Fantastyka

o kulturze i sztuce innej niż fotograficzna
ODPOWIEDZ
puch24

Re: Fantastyka

#11

Post autor: puch24 »

tl dr, tl dr, tl dr.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#12

Post autor: Owain »

Na podstawie przytoczonych powyżej argumentów nie jest łatwo dowieść, iż literatura utopijna wpłynęła na kształt realnego świata. Czy była tylko „kroplą w morzu” dzieł z różnych gatunków literackich nawołujących do naprawy stosunków społecznych? Czy wpłynęła na myślicieli, filozofów i organizatorów państw, czy też wizje ładu społecznego były zbyt śmiałe i abstrakcyjne? Z pewnością renesansowe utopie położyły podwaliny pod nurty filozoficzne prowadzące w późniejszych czasach do rewolucji francuskiej czy powstania teorii socjalistycznych, które wywodzą się bezpośrednio z utopijnej filozofii politycznej rozwijanej w latach 30-tych i 40-tych XIX wieku we Francji i Anglii. Celem socjalistów było zbudowanie społeczeństwa bez ubóstwa, gdzie siły rynkowe nie są głównym mechanizmem podziału bogactwa oraz w którym funkcjonowanie społeczeństwa opiera się na wspólnej własności, wzajemnej współpracy i altruizmie, a więc społeczeństwa bardzo bliskiego wizjom utopistów. Jednak przewrotność dziejowa jest wielka i wnet okazało się, iż to co było dzieckiem myśli utopijnej, ów postulowany wspaniały system równości i sprawiedliwości szybko zaczął ronić pakuły. Narodowy socjalizm, później nazizm w Niemczech, komunizm w Związku Radzieckim - okazały się zmorą współczesnego świata. I tak oto u progu dwudziestego stulecia literatura utopijna musiała przejść metamorfozę i wypełnić niebagatelną funkcję w dziejach. Funkcją tą było, jest i będzie ostrzeganie przed niebezpieczeństwem niekorzystnych zmian społecznych, zaś gatunkiem – antyutopia.
Kto zaczął tworzyć pierwsze antyutopie? Ano nikt inny jak wielki „Czarodziej z Nantes” – Juliusz Verne. Już we wspomnianym dziele Paryż w XX wieku pojawiło się ostrzeżenie przed zgubnymi skutkami rozwoju cywilizacji. Postęp techniczny, który przez całą twórczość wyraźnie fascynuje autora „20 000 mil podmorskiej żeglugi”, miał prowadzić do ogólnoludzkiej szczęśliwości. Człowiek poznaje przyrodę, by umiejętnie i rozsądnie korzystać z jej dóbr. Tymczasem w swojej młodzieńczej książce Verne o przyrodzie mówi bardzo niewiele, a postęp techniczny wcale nie przynosi optymistycznych konsekwencji. Czy chodzi tu tylko o lęk młodego autora, któremu Paryż doby Drugiego Cesarstwa wydawał się podobnie drapieżny, jak młodemu Michaelowi, bohaterowi powieści, w sto lat później? A może właśnie przez pryzmat tego wcześnie ujawnionego pesymizmu Verne'a trzeba jeszcze raz, na nowo, odczytać jego następne, dojrzałe dzieła? . Zapomniane powieści genialnego francuskiego wizjonera - 500 milionów Begumy, Robur Zdobywca, Sztandar Ojczyzny czy Pan Świata niosą ze sobą jeszcze mocniejszy ładunek ostrzeżenia przed nadciągającymi totalitaryzmami i mroczną stroną cywilizacyjnego postępu. Osnową pierwszej z wymienionych wyżej powieści jest olbrzymi, wielomilionowy spadek po zmarłej hinduskiej władczyni. Spadek ten po wielu latach przypada dwóm jej potomkom. Jednym z nich jest szlachetny doktor Sarrasin - francuski lekarz, który odziedziczone miliony postanawia przeznaczyć dla dobra ludzkości i w tym celu na zachodnim brzegu Ameryki, tuż nad Pacyfikiem buduje idealne miasto, mające zapewnić spokój i szczęście swym mieszkańcom. Drugim spadkobiercą jest Niemiec Schultze – profesor chemii uniwersytecie w Jenie, znany z licznych studiów porównawczych nad ludzkimi rasami, studiów, w których zostało dowiedzione, że rasa germańska ma opanować wszystkie inne. Schultze za swoją część spadku po hinduskiej władczyni buduje Stalową Twierdzę, gdzie produkuje najstraszliwsze narzędzia zagłady. Verne daje ponury obraz tej Twierdzy, gdzie panują więzienny reżim, fanatyzm i kult wodza, któremu służą okrutni i bezmyślni strażnicy. Wybudowane przez doktora Sarrasina idealne miasto zostaje od zagłady uratowane, a niemiecki profesor - pełen potwornego, pożerającego wszystko egoizmu - ginie od wynalezionego przez siebie pocisku. Czyż można wyobrazić sobie trafniejszą parabolę przejścia z epoki utopijnej do epoki antyutopii? Czyż zdolności przewidywania przyszłości Juliusza Verne’a nie były zdumiewające?
W powieściach Robur Zdobywca, Sztandar ojczyzny i Pan Świata Verne powraca do ostrzeżenia przed zgubnymi skutkami potężnych wynalazków, wielkich, niszczących maszyn czy środków wybuchowych o niespotykanej sile. Wydawać by się mogło, iż pod koniec życia Verne, niczym mityczny Dedal, niczym doktor Frankenstein czy – jakże bliski mu współcześnie i całkiem realny – Alfred Nobel, pojmuje z przerażeniem, że postęp cywilizacyjny niesie ze sobą nie tylko dobro i ułatwienia życia, nie tylko poznanie służące szlachetnym celom, lecz – w nieodpowiednich rękach – także śmierć, zniszczenie i w efekcie zagładę ludzkości.
Motyw niebezpieczeństwa wynikającego z niepohamowanego rozwoju technologicznego powrócić miał w literaturze fantastycznej niejednokrotnie. Nim jednak na kartach powieści maszyny przejęły władzę nad człowiekiem, pisarzy nurtował co raz mocniej problem społeczeństw totalnych. To co jeszcze kilka wieków wcześniej wydawało się ideałem dla utopistów, harmonijny, uporządkowany świat poddany reglamentacji nieomylnej i wszechobecnej władzy, na początku XX wieku stało się zagrożeniem dla idei humanizmu i dla ludzkiej indywidualności.
Pierwszy dostrzegł to Aldous Huxley, który w swej powieści z 1932 r. Nowy, wspaniały świat ukazuje społeczeństwo „nowego porządku”, pozbawione uczuć, emocji, idei, marzeń, społeczeństwo w którym nie ma miejsca na rozmyślanie o minionej, zbędnej już kulturze. W huxley’owskiej Republice nie ma miejsca dla starych, niepotrzebnych, wszystko musi być użyteczne dla wyższej wartości, którą stanowi wspólnota. Wspomagani narkotykiem zwanym somą, młodzi ludzie stają się w efekcie mechanizmem, są sprowadzeni do roli nieświadomej komórki w systemie organizmu społecznego.
Nie inaczej dzieje się w świecie wykreowanym przez George’a Owrella w powieści rok 1984. I w tej powieści mamy przeciwstawienie jednostki i systemu, wszelka indywidualność jest zbrodnią, zaś nad wszystkim czuwa Wielki Brat. Lecz autor nie poprzestaje jedynie na krytyce systemu ze względu na jego bezduszność, idzie dalej ukazując posunięte do granic absurdu zakłamanie i - w pewnym sensie -sprzeczność świata totalitarnego. Jednocześnie Orwell przemyca autokrytykę nas samych, ludzi dających się zniewolić, słabych konformistów. Zwycięstwo Wielkiego Brata nad Winstonem jest gorzką ironią dająca wiele do myślenia, nie tylko pod rządami autokratów.
Cztery lata po wydaniu roku 1984, ukazuje się 451 Fahrenheita, powieść Ray’a Bradbury’ego. Autor ukazuje w niej ponury świat przyszłości, w którym zakazana jest wszelka literatura, filozofia, sztuki piękne, a rozrywek dostarcza wszechobecna telewizja nadająca bez przerwy seriale rodzinne. Straż pożarna nie gasi, lecz wznieca pożary, paląc ocalałe jeszcze książki, a wraz z nimi domy, w których je znaleziono. Indywidualizm znów jest zbrodnią, sięganie do korzeni, samodzielne myślenie i czucie – utożsamione zostaje z książką, najgorszym złem i niebezpieczeństwem, które należy zniszczyć.
Podobnie jak w przypadku wpływu literatury science-fiction na powstawanie wynalazków, odkrycia i podbój kosmosu – nie można empirycznie dowieść, że antyutopie miały bezpośredni wpływ na upadek systemów totalitarnych. Lecz przecież systemy owe nie padły z dnia na dzień pod wpływem nieokreślonej, wyabstrahowanej z życia codziennego przyczyny. Padły, ponieważ zdyskredytowały się w umysłach ludzkich, bo odarte ze swej sztucznej szczęśliwości stały się tylko karykaturą. A w owym „odzieraniu”, w pokazywaniu prawdziwej twarzy Zła wielką rolę odegrały z pewnością dzieła antyutopijne. To właśnie w nich odczytać możemy jasne ostrzeżenie do czego prowadzi zapanowanie systemu nad człowiekiem, jak kłamliwe i obłudne są zasady narzucane przez rządzących, często formułowane jedynie w celu uprzywilejowania elit. Jestem przekonana, iż echo owych powieści odbite i zwielokrotnione przyświecało niejednemu opozycjoniście walczącemu o wolność krajów Europy Wschodniej.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#13

Post autor: Owain »

Lecz myliłby się srodze każdy, kto uznałby, iż ostrzegawcza rola antyutopii skończyła się wraz upadkiem komunizmu. Na wiele, wiele lat przed upadkiem muru berlińskiego zachodnia literatura fantastyczna już ostrzegała przed zagrożeniami współczesnego państwa kapitalistycznego. Konsumpcjonizm, militaryzm czy globalizm – utajone zagrożenia współczesnego, z pozoru dostatniego i sprawiedliwego państwa demokratycznego stawały się kanwą co raz to nowych powieści i opowiadań. Znakomity amerykański autor, Robert Heinlein w powieści opublikowanej w 1959 r. – Kawaleria Kosmosu, pod pozorem ukazania konfliktu zbrojnego z obcą rasą ukazuje manipulacje systemu opartego na powszechnej mobilizacji, władzy wojska, „mydleniu oczu” jedynie słusznym patriotyzmem. Przestrogi te pozostają aktualne od czasu wojny koreańskiej, poprzez wojnę w Wietnamie i trwającą blisko 50 lat zimną wojnę, aż po czasy Afganistanu i Iraku.
Za degeneracją władzy idzie również degeneracja społeczeństwa. W latach 60-tych dwudziestego wieku w ramach literatury fantastycznej wyodrębnił się gatunek tzw. fantastyki socjologicznej ukazującej zagrożenia cywilizacyjne. Najwybitniejszym przedstawicielem tego gatunku w Polsce był Janusz A. Zajdel, którego powieść Limes Inferior z 1982 roku odbiła się szerokim echem na całym świecie. Pozostawiając za sobą żywe w literaturze Zajdla wątki walki z systemem komunistycznym, zwrócić należy uwagę na ostrzeżenia przed wtórną nierównością społeczną. Przedstawione w Limes Inferior kasty, od „szóstaków” aż po „nadzerowców”, w dzisiejszym, realnym świecie przybrać mogą różną postać. Rozwarstwienie społeczne ze względu na majętność, rasę, religię, pochodzenie jest chlebem powszednim współczesnych społeczeństw. Demokracja, równość wobec prawa, zasada „równego startu” to tak naprawdę fikcja niejednokrotnie bardziej odległa niż pomysły fantastów. Dzieci mniej zamożnych rodziców nie mają szans na uzyskanie wykształcenia jakie będzie dane ich bogatszym rówieśnikom. Kobieta nie znajdzie równie dobrej pracy co mężczyzna, bo przecież może zajść w ciąże. Niewiele mówi się jeszcze o osobach „opóźnionych cywilizacyjnie”, choć termin ten już pojawia się jako oficjalna nazwa tej grupy ludzi, którzy nie umieją biegle posługiwać się telefonem komórkowym, komputerem, faksem czy nie posiadają prawa jazdy. We współczesnym świecie zostają odsunięci na margines i bez względu na swe zdolności czy wykształcenie są całkowicie bezużyteczni dla potencjalnego pracodawcy.
Inne niż Zajdel wypaczenie społeczeństwa ukazuje Stanisław Lem w powieści Powrót z gwiazd, opublikowanej w 1961 roku. Powieść Lema tak naprawdę nie jest sztampową powieścią science-fiction. Zaczyna się w momencie kiedy przygoda jest już zakończona, mgławice odkryte a niebezpieczeństwa pokonane. A jednak Hal Bregg, osiłek, heros, astronauta zmierzyć się musi z czymś do czego go nie wyszkolono – z alienacją. Oto mamy do czynienia z bohaterem, który ze względu na reperkusje związane z podróżą międzygalaktyczną powraca na ziemię starszą o 127 lat. Jego przyjaciele już nie żyją, prócz kilku współtowarzyszy podróży rozrzuconych teraz po całym globie, ludzkość nie przeżyła kataklizmu wojny atomowej, astronauci są oczekiwani, powracają do społeczeństwa, lecz... coś jest nie tak. Świat się zmienił. Nikt nie wita ich jak bohaterów, pogromców przestworzy, loty kosmiczne wydają się przeżytkiem minionej epoki. Ludzie nie uprawiają już niebezpiecznych sportów, nie ryzykują, nie ma wojen i przestępstw. Dzięki cudownemu wynalazkowi „betryzacji” od małego można sztucznie wykasować istocie ludzkiej instynkt agresji, co pozornie pozwala stworzyć lepszy świat. Lecz owa sielanka jest tylko utopią, bo kiedy znika niebezpieczeństwo, ryzyko a nawet przemoc – ludzkość staje się jakby martwa, nieobecna, lemowscy ziemianie snują się jak duchy mechanicznie wykonując swe czynności, oddając się pozornym rozrywkom. Jedyne miejsce gdzie odbyć można niebezpieczną wędrówkę nad przepaścią, uratować ukochaną z rąk złoczyńcy lub wykonać karkołomny skok do wody, to tzw. Real, skrzyżowanie kina i teatru, gdzie sam widz jest aktorem w wirtualnej rzeczywistości.
Czy Lem mógł przewidzieć, iż kilkadziesiąt lat później jego „Real” tak wiele będzie miał wspólnego z reality-show, popularną rozrywką dla mas, nowożytną areną kiepskich gladiatorów wykreowanych przez media? Czy George Orwell mógł przewidzieć, że jego Wielki Brat przestanie być uchem komunistycznego aparatu władzy a stanie się wszechobecnym okiem kamery dostarczającym złaknionej gawiedzi prawdziwych lecz zarazem sztucznych emocji? Czy Bradbury mógł przewidzieć, że do zniszczenia książek nie będą potrzebne groźne komanda „Salamander” lecz znikać będą zmiecione bezlitosnym ramieniem gospodarki rynkowej, wyparte przez telewizję i internet? Wątpliwa jest aż taka zdolność prekognicji owych wspaniałych twórców. Lecz przykłady te pokazują, że wizje fantastów, w tym wizje antyutopijne nie są tylko czczą pisaniną, bajeczką dla dorosłych. Pokazują, że wizje te niebezpiecznie często znajdują odzwierciedlenie w realnym świecie, zagrożenia są realne a ponure przepowiednie mogą się sprawdzić.
Jeśli jeszcze ktokolwiek ma wątpliwości, czy literatura utopii i antyutopii wnosi cokolwiek do naszego realnego świata, niech przy najbliższej okazji, czytając z pozoru prostą, łatwą i przyjemną powieść science-fiction, zamknie ją na chwile i odłoży. Niech podejdzie do okna, włączy telewizor. Niech głęboko zastanowi się czy jego świat jest ciągle tym samym, znanym i bezpiecznym, czy może zaczyna przypominać ten zapowiadany na stronach przed chwilą odłożonej książki.
Nie lekceważmy literatury fantastycznej. Nie lekceważmy ostrzeżeń w niej zawartych. Nie lekceważmy, bo któregoś ranka okazać się może, że nasz świat jest już zupełnie, zupełnie inny.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
puch24

Re: Fantastyka

#14

Post autor: puch24 »

Kurwa, szybko piszesz.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#15

Post autor: Owain »

Owoc trzeci, czyli Dym i Lustra

Czas na trzeci, być może najobfitszy owoc literatury fantastycznej, i z pewnością najbardziej subtelny. Nie bez kozery w rozdziale dotyczącym nazwy i ewolucji gatunku pokazałam, iż korzenie fantastyki drążą głęboko w baśni, legendzie, micie. Tęsknota za tymi dawnymi formami opowieści jest wyraźnie widoczna we współczesnej fantastyce, w powstaniu literatury fantasy, w postmodernistycznej grze archetypami księżniczek, rycerzy, techniki połączonej z magią czy też mistycyzmem a nawet religią. Kiedy „przewaliła” się pierwsza fala fantastyki bazującej jedynie na ekspansji technologicznej, kiedy minął czar statków kosmicznych o napędzie fotonowym, laserów, hibernacji i teleportacji, czytelnik zapragnął znaleźć w tej literaturze coś więcej – odbicie własnych marzeń, pragnień, odpowiedzi na nurtujące pytania o istotę człowieczeństwa, naturę Boga, odpowiedź na pytanie skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy.
Popularny w języku angielskim idiom Smoke and Mirrors, Dym i Lustra służy do określenia sztuczki magicznej, omamu, efektu wizualnego mającego na celu oszukanie widza. Autorzy literatury fantastycznej od dziesięcioleci starają się sprostać zadaniu stworzenia iluzji, niczym magicy, uzbrojeni w pióro i atrament kuglarze wyobraźni roztaczają przed nami wizję światów nieistniejących, cywilizacji i społeczeństw utopijnych (czy też antyutopijnych), wrzucają swych bohaterów w zupełnie dla nas abstrakcyjne miejsca i czasy, by dzięki temu sprytnemu zabiegowi pozwolić nam zaglądnąć w niezmierzony wszechświat naszej duszy.
Trafnie ów zabieg rozpoznaje Przemysław Czapliński - Lem wyprawia bohaterów w kosmos po to, by mogli tam zobaczyć ludzką przeszłość (biologiczną, kulturową) i warianty rozwoju przyszłego, by mogli spojrzeć na siebie oczami własnych cząstek i swoich „braci mniejszych”, by – jak Guliwer – mogli ujrzeć małość własnej wielkości i ogrom własnej małości.
Nim jednak wrócimy do lemowskiej „dekoracji” dla odnajdywania człowieczej duszy, wspomnieć należy o dziś często zapomnianym, wybitnym polskim pisarzu fantastycznym, Jerzym Żuławskim. Ten młodopolski poeta i dramaturg, niespełna czterdzieści lat po tym, jak Verne wysłał Michała Ardana wraz z kompanami na ziemskiego satelitę, napisał trylogię księżycową, na którą składały się powieści: Na Srebrnym Globie, Zwycięzca i Stara Ziemia. I podobnie jak genialny Francuz sposobem w jaki śmiałkowie docierają na Księżyc jest kapsuła wystrzelona z armaty. Czyżby nieudolny plagiat? Otóż nie. Jak udowadnia Krzysztof Czubaszek w eseju Dwie wyprawy – dwie utopie , na celu podróży i środku transportu kończą się podobieństwa, ba, być może zabieg ten był przez Jerzego Żuławskiego zamierzony. Bohaterowie Na Srebrnym Globie wsiedli po prostu w Verne'owską rakietę, by udać się na całkiem inną wyprawę.
Z Ziemi na Księżyc jest jednym wielkim opisem przygotowań do lotu. Verne nie szczędzi nam potężnych wywodów naukowych, obliczeń, dowodów szeregu praw astrofizycznych. Poznajemy najdrobniejsze szczegóły związane z zastosowanymi rozwiązaniami technicznymi, przysposabianym ekwipunkiem. Przenikamy wraz z bohaterami tajemnice obiektu i celu wyprawy, deliberujemy nad przeróżnymi niebezpieczeństwami czyhającymi na podniebnych podróżników. Wokół Księżyca to z kolei nie mniejsza porcja naukowych obserwacji, wyjaśnień i hipotez dotyczących najbliższego Ziemi ciała niebieskiego i przestrzeni wokół niego.
Jakże inaczej jest ta problematyka ujęta w Na Srebrnym Globie Żuławskiego. O okolicznościach i organizacji lotu dowiadujemy się z kilkunastostronicowego quasi-wstępu. Zasadnicza część książki dotyczy już samego pobytu na Księżycu. Informacje o nim też nie stanowią istoty opowieści. Jak pisze H. Karwacka, nie absorbowały zbytnio uwagi pisarza elementy fantastyki technicznej. Była ona jakby koniecznym tłem, skoro autor zdecydował się umieścić akcję w tak egzotycznym miejscu. Naiwność założeń księżycowej eskapady i prostota, wręcz ubóstwo wymyślonych środków technicznych służących do jej urzeczywistnienia każą widzieć w nich tylko materiał, z którego wyobraźnia buduje dogodną scenerię dla tego, co ją istotnie zaprząta.
Powieści Verne’a są pochwała rozumu, idei odkrywania i zdobywania, tchnie z nich radosnym duchem zwycięstwa ludzkości. U Żuławskiego człowiek na Księżycu jest banitą, każda jednostka na wyizolowany „nowy ląd” przynosi ze sobą swe smutki, lęki, fobie, niczym ciemna strona Księżyca ukazuje się ciemna strona Człowieka. Zgodnie z duchem Młodej Polski nastrój w powieściach jest przygnębiający a przesłanie pesymistyczne. Owo porównanie prozy Verne’a z dziełami Żuławskiego najdobitniej pokazuje funkcję wspominanej już kilkakrotnie fantastycznej „dekoracji”, różnicę pomiędzy pierwszym, „technicznym” owocem literatury fantastycznej, napędzającym wynalazców i odkrywców, a owocem trzecim, „metaforycznym”, mającym na celu przekaz treści wyabstrahowanych od miejsca akcji.
Pozostańmy na gruncie polskiej literatury fantastycznej, powróćmy do genialnego Stanisława Lema. Uznawana za jedno z największych dzieł pisarza, powieść Solaris, wydana w roku 1961 opowiada historię kontaktu z obcą formą życia, istotą inteligentną, lecz tak bezosobową jaką tylko może być ocean myślącej plazmy. Nieprzyjazny, wrogi, niebezpieczny i tajemniczy wlewa się w życie bohatera błąkającego się po stacji kosmicznej zakotwiczonej w próżni opodal. Cały bagaż emocji, doświadczeń i tragedii przywieziony przez astronautę zostaje zmultiplikowany, martwe wspomnienia ożywają, powracają duchy przeszłości. A zatem nie mamy do czynienia z zielonymi ludzikami, kontaktem cywilizacji technicznych – lecz z wysublimowaną jaźnią, która staje się sumieniem człowieka. W tej perspektywie powieść Lema jest bardziej traktatem filozoficznym niż dziełem science-fiction. Sam autor przyznaje się do tego na kartach książki: Wyruszamy w kosmos przygotowani na wszystko, to znaczy na samotność, na walkę, na męczeństwo i śmierć. Tymczasem nasza gotowość okazuje się pozą. Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Do zrozumienia Człowieka nie potrzebna jest nam jednak podróż w kosmos, nie potrzebujemy spotkania z inna cywilizacją. Tutaj, na planecie Ziemia, autorzy fantastyki sprytnie wkładają pytania o człowieczeństwo w usta, które tak bardzo pragną być ludzkie i tak potrzebują czuć – w usta robotów. Wspominany już wybitny amerykański pisarz SF, Philip K. Dick w powieści Czy androidy marzą o elektrycznych owcach ukazuje dramat istot stworzonych ręką ludzką, których inteligencja ale także mentalność są bardzo bliskie człowiekowi. Zostają one jednak porzucone na śmietniku historii, rozkładają się w zapomnianych magazynach, na wysypiskach śmieci, uciekają przed przymusowym wyłączeniem, wreszcie buntują się. Chcą żyć. Chcą czuć. Nie godzą się z tym, że są jedynie maszynami, sztucznymi tworami, które stwórca może pozbawić istnienia jednym przyciskiem guzika. Czy są zdolne do kochania? Czy są zdolne do cierpienia? Gdzie jest granica człowieczeństwa, co decyduje o tym że mienimy się „ludźmi”? Dick, podobnie jak Lem w Solaris stawia pytania ale pozostawia je bez odpowiedzi. Odpowiedzią ma być opowiedziana historia, to jakie piętno wywrze na nas, czytelnikach. Jaki owoc zrodzi w naszych umysłach, w naszych duszach.
Nie roztaczajmy jednak jedynie moralizatorskiej wizji, fantastyka to nie tylko spowiedź Człowieka, to nie tylko psychiczna wiwisekcja. Autorzy literatury fantastycznej potrafią wlać w nas też pozytywne emocje, tchnąć w nas dawno zapomnianego ducha bohaterstwa, dzielnych czynów, odwagi i męstwa. Dziś, gdy każdy człowiek zamknięty jest na drugiego, kiedy stajemy się społeczeństwem „małych ludzi” – małych sercem, egoistycznych i wyrachowanych, trzeba mieć wielki talent by umieć wzruszać. Talent ten niewątpliwie posiadał J.R.R. Tolkien, który kreując świat Śródziemia dostarczył nam wszystkim tyle wzruszeń. Gdzie leży geniusz pisarza? Na ten temat napisano już wiele opracowań. Może w solidnych podwalinach filologicznych i kulturowych, może w „zupełności” świata z własna mapą, historią, językami, religią, mitami, roślinnością? A może w szczerej, śmieszącej nas nie raz przyzwoitości bohaterów, czystości sumień i zamiarów, zdolności do poświęcenia? Pewne jest jedno, że historia dzielnego hobbita Frodo i jego kompanii, historia potężnych królestw i starożytnych plemion elfów oczarowała cały świat i wpłynęła na realny świat.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#16

Post autor: Owain »

Dziś, kiedy utworów z gatunku fantasy jest bez liku, znaczna ich część stanowi jedynie niewiele warte czytadła pełne kolejnych klonów umięśnionego Conana, zapominamy jak wielkie znaczenie trylogia Władca Pierścieni wywarła na ruch hipisowski lat 60-tych. Wobec kryzysu ideałów, wobec upadku moralnego władzy, wobec zagrożenia cywilizacją techniczną a może przede wszystkim konfrontacją nuklearną – młodzież upatrywała w powieści Tolkiena alternatywny, mityczny świat pokoju i harmonii. Mimo, iż sam Tolkien odżegnywał się od metafor nawiązujących do współczesności wyrażanych np. w porównywaniu Pierścienia Władzy do bomby atomowej, przesłanie zawarte w książce stało się sztandarem ruchów pacyfistycznych i ekologicznych. Kluczem tutaj wydają się być elfy, prastary, długowieczny lud który woli odejść za Morze, niźli stanąć do konfrontacji z Potęgą Zła. Długowłosi, zżyci z przyrodą, pełni harmonii i pokoju, miłośnicy sztuki i pieśni – elfy stają się podobni do północnoamerykańskich Indian i wtapiają się doskonale w ideały rewolucji moralnej lat 60-tych. Jak wyraźne było przeniesienie świata Tolkiena w świat współczesny, świadczy fakt, iż w Stanach Zjednoczonych, w czasie wieców i manifestacji zaczęły się wówczas pojawiać transparenty z napisami: „Frodo żyje!”, „Gandalf na prezydenta!”. Czy objawienie ostatnich lat, słynny Harry Potter stworzony przez Joann Rowling byłby w stanie tak mocno porwać ducha młodych ludzi? A może jego sukces jest jedynie efektem genialnej i masowej kampanii reklamowej? Jeśli niezliczone gadżety związane z powieściami uznamy za wpływ na świat realny, Potter z pewnością mieściłby się w ramach tematu niniejszej pracy. Lecz by poruszyć pokolenia trzeba czegoś więcej, niż nieco powierzchowna literatura Rowling.
Powracając do głównego wątku i nie pastwiąc się dłużej nad postacią małego czarodzieja zwrócić należy uwagę na inny cykl, podobnie jak tolkienowska trylogia nacechowany dużą dozą treści ekologicznych. Dekadę po ukazaniu się Władcy Pierścieni opublikowana zostaje książka Franka Herberta Diuna. Akcja powieści umiejscowiona w świecie mocno odległym od nas czasowo (około 22 tysiąclecia w przyszłość), w świecie niemal tak samo zupełnym jak tolkienowskie Śródziemie, gdzie zaawansowana technika nie jest już mrocznym śmietnikiem lecz harmonijnie współistnieje z człowiekiem. Tytułowa Diuna to planeta Arrakis, piaszczysta i mało gościnna, bezcenna jednak dla starożytnych rodów i ekonomicznych korporacji ze względu na swe bogactwo – melanż, przyprawę pozwalającą nie tylko na zwiększenie zdolności umysłu, lecz także umożliwiającą loty międzyplanetarne. Wspomniane wątki ekologiczne Herbert wprowadza w Diunie poprzez wyeksponowanie wody, substancji również niezwykle cennej na pustynnej Arrakis. Woda jest życiem a szacunek do niej jaki wyrażają tubylczy Fremeni jest niemal mistyczny. Mistycyzm cyklu powieściowego Franka Herberta nie kończy się jednak na wodzie. Oto główny bohater Paul Atryda staje się mesjaszem, wyzwolicielem, przywódcą niemal religijnym Fremenów – zaś literatura fantastyczna wkracza na niebezpieczne terytorium religii, który to krok podjęty będzie jeszcze wielokrotnie, od cyklu powieściowy Valis Philipa Dicka, aż do obrazoburczego opowiadania Złota Galera Jacka Dukaja, młodego lecz już kultowego polskiego autora fantastyki.
I znów autorzy fantastyki stawiają nam pytania, być może niewygodne, być może niemile widziane w dzisiejszych czasach. Dlaczego skoro jest Bóg, pozwala na tyle zła i niesprawiedliwości? Czy gdy spotkamy inna cywilizację to będą to także Dzieci Boże? Kim tak naprawdę jest Bóg, wspólną jaźnią czy wszechwiedzącą jednością? Na te pytania nie znajdziemy odpowiedzi na kartach książek. Ale czy w gruncie rzeczy zadaniem fantastów nie jest właśnie stawianie pytań? Owi mistrzowie iluzji mrużą do nas oko, wypuszczają dym, przekrzywiają lustra i wciąż pytają – co zrobiłbyś w takiej sytuacji? A gdyby świat wyglądał tak a tak to znaczy, że..? Jak wyglądalibyśmy gdyby, kim bylibyśmy gdyby...?
Podobnie jak w przypadku pozostałych dwóch „owoców” nie da się przeprowadzić naukowego dowodu, iż pisarze fantastyczni zmieniają nasze wnętrze. Jak wspomniałam, owoc trzeci, owoc iluzji, jest najbardziej subtelny, dlatego też uważam, że czytelnikami tej literatury zostają ludzie wrażliwi, a przede wszystkim otwarci na nowe kąty widzenia. Jeśli ktoś widzi w książkach Lema, Dicka, Strugackich, Herberta czy Tolkiena jedynie statki kosmiczne, lasery czy miecze – z pewnością będzie bawił się świetnie lecz po zamknięciu książki szybko o niej zapomni. Głęboko wierzę jednak że wielu zastanowi się, odniesie pewne przenośnie do życia swego, do trwania społeczeństw, wyłowi to „coś” co zapisane między wierszami, co dzięki zastosowaniu takiej a nie innej paraboli z robotami, rakietami czy smokami w tle pozwoli nam lepiej zrozumieć nas samych, pozwoli odpowiedzieć na pytania, które wyrastają ponad przeciętne, powierzchowne patrzenie na rzeczywistość. I my na nie odpowiemy. Przecież to my tworzymy Przyszłość.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#17

Post autor: Owain »

Epilog czyli strzał pestką

W niniejszej pracy próbowałam udowodnić, iż literatura fantastyczna i utopijna wpłynęła na kształt współczesnego świata. Czy mi się to udało? Wspominałam kilkakrotnie przy okazji omawiania każdego z „owoców” zrodzonych przez przedmiotową literaturę, że niemożliwe jest podanie bezpośrednich przykładów, elementów ciągu przyczynowo-skutkowego, świadczących o wpływie pisarstwa fantastycznego na nasze realne życie. Bez wątpienia w piętno odciśnięte w naszych sercach i umysłach nie jest mierzalne, niejednokrotnie nie uświadamiamy sobie jak bardzo potrzebujemy literatury tego typu, jak kształtuje ona naszą wyobraźnię, jak pobudza do realizacji najbardziej śmiałych marzeń i poszerza horyzont myślenia. Oczywiście, traktując temat powierzchownie, płytko i banalnie można było opisać negatywne implikacje mody na „zielone ludki” takie jak powstanie sekty „realian”, wierzących w pozaziemskie pochodzenie życia na ziemi czy setki przypadków paranoi po domniemanym „porwaniu przez obcych”. Można wreszcie powołać fenomen Orsona Wellesa, który pewnej nocy 1938 roku wstrząsną Ameryką swą radiową wersją Wojny Światów H.G. Wellesa. Sprytnie zaaranżowane słuchowisko było tak przekonujące, że w kilku wschodnich stanach USA zapanowała zbiorowa histeria, zanotowano przypadki samobójstw a straty oszacowano na kilkaset tysięcy dolarów – wszystko w efekcie przekonania, że Marsjanie wylądowali rzeczywiście i pustoszą kraj. Ale drzewo fantastyki i utopii wydaje owoce o wiele dorodniejsze, a wpijając się swymi korzeniami w najgłębsze pokłady mitu, legendy ale także filozofii czy socjologii zasługuje na poczesne miejsce w literaturze.
Na zakończenie zejść należy nieco z patetycznego tonu i poruszyć zupełnie, zdawałoby się, niedocenianą rolę fantastyki. W ponurym świecie wojen i totalitaryzmów czy w prędkich, bezdusznych czasach kapitalizmu i pogoni za pieniądzem, książki Verne’a, Lema, czy Tolkiena dostarczają nam odskoczni, napełniają nasz dusze kolorem, bawią i podnoszą na duchu. Nie bagatelizujmy tej roli. Dobrze pojęta rozrywka, inteligentny humor, umiejętność spojrzenia na pewne sprawy przez szkiełko pastiszu - to lekarstwo dla duszy. W nawiązaniu do powieści Juliusza Verne’a 80 dni dookoła świata J. Tomkowski pisze: Współczesna nauka otwierała pisarzowi również perspektywy dla czarującej zabawy. W swoich powieściach Verne pokazał, jak w oparciu o ścisłe fakty i liczby, wynotowane z czasopism i książek, zręcznie i sugestywnie umie bawić się techniką; pokazał, jak potrafi zdobytą wiedzę naukową i zdobyte obserwacje przekładać na zabarwiony humorem, na emanujący ludycznym (zabawowym) nastrojem język fikcji literackiej. Nic tedy dziwnego, że Juliusz Verne jest niewątpliwie jednym z największych pisarzy ludycznych
Ową ludyczność w swych utworach podtrzymywało wielu wybitnych pisarzy fantastycznych. Stanisław Lem, obok tworzonych całkowicie „serio” powieści takich jak Solaris czy Niezwyciężony wciągał czytelnika w intelektualną zabawę w książkach Bajki robotów, Dzienniki gwiazdowe czy Kongres futurologiczny. Lemowski bohater, Ion Tichy, pojawił się po raz pierwszy prawie pięćdziesiąt lat temu. Bardzo się wszystkim wtedy spodobał, bo był śmieszny. Szukał po encyklopediach hasła „sepulki”, a te odsyłały go do „sepulkariów”, stamtąd do „sepulenia” i z powrotem do „sepulek”. Podsłuchiwał maszyny parowe, które spierały się, czy chmury stanowią jakąś formę ich życia pozagrobowego. Uczył się polować na kurdle (należy natrzeć się pastą z dodatkiem sosu grzybowego i szczypiorku, a następnie dać się połknąć; potem nastawić bombę zegarową i jak najszybciej opuścić kurdla wykorzystując jego naturalną perystaltykę) i dopiero później dowiedział się, że to ekologicznie naganne. W końcu, po zbombardowaniu strumieniem meteorów, został zastąpiony przez własną rezerwę: była zupełnie taka sama, ale koszulę miała włożoną na lewą stronę.
W ostatnich latach rekordy popularności biją książki Terry’ego Pratchetta, zaś on sam należy do najlepiej zarabiających pisarzy brytyjskich. Cykl powieściowy umiejscowiony na świecie dysku podtrzymywanym przez ogromne słonie stojące na płynącym przez wszechświat ogromnym żółwiu zapełniają magowie, trolle, księżniczki i smoki. Ale myliłby się ten, kto pomyśli, iż Pratchett aspiruje do miana pisarza fantasy. Jak podkreśla sam autor, więcej magii znaleźć można w domowym komputerze niż w mieczach i eliksirach, zaś nieco nonsensowna i absurdalna kreacja świata pozwala przemycić tak wiele zabawnych odniesień do świata współczesnego, naszych wielkich i małych problemów a także zakpić z nas samych ukazując ludzkie charaktery w krzywym, lecz pouczającym zwierciadle.
Wśród wielkich wartości, światłych myśli, doniosłych funkcji edukacyjnych i moralizatorskich nie zapominajmy o odrobinie uśmiechu w literaturze. Począwszy od starożytnych twórców wesołych bajek i przypowieści, poprzez groteskowe postacie Williama Szekspira aż po Iona Tichego i Czarodzieja Rincewinda – bohaterów książek Lema i Pratchetta, pisarze pozwalają nam unosić się na falach ludyzmu, by choć na chwilę zapomnieć o otaczającym nas, nieciekawym świecie, by nabrać do tego świata i nas samych zdrowego dystansu. Zatem gdy już zalegniemy w cieniu rozłożystego drzewa fantastyki, gdy spożyjemy jego owoce mądrości, pozwólmy sobie na ów zabawny strzał pestką.






BIBLIOGRAFIA:

1. Milenijny Słownik Wyrazów Obcych pod red. prof. Ireny Kamińskiej-Szmaj, Wrocław 2001.
2. Słownik terminów literackich, pod redakcją Janusza Sławińskiego, Wrocław 1998.
3. K. Andriejew, Potrójne życie Juliusza Verne'a, Łódź 1985.
4. I. Asimow, Ja, Robot, Bydgoszcz 1993.
5. F. Bacon, Nowa Atlantyda i Z Wielkiej Odnowy, Warszawa 1995.
6. M. Błażejewski Powiernik Pieśni, Gdańsk 1993.
7. R. Bradbury, 451 Fahrenheita, Warszawa 1993.
8. T. Campanella, Państwo Słońca, Warszawa 1954.
9. P. Czapliński, Sokrates piszący, „Apokryf” nr 17 w „Tygodniku Powszechnym” nr 37/2001.
10. K. Czubaszek, Dwie wyprawy – dwie utopie, Bulletin de la Société Jules Verne nr. 2, 1998 r., polski przekład: http://republika.pl/ptjv/zeszyt3.htm
11. P. K. Dick, Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?, Warszawa 1999.
12. T. Fijałkowski, Przyszłość jest otwarta, „Apokryf” nr 17 w „Tygodniku Powszechnym” nr 37/2001.
13. James Gunn Droga do science fiction: Od Wellsa do Heinleina, Warszawa 1986.
14. R. Handke, Polska proza fantastyczno-naukowa. Problemy poetyki, Wrocław - Warszawa - Kraków 1969.
15. R. Heinlein, Kawaleria kosmosu, Warszawa 1994.
16. F. Herbert, Diuna, Gdańsk 1992.
17. A. Huxley, Nowy, wspaniały świat, Warszawa 2004.
18. H. Karwacka, O trylogii fantastycznej Jerzego Żuławskiego, „Zeszyty Naukowe” Uniwersytetu Łódzkiego, z. 25, Łódź 1962.
19. W. Kopaliński Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych, Warszawa 1968.
20. S. Lem, Powrót z gwiazd, Warszawa 1961.
21. S. Lem, Solaris, Warszawa 1961.
22. S. Lem, Dzienniki Gwiazdowe, Warszawa 1954.
23. Lukian z Samosaty Prawdziwa Historia w: Droga do Science Fiction pod red. Jamesa Gunna, Warszawa 1985.
24. T. Morus, Utopia, Warszawa 1954.
25. A. Niewiadowski, Literatura fantastyczno-naukowa, Warszawa 1992.
26. W. Ostrowski, Fantastyczność i realizm w literaturze. Propozycje w sprawie definicji i analizy beletrystyki fantastycznej. Streszczenie, „Zagadnienia Rodzajów Literackich” 1966, t. IX, z. 1.
27. G. Orwell, Rok 1984, Warszawa 2005.
28. Platon, Państwo, Warszawa 1999.
29. J. Pyszny i A. Zawada, Literatura XX wieku, Wrocław 1999.
30. M. Shelley, Frankenstein, Warszawa 1998.
31. S. Strasburger, Czy Verne pisał antyutopię? „Nowe Książki” 1997, nr 10.
32. Małgorzata Szpakowska, „Trzeba było dalej żyć”, „Apokryf” nr 17 w „Tygodniku Powszechnym” nr 37/2001.
33. J.R.R. Tolkien, Hobbit czyli tam i z powrotem, Warszawa 1988.
34. J.R.R. Tolkien, Władca Pierścieni, t. I – III, Warszawa 1990.
35. J. Tomkowski, Juliusz Verne - tajemnicza wyspa? Łódź 1987.
36. J. Verne 20.000 mil podmorskiej żeglugi, Warszawa 1962.
37. J. Verne, Wokół Księżyca i Z Ziemi na Księżyc, Warszawa 1970.
38. J. Verne, Tajemnicza wyspa, Warszawa 1961.
39. J. Verne, Paryż w XX wieku, Warszawa 1997.
40. J. Verne, Pięć tygodni w balonie, Łódź 1986.
41. J. Verne, 500 milionów Begumy, Kraków 2002.
42. A. Zajdel, Limes Inferior, Warszawa 1987.
43. T. Zawadzki, Juliusz Verne - fantasta, realista i wizjoner, na: http://www.republika.pl/tzverne
Sowy nie są tym, czym się wydają...
zdyboo

Re: Fantastyka

#18

Post autor: zdyboo »

Możesz zapodać to jako link do jednego pliku tekstowego?
Przerobie sobie na czytnik, bo sorry, ale nie dam rady tyle z ekranu monitora czy telefonu przeczytać, oczy mi wypadną. Bibliografia ciekawa i w większości mi znana, zatem jest możliwe, że chciałbym podyskutować, ale oczu dla tej dyskusji nie poświęcę.
Dzięki.
Awatar użytkownika
Owain
Nasz Czelnik
Posty: 14712
Rejestracja: 11.2016

Re: Fantastyka

#19

Post autor: Owain »

Jakoż mam to zrobić?

Dodano po 1 minucie 8 strzałach znikąd:


Dodano po 38 strzałach znikąd:
Sorki, jestem zbyt zayebanym :(
Sowy nie są tym, czym się wydają...
zdyboo

Re: Fantastyka

#20

Post autor: zdyboo »

Wrzuć plik na dropsa, gugiela czy coś innego. Zapodaj linka do pliku. Resztę magii poczynię już samodzielnie. Zakładam, że jak to praca, to masz plik *.doc, *.rtf czy nawet proste *.txt.

Dzięki. Plik Worda wystarczy.

Dodano po 17 minutach 23 strzałach znikąd:
Mam już na czytniku. I nie wygląda źle, nawet przypisy działają. Może dziś do snu wejdzie.
ODPOWIEDZ