bardziej - godzić.