Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Pozwolę sobie na anegdotkę, będącą małą dygresją a propos braku majtek i zasłaniania części prywatnych.
Otóż na pewnej łączce nad rzeką Isis (tak zwana jest Tamiza, płynąc przez Oksford) opalało się nago kilku oksfordzkich wykładowców.
Nagle, o zgrozo, pojawiła się tam samotna cyklistka, na widok której panowie rękami zasłonili swe części prywatne, z wyjątkiem jednego, który zasłonił twarz zamiast pudendów.
Gdy zagrożenie przejechało, koledzy pytają go, dlaczego zasłonił twarz a nie co innego, na co ten odrzekł:
- I know not, gentlemen, what YOU are known by in town; I am known by my face.
Otóż na pewnej łączce nad rzeką Isis (tak zwana jest Tamiza, płynąc przez Oksford) opalało się nago kilku oksfordzkich wykładowców.
Nagle, o zgrozo, pojawiła się tam samotna cyklistka, na widok której panowie rękami zasłonili swe części prywatne, z wyjątkiem jednego, który zasłonił twarz zamiast pudendów.
Gdy zagrożenie przejechało, koledzy pytają go, dlaczego zasłonił twarz a nie co innego, na co ten odrzekł:
- I know not, gentlemen, what YOU are known by in town; I am known by my face.
- vid3
- Posty: 8634
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Kiedyś był dowcip o kimś kto rozpoznawał po zapachu.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38864
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Jarku, w jakiej postaci dajesz klientom pliki - format, rozdzielczość, kompresja - i jak to ewoluowało na przestrzeni dziejów Twojego studia? Odpowiedz, proszę, jeśli to oczywiście nie tajemnica zawodowa.
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Jeśli klient okaże się roszczeniowy i uzdolniony marketingowo lub po prostu dobrze przygotowany, to przekazuje mu wyselekcjonowany przeze mnie materiał do jego wyboru w formie plików jpg 1200px (kiedyś starczało 600px) na dłuższym boku ze stosownej wielkości "znakiem wodnym". Klient musi wybrać minimum tyle zdjęć na ile umawiał się przed sesją. Wybrane zdjęcia przekazuje się w ustalonej formie plików lub "odbitek". Bywa, że klient wykupuje nawet RAWy ale w 99% są to pliki jpg w maksymalnej rozdzielczości dostępnej dla danego korpusu, przeznaczone do samodzielnego drukowania w labach. Oczywiście każdy ma inną politykę. Mój biznes to same pliki. Najlepiej cały materiał bez retuszu + wybrane zdjęcia po obróbce. Marże na albumach czy odbitkach mnie nie pociągają. Robię to dla wyjątkowych uparciuchów.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38864
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Pani R. czyli zdjęcia pod przykrywką.
Zdaniem wielu, wykonuję ciekawy zawód. Sam myślę podobnie. Dzięki temu co robię zawodowo, spotykam ludzi, których normalnie bym nie spotkał a jeszcze ciekawsze jest to, że nawet gdybym ich znał, to tak wiele o nich bym nie wiedział. Bardzo trudno jest zrobić dobre zdjęcie osobie a której nic się nie wie. Można sfotografować ciało, ubranie, makijaż ale bardzo ciężko wstawić w to wszystko człowieka. Jednak druga strona nie przychodzi do studia po to, żeby się poznać z fotografem. Wręcz przeciwnie. W większości przypadków wyobrażenie jest takie, że idzie się do zawodowca po to, żeby jak najmniej mówić. Już on tam wie, co powinien robić. Zdarzały się historie, kiedy klientka wyraźnie zaznaczała, żeby „do niej nie rozmawiać”.
Każdy usługodawca jakoś sobie segmentuje klientów. Czasem robi to bezwiednie czasem to wyuczona strategia. Fotograf też musi to robić, żeby jakoś ułożyć sesję. Są milczki, wesołki, trzpioty, osoby dystyngowane, żony, kochanki księdza, wariaci etc. W grupie milczków są dalsze podziały. Np. na „kompleksów” i „agresorów”. Ci ostatni są najłatwiejsi w obsłudze, bo bardzo dokładnie wiedzą o co im chodzi. Ma być to i to, sfotografowane tak i tak. 10 min pracy i do widzenia. Zdjęcia, jak z całopostaciowym manekinem. Na drugim końcu tego segmentu jest milczek, który jest o krok od tego, żeby coś powiedzieć. Trudność polega na tym, że on to powiedzieć musi ale oczywiście nie wprost. Coś jak kobieta, która chce być poproszona o rękę i to koniecznie dzisiaj ale jeszcze nie wiadomo przez kogo.
Doprowadzenie do oświadczyn, które nie będą miały potocznych konsekwencji jest wyzwaniem ale i solą naszej pracy. Gimnastyka jaką uprawiamy na początku takiej sesji, może obnażyć nasze liche przygotowanie, bo czasem trafia się mistrz w dyscyplinie w której to my mieliśmy imponować. Nikt nam przecież nie daje gwarancji, że rozprawiając buńczucznie o kropelkach na ciele, nie trafimy na eksperta od substancji powierzchniowo czynnych lub zachwycając się własnym projektem wypełnienia kadru, nie zostaniemy skontrowani przez artystkę, która już dawno nie musi prezentować swoich prac pod Barbakanem. Przez lata nauczyłem się, że mogę z tego wybrnąć tylko w jeden sposób. Muszę szczerze i zaangażowaniem zainteresować się tym, co mam zrobić i słuchać tego, co czasem bardzo trudno jest wypowiedzieć w kilku zdaniach. Nie potrzebne są pytania o zawód, pasje, rodzinę czy stosunek do fotografii. Powinna mnie interesować wyobraźnia modelki. Nie to kim jest a kim chce być. Nie to jak żyje tylko to, jak chciałaby żyć. Słowem nie szukamy prawdy. Bo jaką prawdę chciałaby nam opowiedzieć wysoko postawiona pani prokurator, uznana profesor czy przepracowana pielęgniarka. Do studia przychodzą głównie kobiety a nie zawody, wykształcenia czy wypłaty. Prawdziwa równość.
To wszystko uświadomiła mi Pani R., która umówiła się na sesję przedmiotów. Z zawodu jest emalierką. Realizuje swoje zamówienia malując to, co zażyczy sobie klient na większych i mniejszych przedmiotach. Coś jej wypadło i ostatecznie na sesję nie dotarła ale wysłała kurierem to, co miałem sfotografować. Był to zestaw kilkunastu garnków. Nic specjalnego szczególnie dla kogoś, komu wystarczą dwa naczynia na krzyż. Zadzwoniłem do klientki bo nie bardzo wiedziałem, co mam z tym z robić. Fotografować razem, osobno czy w jakiś określonych konfiguracjach? Zapytała czy wszystko rozpakowałam w szczególności przykrywki. Oczywiście tego nie zrobiłem, bo po co mam później pakować coś, czego i tak nie musiałem fotografować. Pakowanie proszę Was, nie idzie mi najlepiej. Nigdy nie udaje mi się tego zrobić tak, jak było to wykonane pierwotnie. Ze sporą niechęcią rozpakowałem całą zawartość pudła po monstrualnym odkurzaczu. Garnek po garnku a później przykrywki. Zamurowało mnie. Ich wewnętrzna strona była wypełniona przepięknymi, delikatnymi, bardzo chłodnymi w odbiorze obrazami. Była np. naga kobieta spacerująca po tafli zamarzniętego jeziora, był rybak siedzący na krzesełku i łowiący w przeręblu oraz siedząca na parkowej ławce, tuląca się podczas śnieżycy para. Na każdej przykrywce był jakiś zimowy motyw. Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł ale to zderzenie delikatnych zimowych scen z gotującą się potrawą bardzo mi się spodobało.
Łatwo się tego nie fotografowało, bo krzywizna pokrywek połączona z duża ilością bieli, okazała się gorsza od fotografowania chromowanych zderzaków. Dzięki temu miałem sporo czasu, żeby lepiej poznać te prace. Podobały mi się coraz bardziej. Zaniechałem już czarnych myśli o farbie wpadającej do gotującego się rosołu i skupiłem się na tym, co przedstawiały poszczególne sceny. Tak straciłem kontrolę nad tworzywem a z twórcy stałem się zmanipulowanym odbiorcą. Postanowiłem się tym podzielić z autorką i przy okazji ustalić odbiór lub wysyłkę jej „produktów”. Kiedy tylko zacząłem się dzielić z nią swoim odczuciami stwierdziła, że nie lubi być chwalona a garnki odbierze osobiście, bo za parę dni będzie w Warszawie. Krótko mówiąc, nie za bardzo miała ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Zimne babsko pomyślałem i wystawiłem fakturę bez żadnego rabatu. Wysłałem dokument i miniatury gotowych zdjęć mailem. Następnego dnia pieniądze były już na koncie. Udostępniłem jej zdjęcia w pełnej rozdzielczości, otrzymałem zwrotkę: „zdjęcia ok” i tyle. Zero dyskusji, same konkrety.
Po kilku dniach zadzwoniła, że jest w Warszawie i bardzo by jej zależało na odbiorze swoich rzeczy jeszcze dzisiaj, najlepiej wieczorem a do tego chciałby, żebym poświecił jej trochę czasu, bo potrzebuje kilku swoich zdjęć na jakiś swój wernisaż. Rzuciła nawet, że zdjęcia jej się naprawdę podobały i że dzięki temu, nie musi szukać innego fotografa do przedstawienia swojego wizerunku. Była w tak dobrym nastroju, że nawet mnie nie ochrzaniła, kiedy spytałem, czy będzie mogła te gary sama spakować.
Dotarła późnym wieczorem. Na pierwszy rzut oka nie nadawała się nawet do zdjęcia do dowodu. Raz, że było późno a dwa, ze był solidny mróz a na taksówkę się podobno naczekała. Powiedziałem coś w swoim stylu, że może kawkę, że chwilę przegadamy, że warto przez moment się wyłączyć. Psychicznie była gotowa na natychmiastową pracę ale jakoś zwolniła i zaczęliśmy rozmawiać. Powoli z milczka agresora zamieniała się w zmęczona ale miłe usposobioną dziewczynę. Sama zaczęła mnie dopytywać o te przykrywki. Ba, pamiętała nawet moją pierwszą próbę zachwycania się nimi. Pamiętała bardzo dokładnie, słowo w słowo tyle, że teraz wydawało się, że może tego słuchać bez końca. Zamiast pakować, wyciągała swoje prace i słucha tego, co o nich myślę. Okazało się, że te sceny są bardzo osobiste. Każda miała swoja historię związaną z jej życiem. To, że powstały na przykrywkach i to od wewnętrznej strony nie było oczywiście przypadkowe. Taka jej natura. Przykrywa swój gorący temperament pod chłodną pokrywą, żeby tylko nikt nie poznał, jej prawdziwych emocji. Cały pomysł wziął się z:
„Nie raz się na tym sparzyłam. Faceci myśleli, że jestem łatwa. Teraz zanim się zbliżą, muszą zeskrobać farbę”.
Guzik zrobiliśmy a nie zdjęcia na wernisaż. Po prostu go nie było. Pani R. skończyła studia politechniczne na wydziale chemii, później jakieś kursy emalierstwa w Holandii a ostatecznie wylądowała w kuchni na jakimś statku wycieczkowym. Życie na statku jest bardzo nudne. Na szczęście ma swoje pasje. Maluje i często odwiedza siłownie. Zdjęcie poniżej zrobiła sobie na pamiątkę. Takie utrwalenie dobrej formy fizycznej. Ponoć teraz wisi w jednej z siłowni na tym statku.
Ale czy można jej wierzyć? Czy można wierzyć ludziom z taką wyobraźnią?
Zdjęcie, jak miliony innych ale jednak bardzo Jej. Bardzo ciężko mi sobie dzisiaj wyobrazić jakikolwiek inny kadr z Panią R. w roli głównej. Patrzę i wydaje mi się, że wiem o niej wszystko. Wszystko, czyli nic.
Zdaniem wielu, wykonuję ciekawy zawód. Sam myślę podobnie. Dzięki temu co robię zawodowo, spotykam ludzi, których normalnie bym nie spotkał a jeszcze ciekawsze jest to, że nawet gdybym ich znał, to tak wiele o nich bym nie wiedział. Bardzo trudno jest zrobić dobre zdjęcie osobie a której nic się nie wie. Można sfotografować ciało, ubranie, makijaż ale bardzo ciężko wstawić w to wszystko człowieka. Jednak druga strona nie przychodzi do studia po to, żeby się poznać z fotografem. Wręcz przeciwnie. W większości przypadków wyobrażenie jest takie, że idzie się do zawodowca po to, żeby jak najmniej mówić. Już on tam wie, co powinien robić. Zdarzały się historie, kiedy klientka wyraźnie zaznaczała, żeby „do niej nie rozmawiać”.
Każdy usługodawca jakoś sobie segmentuje klientów. Czasem robi to bezwiednie czasem to wyuczona strategia. Fotograf też musi to robić, żeby jakoś ułożyć sesję. Są milczki, wesołki, trzpioty, osoby dystyngowane, żony, kochanki księdza, wariaci etc. W grupie milczków są dalsze podziały. Np. na „kompleksów” i „agresorów”. Ci ostatni są najłatwiejsi w obsłudze, bo bardzo dokładnie wiedzą o co im chodzi. Ma być to i to, sfotografowane tak i tak. 10 min pracy i do widzenia. Zdjęcia, jak z całopostaciowym manekinem. Na drugim końcu tego segmentu jest milczek, który jest o krok od tego, żeby coś powiedzieć. Trudność polega na tym, że on to powiedzieć musi ale oczywiście nie wprost. Coś jak kobieta, która chce być poproszona o rękę i to koniecznie dzisiaj ale jeszcze nie wiadomo przez kogo.
Doprowadzenie do oświadczyn, które nie będą miały potocznych konsekwencji jest wyzwaniem ale i solą naszej pracy. Gimnastyka jaką uprawiamy na początku takiej sesji, może obnażyć nasze liche przygotowanie, bo czasem trafia się mistrz w dyscyplinie w której to my mieliśmy imponować. Nikt nam przecież nie daje gwarancji, że rozprawiając buńczucznie o kropelkach na ciele, nie trafimy na eksperta od substancji powierzchniowo czynnych lub zachwycając się własnym projektem wypełnienia kadru, nie zostaniemy skontrowani przez artystkę, która już dawno nie musi prezentować swoich prac pod Barbakanem. Przez lata nauczyłem się, że mogę z tego wybrnąć tylko w jeden sposób. Muszę szczerze i zaangażowaniem zainteresować się tym, co mam zrobić i słuchać tego, co czasem bardzo trudno jest wypowiedzieć w kilku zdaniach. Nie potrzebne są pytania o zawód, pasje, rodzinę czy stosunek do fotografii. Powinna mnie interesować wyobraźnia modelki. Nie to kim jest a kim chce być. Nie to jak żyje tylko to, jak chciałaby żyć. Słowem nie szukamy prawdy. Bo jaką prawdę chciałaby nam opowiedzieć wysoko postawiona pani prokurator, uznana profesor czy przepracowana pielęgniarka. Do studia przychodzą głównie kobiety a nie zawody, wykształcenia czy wypłaty. Prawdziwa równość.
To wszystko uświadomiła mi Pani R., która umówiła się na sesję przedmiotów. Z zawodu jest emalierką. Realizuje swoje zamówienia malując to, co zażyczy sobie klient na większych i mniejszych przedmiotach. Coś jej wypadło i ostatecznie na sesję nie dotarła ale wysłała kurierem to, co miałem sfotografować. Był to zestaw kilkunastu garnków. Nic specjalnego szczególnie dla kogoś, komu wystarczą dwa naczynia na krzyż. Zadzwoniłem do klientki bo nie bardzo wiedziałem, co mam z tym z robić. Fotografować razem, osobno czy w jakiś określonych konfiguracjach? Zapytała czy wszystko rozpakowałam w szczególności przykrywki. Oczywiście tego nie zrobiłem, bo po co mam później pakować coś, czego i tak nie musiałem fotografować. Pakowanie proszę Was, nie idzie mi najlepiej. Nigdy nie udaje mi się tego zrobić tak, jak było to wykonane pierwotnie. Ze sporą niechęcią rozpakowałem całą zawartość pudła po monstrualnym odkurzaczu. Garnek po garnku a później przykrywki. Zamurowało mnie. Ich wewnętrzna strona była wypełniona przepięknymi, delikatnymi, bardzo chłodnymi w odbiorze obrazami. Była np. naga kobieta spacerująca po tafli zamarzniętego jeziora, był rybak siedzący na krzesełku i łowiący w przeręblu oraz siedząca na parkowej ławce, tuląca się podczas śnieżycy para. Na każdej przykrywce był jakiś zimowy motyw. Nie wiem, kto wpadł na ten pomysł ale to zderzenie delikatnych zimowych scen z gotującą się potrawą bardzo mi się spodobało.
Łatwo się tego nie fotografowało, bo krzywizna pokrywek połączona z duża ilością bieli, okazała się gorsza od fotografowania chromowanych zderzaków. Dzięki temu miałem sporo czasu, żeby lepiej poznać te prace. Podobały mi się coraz bardziej. Zaniechałem już czarnych myśli o farbie wpadającej do gotującego się rosołu i skupiłem się na tym, co przedstawiały poszczególne sceny. Tak straciłem kontrolę nad tworzywem a z twórcy stałem się zmanipulowanym odbiorcą. Postanowiłem się tym podzielić z autorką i przy okazji ustalić odbiór lub wysyłkę jej „produktów”. Kiedy tylko zacząłem się dzielić z nią swoim odczuciami stwierdziła, że nie lubi być chwalona a garnki odbierze osobiście, bo za parę dni będzie w Warszawie. Krótko mówiąc, nie za bardzo miała ochotę na jakąkolwiek rozmowę. Zimne babsko pomyślałem i wystawiłem fakturę bez żadnego rabatu. Wysłałem dokument i miniatury gotowych zdjęć mailem. Następnego dnia pieniądze były już na koncie. Udostępniłem jej zdjęcia w pełnej rozdzielczości, otrzymałem zwrotkę: „zdjęcia ok” i tyle. Zero dyskusji, same konkrety.
Po kilku dniach zadzwoniła, że jest w Warszawie i bardzo by jej zależało na odbiorze swoich rzeczy jeszcze dzisiaj, najlepiej wieczorem a do tego chciałby, żebym poświecił jej trochę czasu, bo potrzebuje kilku swoich zdjęć na jakiś swój wernisaż. Rzuciła nawet, że zdjęcia jej się naprawdę podobały i że dzięki temu, nie musi szukać innego fotografa do przedstawienia swojego wizerunku. Była w tak dobrym nastroju, że nawet mnie nie ochrzaniła, kiedy spytałem, czy będzie mogła te gary sama spakować.
Dotarła późnym wieczorem. Na pierwszy rzut oka nie nadawała się nawet do zdjęcia do dowodu. Raz, że było późno a dwa, ze był solidny mróz a na taksówkę się podobno naczekała. Powiedziałem coś w swoim stylu, że może kawkę, że chwilę przegadamy, że warto przez moment się wyłączyć. Psychicznie była gotowa na natychmiastową pracę ale jakoś zwolniła i zaczęliśmy rozmawiać. Powoli z milczka agresora zamieniała się w zmęczona ale miłe usposobioną dziewczynę. Sama zaczęła mnie dopytywać o te przykrywki. Ba, pamiętała nawet moją pierwszą próbę zachwycania się nimi. Pamiętała bardzo dokładnie, słowo w słowo tyle, że teraz wydawało się, że może tego słuchać bez końca. Zamiast pakować, wyciągała swoje prace i słucha tego, co o nich myślę. Okazało się, że te sceny są bardzo osobiste. Każda miała swoja historię związaną z jej życiem. To, że powstały na przykrywkach i to od wewnętrznej strony nie było oczywiście przypadkowe. Taka jej natura. Przykrywa swój gorący temperament pod chłodną pokrywą, żeby tylko nikt nie poznał, jej prawdziwych emocji. Cały pomysł wziął się z:
„Nie raz się na tym sparzyłam. Faceci myśleli, że jestem łatwa. Teraz zanim się zbliżą, muszą zeskrobać farbę”.
Guzik zrobiliśmy a nie zdjęcia na wernisaż. Po prostu go nie było. Pani R. skończyła studia politechniczne na wydziale chemii, później jakieś kursy emalierstwa w Holandii a ostatecznie wylądowała w kuchni na jakimś statku wycieczkowym. Życie na statku jest bardzo nudne. Na szczęście ma swoje pasje. Maluje i często odwiedza siłownie. Zdjęcie poniżej zrobiła sobie na pamiątkę. Takie utrwalenie dobrej formy fizycznej. Ponoć teraz wisi w jednej z siłowni na tym statku.
Ale czy można jej wierzyć? Czy można wierzyć ludziom z taką wyobraźnią?
Zdjęcie, jak miliony innych ale jednak bardzo Jej. Bardzo ciężko mi sobie dzisiaj wyobrazić jakikolwiek inny kadr z Panią R. w roli głównej. Patrzę i wydaje mi się, że wiem o niej wszystko. Wszystko, czyli nic.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38864
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Uwielbiam opowiadania. Szczególnie Cortazara. Po przeczytaniu siedzę, kontempluję, delektuję się wrażeniem. Nigdy nie zaczynam następnego opowiadania zaraz po poprzednim, żeby tego wrażenia nie zgasić...
Teraz też tak jest.
Teraz też tak jest.
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
DeKLEtujesz się? Kątem plujesz?
Dobre.
Dobre.
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Rozpocznę odrobinę naokoło. Byłem na nikoniarzach - czego generalnie już nie robię.
Tam wpadł mi w oko Twój komentarz. Zerknąłem za następnymi.
Skłaniam głowę w szacunku.
Za wiedzę i umiejętność jej podania.
Tam wpadł mi w oko Twój komentarz. Zerknąłem za następnymi.
Skłaniam głowę w szacunku.
Za wiedzę i umiejętność jej podania.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38864
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Klasyk - od przypadku A do przypadku Z
Napisz to Jarkowi tam, bo on tu już nie zagląda.