Brawężenia Profesorka Nerwosolka

wszystko, co chcielibyście wiedzieć o technice, ale boicie się zapytać
ODPOWIEDZ
puch24

Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#1

Post autor: puch24 »

Postanowiłem, by dla potomności zebrać tu moje różne sprzętowe brawężenia.
Owain pisze: Puch. Zadam proste pytanie. mam detal o wielkości 5x5 cm. Chcę nim wypełnić cały kadr, prostoliniowo. Wiem, że bez problemu zrobię to dużo większą 90tką z większej odległości. A tą 50tką 2.8 macro? Niby piszą, że ta MFD to od matrycy, ale gówno to prawda albo zależy od obiektywu, bo przy 28/2 to się chyba liczy od pierwszej soczewki obiektywu.
FE 55/1.8 (następny w kolejce) ma aż 50 cm MFD. Chciałbym robić takie detale jak np. paczka papierosów, sęk w drzewie, figurki wielkości kilkunastu cm, ordzewiały kran fi 4 cm. Nie owady, pręciki kwiatowe i inne gówna.
Owiś, co miałeś z matmy? :-P

Obiekt 50 x 50 mm chcesz zmieścić na 24 x 36 mm, czyli na 24 x 24, czyli praktycznie prawie w skali 1:2 (1:2,08333) (50/24).

Z jakiej odległości? To może być trudno obliczyć, bo to zależy nie tylko od ogniskowej obiektywu, ale też od jego konstrukcji optycznej. Większość współczesnych obiektywów, także makroobiektywów, ma wewnętrzne ogniskowanie, czyli tak de facto są to zoomy, bo przy ustawianiu ostrości skracają swoją ogniskową. To działa na tej zasadzie, że obiektyw jest w tej samej odległości od matrycy, ale ponieważ jego ogniskowa skraca się, to tworzy ostry obraz coraz bliższych obiektów.
Ale to powoduje, że trudno cokolwiek liczyć wg tradycyjnych wzorów, jakie kiedyś były publikowane w książkach o makrofotografii, pozwalających obliczać powiększenie, odległości, wielkość fotografowanego pola, niezbędne wysunięcie obiektywu do przodu, współczynnik przedłużenia ekspozycji, itd. Wszystkie te wzory działają przy założeniu, że mamy do czynienia z obiektywem o stałej ogniskowej. Obiektyw z IF nie jest nim, więc wszystkie te wzory można OKD potłuc. Ale z grubsza, obiektyw 50-55 mm osiąga skalę 1:2 przy odległości pomiędzy obiektem (!) a matrycą (!) rzędu ok. 22-25 cm. Oczywiście odległość od przedniej soczewki do obiektu będzie mniejsza, ale to można sobie policzyć, zresztą w przypadku makroobiektywów jest ona też podawana w danych technicznych, bo to istotny parametr. Pi raz drzwi mogę Ci to przykładowo policzyć dla Nikona. W Nikonie płaszczyzna mocowania obiektywu jest od filmu w odległości 46,5 mm. Stary obiektyw makro Micro-Nikkor 2,8/55 ma długość 74 mm, więc razem już mamy 120,5 mm. Ślimak własny obiektywu daje maksymalną skalę odwzorowania 1:2, co oznacza, że obiektyw musi się przy tym wysunąć o połowę swojej ogniskowej, czyli ok. 22,5 mm. Co daje razem 143 mm.
I teraz, minimalna odległość fotografowania dla tego obiektywu, przy skali 1:2, to 25 cm, ale liczona od płaszczyzny błony do płaszczyzny obiektu. A więc od 250 mm odejmujemy 143 mm grubości wysuniętego obiektywu i aparatu, i zostaje nam 107 mm odległości od przedniej oprawy obiektywu do obiektu.
Czy teraz widzisz, co miałem na myśli pisząc, że obiektyw 50-55 mm NIE jest wygodny przy większości typowej makrofotografii innej, niż reprodukcja znaczków pocztowych czy monet, na stole reprodukcyjnym?
Oczywiście to moje obliczenie jest przybliżone, ale oddaje problem. Musisz się przybliżyć na 10 cm do obiektu. Jeśli jest żywy, to spierdoli, a tak czy tak, zasłonisz sobie światło, itd.


Eh, pytałem, co masz z matmy, a sam dałem dupy. Tak dzieliłem 55/2, że wyszło mi 22,5... :-(
Oczywiście 27,5, ale to tylko gorzej, bo mamy 148 mm, czyli 250 - 148 = 102 mm luzu pomiędzy przodem obiektywu a obiektem. :-(
Cały Wasz podziw okazuje się chybiony... :-P

Oczywiście to moje pobieżne wyliczenie będzie słuszne dla obiektywu o naprawdę stałej ogniskowej, bez IF. Jeśli ten Sony ma IF (nie wiem, czy ma, ale wszystko na to wskazuje), to znaczy, że skraca on ogniskową przy fotografowaniu z bliska (na co wskazywałaby odległość 16 cm MFD), co wymusza fotografowanie z bliższej odległości, niż wyliczyłem, ale, z drugiej strony, obiektyw nie zmieniałby długości. Ale, tak czy tak, odległość obiektywu od obiektu będzie niewygodnie mała.
puch24

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#2

Post autor: puch24 »

Wiecie co, tak sobie pomyślałem, po tym, co wczoraj napisałem o tym, że OKD można potłuc te wszystkie wzory do obliczeń makro, publikowane w książkach w latach 70-tych i 80-tych, i nawet 90-tych.
Obrazuje to jednak, jak wielkie zmiany zaszły w optyce (i w rynku sprzętu foto) od tamtych lat.

W czasach, gdy pisano te książki i umieszczano w nich te wszystkie wzory, obiektywy, używane do makrofotografii, miały "sztywną" konstrukcję, tzn. były to sztywne bloki soczewek, wysuwane do przodu na ślimaku albo pierścieniami pośrednimi czy mieszkiem. Zmieniała się odległość obiektywu od błony, ale nie zmieniały się parametry samego obiektywu.
Ale już w latach 70-tych zaczęto stosować w makroobiektywach układy CRC (Close Range Correction, w nomenklaturze Nikona, przez innych nazywane Floating Lens lub t.p.), i były to dwa oddzielne ślimaki, powodujące, że przy nastawianiu na blisko pewne grupy soczewek przesuwały się względem siebie, korygując przebieg światła przy zdjęciach z bliska. Dlatego np., przy korzystaniu z takiego obiektywu z pierścieniami pośrednimi, lepiej jest użyć krótszego pierścienia, a obiektyw nastawić na najbliższą odległość, niż użyć dłuższego pierścienia, a obiektyw nastawić na nieskończoność. Bo przy tych różnych ustawieniach nie jest to "ten sam obiektyw"! ;-) Ale taka płynna zmiana "budowy" obiektywu wpływa na jego ogniskową - może nieznacznie, ale jednak. Więc wszelkie wzory przestają się sprawdzać, a przynajmniej robią się trochę niedokładne, bo obiektyw ma inną ogniskową przy nastawieniu na nieskończoność, a inną przy nastawieniu na 25 cm.
Właściwie wypadałoby jeszcze dodać, że wszystkie te wyliczenia mogą być niedokładne przez nieznajomość faktycznej ogniskowej obiektywu, a ta rzadko jest podawana. Nominalnie wynosi np. 50 czy 55 mm, ale faktycznie większość 50-tek ma ok. 52-53 mm (podawały ją np. pisma amerykańskie i brytyjskie przy testach obiektywów). Przy zastosowaniach amatorskich nie ma to wielkiego znaczenia, ale np. przy reprodukcji do celów naukowych, gdy istotne jest dokładne oddanie realnych wymiarów, może mieć znaczenie.
Przykładowo, znany Tamron macro 2,8/90 z końca lat 90-tych i 2000-nych (wersja bez stabilizacji) ma taką korekcję, która działa w ten sposób, że cały blok obiektywu wysuwa się do przodu przy nastawianiu na bliskie odległości... z wyjątkiem ostatniej, tylnej soczewki, która jest nieruchoma. Jest to więc jakaś odmiana CRC, i na pewno jakoś tam wpływa na zmianę faktycznej ogniskowej obiektywu, co może spowodować, że obliczenia na papierze będą niedokładne.

Obecnie jednak coraz więcej makroobiektywów ma konstrukcję zupełnie zamkniętą, a ostrzenie odbywa się wewnętrznie (IF, Internal Focusing), co oczywiście powoduje zmianę ogniskowej obiektywu, i to, jak podejrzewam, znaczną. Takim obiektywem jest np. Tamron macro 2/60. Jest to bardzo wygodne, obiektyw przy ostrzeniu nie zmienia długości, nie wysuwa się do przodu, mniejsza jest szansa trącenia obiektu obiektywem, itd., ale ogniskowa na pewno znacznie się skraca, pewnie do jakichś 40, może nawet 35 mm? Trzeba by to jakoś sprawdzić.

W każdym razie, wszystko to razem powoduje, że większość tych mądrości, zawartych w tych starych książkach, trzeba co najmniej uzupełnić i uwspółcześnić.

Podobnie weryfikacji wymaga to wszystko, co w dawnych latach napisano o zoomach. Na przełomie lat 70 i 80, gdy zaczynałem być bardziej świadomy techniki fotograficznej, w ofercie wielkich firm (Nikon, Canon, Pentax, Minolta, Olympus) było stosunkowo niewiele zoomów. Królowały ciągle obiektywy stałoogniskowe i najczęściej były dostępne w wielu wariantach, o różnych otworach względnych. Zoomów było niewiele, i zwykle pokrywały niewielkie zakresy, najczęściej 2x - 3x. Zoomy o bardziej ambitnych parametrach najczęściej były produktami firm niezależnych, a poważni producenci nie bawili się w nie, bo nie były w stanie zapewnić wystarczającej jakości obrazu.
Przez wiele lat firmy opierały się zgodzie na zastosowanie zmiennego otworu względnego, i upierały się przy zoomach o stałym świetle. Dopiero bardziej masowa zgoda na zmienny otwór spowodowała wielki wysyp najrozmaitszych zoomów, bo możliwość ograniczenia otworu na długim końcu pozwoliła uprościć konstrukcję, itp. Na pewno przyczyniło się też do tego rozpowszechnienie pomiaru błysku TTL, który na początku lat 80-tych stosowany był tylko w nielicznych drogich aparatach. Zmienny otwór obiektywu powodował problemy z ekspozycją, gdy błyskiem sterował czujnik na lampie i nie mógł uwzględniać zmiany otworu obiektywu wraz z ogniskową. Np. Nikon w modelach EM i FG-20 zastosował taką automatykę współpracy z lampą, która nie zapewniała prawidłowego działania z zoomami o zmiennym otworze - właściwe naświetlenie zapewniane było tylko przy najdłuższej ogniskowej. Dlatego też wszystkie trzy zoomy Series E, przeznaczone specjalnie do tych aparatów, "z uporem maniaka" miały stały otwór względny. ;-)

Bardzo istotnym przełomem w zoomach było zastosowanie wewnętrznego ogniskowania (IF), co stało się gdzieś na przełomie lat 90-tych i 2000. Chyba pierwszym takim zoomem była kolejna wersja szlagieru Tamrona, 28-200, która w końcu, dzięki IF, pozwalała ostrzyć z sensownie bliskich odległości.
Wcześniej wszystkie zoomy ostrzyły poprzez obrót przedniej soczewki i odsuwanie jej od reszty soczewek. Powoduje to pewne skracanie ogniskowej, i pozwala tworzyć ostry obraz obiektów, znajdujących się bliżej. Ale, niestety, rozwiązanie to ma tę wadę, że sensownie działa tylko dla najdłuższej ogniskowej. Im krótsza ogniskowa, tym bardziej może wzrastać np. winietowanie. Poza tym, typowa zasada, że MFD obiektywu to ok. 10x ogniskowa, w przypadku zooma miała zastosowanie tylko dla najdłuższej ogniskowej. Np. zoomy 35-70 zwykle nastawiały się na ok. 70 cm, a nie na 35. Zoomy 80-200 zwykle nastawiały się na ok. 1,5 - 1,8 - 2 m, a nie na 80 cm. Przy długiej ogniskowej było to OK, ale przy krótszych już znacznie ograniczało. W zoomy wbudowywano więc czasem różne mechanizmy "makro", pozwalające fotografować z bliższych odległości; bywały one bardzo różnie rozwiązywane. Ale wszystko to były półśrodki.
Pod koniec lat 80-tych pojawiały się dość masowo różne zoomy klasy 35-200(210) i 28-200(210), które miały kuriozalnie dużą MFD, odpowiednią dla długiego końca, czyli 2 m. 2 m przy 200 mm jest OK, ale 2 m przy 28 mm? Paranoja!
I w końcu Tamron (może się mylę, może był jakiś inny wcześniej, ale Tamron na pewno jest najlepiej znany) zastosował IF (ogniskowanie wewnętrzne), które w końcu rozwiązało problem MFD także przy krótszych ogniskowych. Ten pierwszy Tamron miał zmienną MFD, zależną od ogniskowej, ale już bardzo sensowną: 0,95 m przy 28 mm, stopniowo skracającą się dla dłuższych ogniskowych i spadającą do 0,52 m przy ok. 100 mm, a potem wydłużającą się do 0,8 m przy 200 mm. To był przełom. Tyle, że - o czym mało który producent mówił - odbywa się to kosztem skracania ogniskowej, i to znacznego. Szacowano, że przy 200 mm i MFD rzeczywista ogniskowa tego Tamrona wynosi gdzieś ok. 100 mm.
Z kolei w Tamronie 24-135, który ma MFD 0,4 m, szacuję, że ogniskowa 135 mm spada gdzieś do ok. 60 mm.

Wszystko to powoduje, że te rozmaite mądrości z dawnych książek, choć oczywiście nie stały się nieprawdą, to wymagają znacznej weryfikacji i uwspółcześnienia. Czasem widzi się na niektórych forach, gdy ludzie wytaczają tę artylerię i posługują się tymi starymi wzorami, nie biorąc pod uwagę, że konstrukcja obiektywów zmieniła się, a wzory te obowiązują tylko dla starych obiektywów o klasycznej budowie.
puch24

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#3

Post autor: puch24 »

Jakiś czas temu brawężyłem tu gdzieś o intensywnej ingerencji programowej w obraz w aparatach kompaktowych i w bezlusterkowcach, i wspomniałem o hacku CHDK (Canon Hack Development Kit), pozwalającym m.in. na zapisywanie zdjęć w formacie RAW. Mam kompakt Canona SX130IS, 12 MP z zoomem 12x, w którym mogę uruchomić ten hack i zapisywać zdjęcia w RAW. Do wyboru jest canonowski format CR2/CRW lub DNG. Z jakiegoś powodu pliki CR2/CRW są fatalne, żadne oprogramowanie, którego próbowałem, nie potrafi prawidłowo ich otworzyć, kolory są koszmarne, itd. Ale DNG jest lepsze i daje się łatwo zapisać do JPG na kompie. (Ten hack CHDK ma od groma i trochę różnych opcji, 90% z nich nie rozumiem... ;-) )

No i wrzucam przykład tego samego zdjęcia w JPG i w JPG skonwertowanym z DNG. Te zdjęcia fajnie ilustrują jak silnie oprogramowanie ingeruje w obraz w takich aparatach.

Nie mam niestety żadnego Canona super-zoom z zoomem 40x czy 60x, ale z czystej ciekawości chętnie bym zobaczył, jak wygląda obraz z tych obiektywów bez ingerencji oprogramowania... :-D Spodziewałbym się super efektów! :-D

JPG prosto z aparatu:
Obrazek2017-01-31_22-58-52_IMG_3208_Canon PowerShot SX130 IS by Maciej, on Flickr

JPG z pliku DNG, wywołanego w Zoner Photo Studio 17:
Obrazek2017-01-31_22-58-52_IMG_3208_Canon PowerShot SX130 IS (1) by Maciej, on Flickr
jo44

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#4

Post autor: jo44 »

Patrzę na te kasety i myślę, że tyle muzyki to ja wożę w samochodzie na jednym pendrajwie. Takie czasy... :)
puch24

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#5

Post autor: puch24 »

Tu nie chodzi o muzykę, tylko o kasety. :-D

Poza tym, myślę jednak, że musiałbyś mieć BARDZO DUŻY pendrive, żeby muzyka z tych kaset i płyt MD na niego weszła. A to NIE jest nawet drobna część moich kaset... :-P
jo44

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#6

Post autor: jo44 »

No fakt, w samochodzie by się nie zmieściły. :)
puch24

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#7

Post autor: puch24 »

Ale ta półka to mój dobry cel do testowania dystorsji i ostrości obiektywów. Bo o to tu przede wszystkim chodziło.
Ligo

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#8

Post autor: Ligo »

Niezła beka. Ale i tak chyba całkiem "przyzwoicie", jak na kompakt z 12x zoomem. Mam wrażenie, że sonowy PZ wcale nie ustępuje dystorsją temu Canonowi, a może i go przewyższa.

Próbowałem kiedyś superzooma od Canona, bodajże SX60, ale nie odważyłem się spojrzeć na foty bez korekcji.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#9

Post autor: wpk »

Mięczak.
Prawdziwi mężczyźni nie jedzą miodu, prawdziwi mężczyźni żują pszczoły... czy jakoś tak.
puch24

Re: Brawężenia Profesorka Nerwosolka

#10

Post autor: puch24 »

A ten Canon SX60 tak sam z siebie zapisuje nieskorygowane RAWy?

Gdy Samsung wypuścił swojego pierwszego bezlusterkowca, NX10 (i jego uproszczoną, tańszą wersję NX5), wypuścił do nich trzy obiektywy: 18-55, 50-200 i naleśnik 2/30. Dla tych trzech obiektywów w menu aparatu jest opcja włączenia bądź wyłączenia elektronicznej korekty wad obiektywu.
Potem jednak wypuścił pierwszego bezwizjerowca NX100, a wraz z nim dwa kolejne obiektywy: małego zooma 20-50 i naleśnik 2,8/20, i po założeniu tych dwóch obiektywów opcja wyłączenia korekcji elektronicznej jest wyszarzona w menu aparatu - z tymi dwoma obiektywami korekcja jest zawsze włączona "na sztywno" i nie można jej wyłączyć. Co więcej, działa to nawet dla RAWów, tzn. informacja o korektach jest zapisywana w RAWach i firmowe oprogramowanie desurówkujące odczytuje ją i aplikuje do wywoływanych zdjęć niezależnie od woli obrabiatora.
RAWy te trzeba otworzyć w jakimś obcym, dzikim derawatorze, żeby zobaczyć, jak bardzo te obiektywy wszystko wykrzywiają i jak bardzo ta korekta jest potrzebna.
Potem pojawiały się kolejne obiektywy, np. 2,4/16 i PZ16-50, i znów nie można dla nich wyłączyć tej korekty.
Nie mam wszystkich obiektywów w systemie, więc nie wiem, czy dla niektórych z nich (np. 1,4/85 czy makro 2,8/60) też ta korekta jest obowiązkowa - być może dla tych dwóch akurat nie, ale dla innych (np. 18-200 czy 12-24) prawdopodobnie tak.
Czyli te zabiegi elektroniczne wydają się być raczej normą niż wyjątkiem.

Tak na marginesie, czy mówi Wam coś nazwisko Marcin Górko? ;-)
ODPOWIEDZ