Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

wszystko, co chcielibyście wiedzieć o technice, ale boicie się zapytać
ODPOWIEDZ
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#81

Post autor: puch24 »

Niestety, to mój zawut. :-(
Krzych_g
Posty: 462
Rejestracja: 01.2019
Lokalizacja: Szczecin/okolica za miedzą

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#82

Post autor: Krzych_g »

Też czytam 😀
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#83

Post autor: wpk »

puch24 pisze: 08 gru 2020, 18:07 Niestety, to mój zawut. :-(
Tiebia zawut Maciej. :P
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#84

Post autor: puch24 »

Tyle, że tak naprawdę to jest zowut - зовут - czyli zwą.

Ale w sumie masz rację.
Kawior w puszkie.
Dawajtie razbieriomsja i budiem dokazywat'
Krawat'
Diwan

No i znany cycat z Pancernych:
- Krasiwaja pagoda.
- Ja tam nie bardzo krasiwa, ale pogodać mogę.

I słynna pani Barykowa, matka Cezarego, z jej wybitną ruszczyzną.

Itd.
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#85

Post autor: puch24 »

Po pierwsze mały disclaimer:

Nie znam dobrze systemu Olympus OM. Szkoda, że nie zagląda tu Piotrek Aptekarz, który jest znawcą systemu, ma kilka aparatów i obiektywów, i używa ich od lat.
Ja tylko bawię się sprzętem i zbieram ciekawostki na jego temat. Jestem sprzętolubem, technofilem, i lubię ciekawe urządzenia, zwłaszcza takie, które różnią się od innych, i które wniosły coś nowego do tematu.
A system Olympus OM - oczywiście, mam na myśli stary, analogowy, a nie nowy, cyfrowy - wniósł bardzo dużo nowości do świata techniki fotograficznej.
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#86

Post autor: puch24 »

Może jestem w mylnym błędzie, ale przed wypuszczeniem modelu OM-1 Olympus chyba nie był bardzo liczącym się producentem sprzętu fotograficznego w Japonii, i wydaje mi się, że marki takie, jak Konica, Miranda, Mamiya czy Ricoh były bardziej znane i popularne.
Owszem, Olympus produkował wcześniej rozmaite kompakty, lustrzanki z mocowaniem obiektywów M42 (i, zdaje się, z własnym pomysłem na symulator przysłony do pomiaru przy pełnym otworze), ale chyba najbardziej znany był z aparatów na format połówkowy Olympus Pen.
Poza tym, a może nawet przede wszystkim, Olympus był liczącym się producentem mikroskopów, endoskopów, i sprzętu do fotografii astronomicznej, i, być może, miał dość sytuacji, w której do mikroskopów czy endoskopów Olympusa doczepiano aparaty obcych marek, najczęściej chyba Canona lub Nikona.

Jak pisałem wcześniej, jest to co prawda tylko mój domysł, ale wydaje mi się, że projektowanie lustrzanki M-1 (później - OM-1) chyba rozpoczęto od komory lustra i całego układu celowniczego, obudowując potem komorę lustra całą resztą, z naciskiem na to, że ma to być możliwie najmniejsze, a jednocześnie najbardziej profesjonalne, czyli solidne i spełniające wygórowane wymagania. Przyjęto założenie, że wizjer ma być maksymalnie dokładny i pokazywać 97% kadru, co dotychczas spotykało się tylko w nielicznych aparatach profesjonalnych, i to z wymiennymi celownikami. Olympus jednak zrezygnował z wymiennego pryzmatu, bo to zwiększa wymiary i ciężar (i koszt), ale nie zrezygnował z wymiennych matówek. Nie wiem, czy OM-1 był pierwszym takim aparatem, ale na pewno jednym z pierwszych, w których matówkę wymienia się pęsetą po wyjęciu obiektywu. Co więcej, od razu pojawiło się kilka specjalistycznych matówek wymiennych, do rozmaitych zastosowań, także ściśle laboratoryjnych - do fotografii mikroskopowej, endoskopowej, reprodukcyjnej, i astrofotografii. Ostatecznie zestaw matówek serii 1- został rozbudowany do 14 różnych modeli, a potem, do modelu OM-4, opracowano chyba ze dwie jaśniejsze matówki serii 2- - ale są one zamienne z serią 1- (matówek typu 2- można używać tylko w modelach OM-2S/P, OM-3 i OM-4).
Żeby zmniejszyć wymiary aparatu zrezygnowano z powiększającej obraz soczewki kondensora pomiędzy matówką a pryzmatem - zamiast tego sam pryzmat ma zakrzywioną powierzchnię dolną. Obraz w wizjerze jest po prostu olbrzymi, nieporównywalny do żadnej współczesnej lustrzanki cyfrowej, w których trąci on malizną.
Udane zdjęcie mikroskopowe czy astrofotografia musi być nieporuszone - dlatego lustro amortyzowane jest tłumikiem pneumatycznym.
Myślę, że ta sama myśl przyświecała konstruktorowi gdy projektował zastosowanie migawki płóciennej o poziomym przebiegu - migawki takie generują mniejsze wstrząsy (i mniej hałasu) od pionowo biegnących migawek lamelkowych. Ponadto migawki lamelkowe wymagają rozbudowania aparatu w pionie, a konstruktorom OM-1 zależało na małych wymiarach aparatu. Dopiero jakieś 10 lat później pojawiły się migawki lamelkowe zbudowane z większej liczby wąskich lamelek, co pozwoliło trochę zmniejszyć pionowy wymiar mechanizmu.
W migawce OM-1 zastąpiono tradycyjnie stosowane tasiemki, poruszające roletkami, linkami, co miało zwiększyć trwałość mechanizmu. (Kto pamięta ciągle zrywające się tasiemki w Zorkach i Zenitach?). W ogóle, cały mechanizm aparatu opracowano tak, by wytrzymał 100.000 uruchomień, co wtedy było bardzo znaczną wartością.

Pierwsza wersja OM-1 nie miała podłączenia do motoru. Po kilku latach pojawiła się wersja OM-1 MD, do której już można było podłączyć motor. Ciekawostką, którą gdzieś wyczytałem, jest, że stare wersje można zmodyfikować tak, by można było podłączać motor, przy czym im aparat jest z późniejszej produkcji, tym taka modyfikacja jest łatwiejsza, co wskazuje, że firma, nie przerywając produkcji starego OM-1, przygotowywała wypuszczenie OM-1 MD.

Ciekawostką OM-1, jak i późniejszych modeli OM, jest inne niż w innych lustrzankach rozmieszczenie elementów sterowania.
Tam, gdzie większość lustrzanek ma pokrętło czasów naświetlania, OM-1 (i późniejsze OM-y też) ma pokrętło czułości błony.
Po lewej stronie pryzmatu, przy pokrętle zwijania powrotnego, jest główny wyłącznik aparatu, który w OM-1 włącza i wyłącza światłomierz.
Pierścień czasów naświetlania znajduje się wokół otworu obiektywu, jak w aparatach z migawką centralną. Bardzo jest to wygodne, pod warunkiem korzystania z firmowych obiektywów stałoogniskowych Zuiko, w których, inaczej niż w innych lustrzankach, a jak w starych obiektywach z przysłoną preselekcyjną, pierścień przysłon umieszczony jest z przodu obiektywu, a z tyłu obiektywu jest pierścień ustawiania ostrości – który w ten sposób oddziela od siebie pierścień czasów i pierścień przysłon. W praktyce jest to bardzo dogodne.

Niestety, gdy pojawiły się pierwsze zoomy Zuiko, firma jednak musiała zastosować bardziej klasyczny układ pierścieni, taki, jak w obiektywach innych firm, i praca pierścieniami czasów i przysłon już nie jest taka bardzo wygodna; podobnie jest z obiektywami niefirmowymi do Olympusa. Jest to szczególnie odczuwalne w przypadku obiektywów Tamron Adaptall, gdzie w adapterze znajduje się przekładnia pomiędzy pierścieniem przysłon a symulatorem przysłony, ze względu na inną wielkość skoku pomiędzy sąsiednimi wartościami przysłony w Tamronach i w Olympusie. Z tego powodu pierścień przysłon w Tamronach z adapterem do Olympusa obraca się dość ciężko.

Olympus nie byłby sobą, gdyby inne elementy rozwiązał podobnie jak inne firmy. Przycisk zwijania powrotnego filmu nie jest umieszczony ani na spodzie aparatu, ani na górnym panelu, tylko ma postać pokrętła na przedniej ściance, które trzeba przekręcić o 90 stopni, żeby zwinąć błonę. Aparatu – jak i innych modeli OM – niestety nie wyposażono w specjalny mechanizm do wielokrotnego naświetlania tej samej klatki. Instrukcje obsługi przyzwalają na to i opisują niezbędną procedurę, ale nie jest to proste i wygodne. Obrót tego pokrętła na przedniej ściance rozłącza, co prawda, wałek zębaty przesuwu błony, ale nie rozłącza sprzężenia dźwigni naciągu ze szpulką odbiorczą, która, nawet po rozłączeniu napędu, próbuje pociągnąć błonę do przodu. Dlatego przed ponownym naciągnięciem migawki konieczne jest naprężenie błony korbką zwijania powrotnego i przytrzymanie jej, żeby nie pozwoliła na przesunięcie się błony. Ponadto trzeba cały czas przytrzymywać palcem to pokrętło na przedniej ściance, żeby przy naciąganiu migawki nie powróciło samoczynnie do pozycji normalnej. No i teraz już można trzecią ręką naciągnąć migawkę… Oczywiście przesadzam, pokrętło można przytrzymać palcem wskazującym prawej ręki, naciągając migawkę kciukiem, a lewą ręką przytrzymując korbkę zwijania powrotnego – ale nie jest to wygodne.

Olympusa OM-1 wyposażono też w mechanizm ręcznego podnoszenia lustra przed zdjęciem, do bardzo krytycznych prac, mimo zastosowania amortyzacji lustra tłumikiem.

Kolejną ciekawostką aparatu jest zdejmowana stopka do lampy błyskowej. Jest to o tyle nietypowe, że na początku lat 70 większość aparatów miała już stopki stałe, z centralnym stykiem synchronizacji. Olympus jednakże, zapewne by zmniejszyć wymiary i wagę aparatu, zastosował stopkę wymienną, ale jednak ze stykiem centralnym. Stopka jest przykręcana pokrętłem moletowanym, pod stopką kryje się nietypowe gniazdko zapewniające połączenie styku centralnego. Drugie, już typowe gniazdko do lampy błyskowej znajduje się po lewej stronie na oprawie mocowania obiektywu, a wokół niego jest przełącznik X-FP, aparat bowiem przystosowano do używania wtedy jeszcze spotykanych lamp spaleniowych.

Jako główną lampę błyskową do OM-1 zaproponowano lampę Quick Auto 300, która też wyróżnia się na tle innych spotykanych wówczas lamp błyskowych innych producentów.

Przede wszystkim, przy dość małych wymiarach ma pokaźną liczbę przewodnią 34 przy 100 ASA, przy zasilaniu czterema bateriami R6/AA. Jak nazwa wskazuje, jest Quick, tzn. ładuje się szybko jak na tamte czasy – ale okupione to jest zdecydowanym zakazem używania akumulatorów Ni-Cd, które dają tak duży prąd ładowania, że uszkadzają lampę (inne lampy, w których można było używać akumulatorów, miały dodatkowe oporniki, które ograniczały prąd, ale kosztem zwiększonego czasu ładowania – coś za coś). Lampa ma też możliwość ograniczenia mocy błysku do liczby przewodniej 17, i oczywiście ma automatykę błysku z własnym sensorem lampy, z – co też jak na owe czasy nietypowe – aż trzema wartościami przysłony do wyboru. I do tego wszystkiego jeszcze lampa kryje kąt widzenia obiektywu 24 mm bez żadnych nasadek rozpraszających!

Lampa nie ma żadnego zooma ani też możliwości zmiany kierunku świecenia, ale – by sobie z tym poradzić – firma zaproponowała Bounce Grip – uchwyt boczny z szyną mocującą, pozwalający skierować lampę w bok, w dół czy do góry. Niestety, razem z lampą obraca się też czujnik jej błysku, ale na to też firma znalazła sposób – do lampy można podłączyć Remote Sensor, mocowany w stopce na aparacie, i łączony z lampą kablem. Co ciekawe, czujnik ma własne pokrętło sterujące, podobne do tego na lampie, które przełącza jej tryby i przysłonę roboczą automatyki. Z kolei Bounce Grip nie tylko jest uchwytem z przegubem, ale i źródłem dodatkowego zasilania dla lampy, pozwalający skrócić o połowę czas ładowania. Przez pewien krótki czas dostępna była specjalna wysokonapięciowa bateria o napięciu 315 V, która skracała czas ładowania do 0,2 s (!), ale została wycofana ze względów bezpieczeństwa. Przy pracy w studio można też lampę zasilać zasilaczem sieciowym.


(cdn.)
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#87

Post autor: wpk »

O kurwa.

Teraz cofam czytać.
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#88

Post autor: puch24 »

Przesłanie jest takie, że w 1972 roku był to aparat zjawiskowy.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#89

Post autor: wpk »

Od czasu do czasu mam nań ochotę i wolę.
puch24

Re: Olympus OM-2 Spot/Program - aparat zupełnie nie do dupy

#90

Post autor: puch24 »

Tylna ścianka OM-1 jest zdejmowana i można ją wymienić na prostą ściankę naświetlającą datę Recordata Back 1 (dane do naświetlenia ustawiane są dwoma pokrętłami), albo na magazyn na rolkę błony na 250 kadrów – w połączeniu z Motorem 1 lub Winderem 1. W późniejszych latach Olympus wypuścił jeszcze trzy, kolejno coraz nowocześniejsze ścianki Recordata Back 2, 3 i 4.
Do szybkiego przesuwu błony przewidziano dwa urządzenia – prostszy Winder 1 i bardziej rozbudowany Motor 1. Winder 1 jest przeznaczony zasadniczo do zdjęć pojedynczych i daje czas naciągu błony 0,3s. Zasilany jest napięciem 6V, czterema ogniwami AA/R6, umieszczonymi w wysuwanym koszyku. Przełącznik trybów i zarazem wyłącznik główny to duże pokrętło u podstawy uchwytu, w centrum którego znajduje się gniazdo zasilania zewnętrznego. U góry uchwytu jest przycisk spustu i gniazdo wyzwalania zewnętrznego, elektrycznego.
Motor 1 jest bardziej rozbudowany i ma większe możliwości. Zasilany jest albo poziomym, mocowanym pod spodem motoru pakietem akumulatorów Ni-Cd o napięciu 15V, albo z pionowego (!) uchwytu, funkcjonującego jak uchwyt pistoletowy, mieszczącego 12 ogniw R6/AA, dających napięcie 18 V. Komplet 12 świeżych ogniw alkalicznych R6 zapewnia prędkość przesuwu błony aż 5 kl/s przy czasach 1/500 lub 1/1000 s, co, jak na owe czasy, było znaczącym wynikiem. Zamiast baterii alkalicznych można użyć akumulatorów Ni-Cd.
Istotnym, a łatwo gubiącym się, elementem jest zaślepka sprzęgu Windera/Motoru, przed zagubieniem której przestrzega instrukcja, chroni bowiem sprzęg przez zabrudzeniem i uszkodzeniem, a także zapobiega przenikaniu światła do wnętrza aparatu. Niestety, w aparacie ani w motorach nie przewidziano miejsca na jej przechowywanie. Ze względu na możliwość przeniknięcia światła do wnętrza aparatu instrukcja zaleca też mocowanie lub zdejmowanie Motoru/Windera bez błony w aparacie, ewentualnie w zacienionych miejscach.
W grupie motorów jest też tylna ścianka na błonę na 250 zdjęć, magazynki na tę błonę, urządzenie do ładowania błony do tych magazynków, zasilacz sieciowy i zarazem interwałometr do Motoru, pojemnik 6V na zewnętrzne baterie do Windera, ładowarkę do pakietu Ni-Cd 15V, itd., itp.
ODPOWIEDZ