Aparaty do dupy

wszystko, co chcielibyście wiedzieć o technice, ale boicie się zapytać
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
rbit9n
Ribitibi
Posty: 9432
Rejestracja: 11.2016
Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem

Re: Aparaty do dupy

#21

Post autor: rbit9n »

puch24 pisze: O aparatach średnioformatowych wiem niewiele, a jeszcze mniej z własnego doświadczenia, więc nie będę się wypowiadał, ale wielokrotnie słyszałem to, co powiedział nordenvind, że Kijewa 88 (wcześniej nazywało się to Salut 80) najlepiej było prosto ze sklepu zanieść do mechanika precyzyjnego, żeby go rozebrał, to i owo poprawił, i złożył na nowo. Kiedyś w Sowietskim Foto były, chyba w kilku kolejnych numerach, artykuły o tym, jak go naprawiać samodzielnie. Był to PIEKIELNIE skomplikowany aparat! W sumie nie dziwię się, że to nie chciało działać! ;-)
najlepsze jest to, że niewiele to dawało. wystarczy przeczytać opinie użytkowników aparatów sprzedawanych pod marką arax.
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
puch24

Re: Aparaty do dupy - Canon F1N

#22

Post autor: puch24 »

rbit9n pisze:
puch24 pisze: - Canon A1, AE-1, AE-1P, T50, T80
- Canon F1 N
tak jak się zgodzę co do serii A, to spytam tylko przez ciekawość o serię F. serię, bo skoro flagowiec jest o sempiternę potłuc, to kolejne pewnie też.
O serii A i T będę brawężył innym razem, teraz powiem, co mam do powiedzenia o F-1 N.

Oczywiście nie twierdzę, że to zły aparat, bo tak nie było, wręcz przeciwnie, był to aparat bardzo solidnie zbudowany, choć nie zyskał chyba takiej popularności, jak jego poprzednik, stary F-1.
Stary Canon F-1 był głównym rywalem Nikona F2. W 1980 roku Nikon F2 został zastąpiony przez bardzo udany i o niebo nowocześniejszy model, F3. Początkowo bardzo krytykowano to, że jest elektroniczny, ale potem okazało się, że jest trwały i można na nim polegać, a dzięki elektronice dawał większe możliwości, niż modele w pełni mechaniczne. Canon stanął więc wobec konieczności zastąpienia starego F-1 czymś nowym - i chyba trochę przegiął.
F-1N jest aparatem z hybrydowo sterowaną migawką. W zakresie od 1/90 do 1/2000 s i B migawka sterowana jest mechanicznie, a w zakresie od 1/60 s do 8 s - elektronicznie. Dzięki temu, nawet bez baterii, aparat jest w stanie działać w pewnym zakresie czasów. Ale odbyło się to kosztem skomplikowania konstrukcji.

Podobne rozwiązanie zastosował mniej więcej w tym samym czasie Pentax w modelu LX.

Ale Canon był bardzo udziwniony. W wersji podstawowej był aparatem bez żadnej automatyki ekspozycji, choć, w przeciwieństwie do wielu starszych aparatów z wymiennym pryzmatem, mierzył światło niezależnie od zastosowanego wizjera. Jednak w odróżnieniu od wielu konkurentów, nie robił tego, dokonując pomiaru gdzieś za lub pod lustrem, a przy matówce. Matówki do Canona F-1N miały wbudowany dzielnik światła, kierujący część światła na fotokomórkę. Co więcej, konstruktorzy Canona wymyślili, żeby wykorzystać to do zmiany obszaru pomiaru światła na matówce. Zależnie od tego, z jakiego obszaru matówki wbudowany w nią dzielnik światła "zbierał" światło, pomiar był integralny/centralnie-ważony, selektywny (12%) albo punktowy (3%). Ale, żeby zmienić sposób pomiaru, trzeba było wymienić matówkę, a te kosztowały jakieś drobne $100. ;-) Dostępnych było po 13 matówek z różnymi powierzchniami do różnych zastosowań, każda z nich w wersji do pomiaru integralnego lub selektywnego (czyli razem 26), a dodatkowo było sześć modeli matówek z pomiarem punktowym - razem są więc 32 matówki. Matówki trzeba było więc dobierać nie tylko do obiektywu i zastosowania, ale też do preferowanego sposobu pomiaru światła.
Canon oczywiście bardzo chwalił się tym, że do aparatu są aż 32 matówki, "skromnie" przemilczając fakt, że tak naprawdę jest ich tylko 13...
Ale 32 matówki brzmiały dumnie w porównaniu z "zaledwie" ok. 20 do Nikona F3 czy 14 do Olympusów.

To dziwactwo numer 1. Kosztowne i kłopotliwe.

Dziwactwo numer 2 to to, że aparat w wersji podstawowej nie miał żadnej automatyki. Aby uzyskać automatykę przysłony przy preselekcji czasu konieczne było podłączenie Windera albo Motoru.
Z kolei, aby uzyskać automatykę czasu naświetlania z preselekcją przysłony, konieczne było zastosowanie pryzmatu AE. To oznaczało, że takiej automatyki nie można było uzyskać z żadnym innym wizjerem. Przy automatyce czasu migawka sterowana była elektronicznie w całym zakresie, ale jedynie do 1/1000 s.

Dziwactwo numer 3 to to, że w okresie, gdy Nikon F3, Pentax LX i Olympus OM2N miały pomiar błysku TTL, Canon F-1N był go pozbawiony. Wtedy był to już anachronizm w aparacie profesjonalnym. Co ciekawe, Canon był ostatnią (!) z wielkich firm, która wprowadziła pomiar błysku TTL - dopiero w modelu T90!

Kolega miał F-1N i trochę się nim kiedyś pobawiłem. Był to fajny i solidny aparat, choć drogi jak zaraza, i wszelki osprzęt do niego też był drogi i trudny do zdobycia. Kolega chciał np. kupić matówki - i był z tym ogromny problem, w zasadzie nawet sklepy specjalistyczne w Londynie nie miały ich na składzie. Poza tym narzekał na to, co i ja zauważyłem: wszystkie przełączniki, gałki, itd. miały blokady zabezpieczające przed przypadkowym przestawieniem. Niewątpliwie było to dobre zabezpieczenie, ale jednocześnie utrudniało szybkie ustawienia.

Poza tym, aparat pozwalał na omyłkowe błędne ustawienia, podobnie zresztą, jak i inne Canony z mocowaniem FD. Można było np. nastawić obiektyw na A, czas naświetlania na A, ale aparat nie realizował automatyki programowej. Można było nastawić przysłonę na A, a czas na B, co też dawało bzdurne połączenie.
tomfoot

Re: Aparaty do dupy

#23

Post autor: tomfoot »

Na różne aparaty narzekacie, a ja pamiętam czas gdy zenit był dla mnie marzeniem... Gdy natomiast wszedłem w posiadanie Canona ae1 program stałem się "profesjonalistą".
Z tym, ze moim pierwszym aparatem był ami 66, do którego w dodatku w sklepach nie bylo filmów. Siostra miała smienę 8m i bardzo Jej zazdrościłem. Dlatego watki typu czy lepszy sony a7 czy Canon 6d bardzo mnie bawią :-)
puch24

Re: Aparaty do dupy

#24

Post autor: puch24 »

Narzekanie na super Canona i marzenia o Zenicie to dwie różne sprawy, wcale się nie wykluczające. Zenit jaki był, taki był, ale był obiektem marzeń, bo i tak był trudny do zdobycia dla bardzo wielu osób. Dla mnie też.
A narzekanie na różne drogie i nieosiągalne wtedy modele to inna sprawa. Może jest w tym trochę narzekania na "kwaśne winogrona", ale chodzi mi też o wytknięcie różnych potknięć projektowych w bardzo drogim i zaawansowanym sprzęcie, w którym, wydawałoby się, producent powinien uniknąć takich wpadek. Zwłaszcza, że czasem są to niedogodności naprawdę uciążliwe. Co ciekawe, aparat jednego producenta ma takie wpadki, a bardzo podobny aparat innego producenta ich nie ma. Czyli, jeśli się przyłożyć, to można tego uniknąć. Albo ma się inne priorytety: jedna firma traktuje swoich klientów poważnie i myśli o zaspokajaniu ich potrzeb i oczekiwań, a druga produkuje wyroby, które służą "do sprzedawania".

A te dywagacje nad lepszością Canona czy Sony... no cóż, ale jak ktoś ma wyskoczyć z 7 koła za body only, to chciałby, żeby sprzęt był idealny i spełniał oczekiwania. Wyobraź sobie, że wydałeś 7 kafli na sam korpus, i odkrywasz, że bez zastosowania specjalnych zabiegów zdjęcia są dla Ciebie nie do przyjęcia. O ile przy zakupie aparatu za, powiedzmy, 2 tysiące, możemy sobie powiedzieć: OK, za taką sumę nie mogę oczekiwać ideału i godzę się na kompromisy, to przy 7 tysiącach wolałbyś raczej uniknąć nieprzyjemnych rozczarowań.
puch24

Re: Aparaty do dupy

#25

Post autor: puch24 »

Kijew 17-20
Ligo pisze:Fajny temat. Będzie co opowiadać.;-)

Temat Zenitów pominę, bo wszyscy znają, a jeden z naszych kolegów podobno dalej z takim walczy.
Miałem kontakt z Kijewem 19, niby nowy prosto z targowiska, ale kaszana straszna. Taki niby Pentax z bagnetem Nikona tyle, że z Pentaxem to się chyba przez szybę widział. Najpierw były problemy z zapinaniem fabrycznej 50-tki. Z odpinaniem też, bo bagnet jakby za ciasno spasowany. Kółko czasów w dziwnym miejscu, a przy każdej zmianie miałem wrażenie, że za chwilę odpadnie. Ale nic, zrobiłem ze 3 filmy, a na następnym zaświetlenia w kadrze. Migawka musiała zacząć przepuszczać światło, bo innej możliwości nie widzę. A w ogóle był ciężki i jakoś źle go się trzymało, no i z tego co pamiętam słaby wizjer bez klina, tylko ze zwykłym rastrem, co wcale nie ułatwiało ostrzenia.

Zresztą Ałmaz, czyli podróba Nikona z bagnetem Pentaxa podobno wcale nie lepszy, chociaż tylko przez chwilę miałem go w rękach. Ruskie z całej technologii to najlepiej umieli ukraść Niemcom całe fabryki razem z fachowcami. A gdy maszyny wyzionęły ducha, to i technologię trafił szlag. Ot i cała bajka.
Kijewa 19 miałem, nawet dwie sztuki, i nadal je mam, z tym, że jedna jest rozebrana na drobne, a druga rozebrana i złożona, ale nie do końca. Tzn. da się zrobić zdjęcie, ale...
Obie sztuki kupiłem, jak to się mówi, na rynku od Ruskich.

Wspomniany przez Ligo problem z precyzją wykonania mocowań bagnetowych Kijewów 17-20 oraz obiektywów do nich był znany i opisywany nawet w Sowietskim Foto, i sam też go doświadczyłem, i to dwukrotnie.

Raz, gdy obiektyw standardowy Kijewa (Helios 81N) zaciął się na Nikonie F4 znajomego, i, żeby go zdjąć, trzeba było rozpiłować obiektyw. Szpilka wykrywająca obiektywy typu AI-S, wystająca z bagnetu Nikona, weszła w zagłębiony w bagnecie obiektywu otwór z wkrętem, i zablokowała obiektyw. Na amen. Żeby odciągnąć tę szpilkę, trzeba by było zdjąć obiektyw, żeby zdjąć obiektyw, trzeba by było odciągnąć szpilkę. Zaklęty krąg. Prawie kamienny. Ruskie draństwo!

Drugi raz doświadczyłem tego, gdy kupiłem sobie "od Ruskich na rynku" telekonwerter K-2N. W sumie fajny telekonwerter, chyba skopiowany z jakiegoś japońskiego pomysłu, bo widziałem jakieś takie konwertery japońskie, nie pamiętam jakiej firmy, i Sigma też taki sprzedawała. Konwerter ma wyjmowany blok optyczny i bez tego bloku funkcjonuje jako pierścień pośredni do zdjęć makro. Fajny pomysł. Ale okazało się, że bagnet, wchodzący w aparat, ma za dużą średnicę! Nie dało się konwertera założyć ani do Nikona, ani nawet do Kijewa. Musiałem mozolnie podpiłowywać bagnet konwertera, by zmniejszyć jego średnicę. Minimalnie, ale jednak.

Poza tym, Helios 81N miał za mały występ na pierścieniu przysłon, który miał zaczepiać o symulator przysłony AI w Nikonach. Zaczepiał jak mu się chciało. Raz tak, raz nie, bo chodziło o ułamek milimetra. Z innymi ruskimi obiektywami z bagnetem Nikona nie miałem tego problemu, a mam Kalejnara 5N 2,8/100 i Granita 11N 4,5/80-200.

Poza tym, obiektywy Nikona, jeszcze nawet przed AI, miały na pierścieniu przysłon taki występ, który w latach 70-tych służył do automatycznego sterowania przysłoną. Do Nikona F2 była taka specjalna przystawka, podłączana do pryzmatu z pomiarem światła, która miała silniczek, i zaczepiała właśnie o ten występ na pierścieniu przysłon, i zależnie od wyniku pomiaru pokręcała pierścieniem przysłon, dając automatykę przysłony przy zadanym czasie naświetlania, czyli tryb znany obecnie jako S (Shutter priority) albo Tv (zależnie od marki). Z obecnego punktu widzenia było to rozwiązanie karkołomne i zostało zarzucone, ale występy na obiektywach zostały i trwają do dziś jeszcze w tych obiektywach, które mają pierścień przysłon. Przez dobre 10 lat, od połowy lat 70-tych do połowy lat 80-tych ten występ nie służył do niczego, aż pojawił się Nikon F-401, w którym zrezygnowano z mechanicznego symulatora przysłony na rzecz sprzężeń elektronicznych. I wtedy Nikon zaczął wykorzystywać ten "niepotrzebny" występ w zupełnie innym celu: przy bagnecie aparatu pojawiła się dźwigienka, przesuwana przez ten występ gdy przysłona obiektywu była ustawiona na wartość maksymalnego przysłonięcia. I tak zostało do tej pory we wszystkich tańszych lustrzankach Nikona, i błoniastych, i cyfrowych.
Ale wracam "do adremu": otóż w ruskich obiektywach ten występ, którego położenie powinno być ściśle określone, jest umieszczany dość przypadkowo, w każdym obiektywie inaczej. Nie sprawdzałem wszystkich (bo nie mam wszystkich), ale np. w Kalejnarze 2,8/100 jest zupełnie nie tam, gdzie być powinien. Oczywiście nie ma to żadnego praktycznego znaczenia, bo ruskie obiektywy nie mają procesorów (więc i tak byłoby to bezużyteczne), a szansa na to, że ktoś założy ruski obiektyw do Nikona F2 w wersji EE jest chyba mniej niż zerowa. Niemniej jednak, niedokładność wykonania pozostaje.

Tak więc rosyjscy (czy ukraińscy) inżynierowie nie potrafili nawet dokładnie skopiować bagnetu Nikona, albo nie zdawali sobie sprawy z tego, że wszystkie jego wymiary mają istotne znaczenie. Do tego dochodziły zwykłe błędy produkcyjne, np. toczenie na złą średnicę, itd.

Przy okazji, podobne doniesienia czytałem też w Sowietskim Foto o aparatach Zenit z bagnetem Pentaxa (K) i o obiektywach do nich. Również zdarzały się poważnie niedokładności w ich wykonaniu, powodujące niesprzęganie się symulatora przysłony, a w niektórych przypadkach doprowadzały one albo do zakleszczenia obiektywu na aparacie, albo na uszkodzeniu sprzężeń symulatora przysłony.

A wracając do Kijewów z bagnetem Nikona. Było ich, o ile mi wiadomo, pięć, może sześć, choć może były jeszcze jakieś nieznane mi odmiany.
I pierwsza sprawa - nie należy mylić tych Kijewów z bagnetem Nikona z dwoma wcześniejszymi modelami lustrzanek pod marką Kijew, model 10 i 15. Mało o nich wiem, bo chyba raz tylko widziałem Kijewa 15, ale były to dziwaczne aparaty, i wydaje mi się, że nie były to wierne kopie żadnych modeli zachodnich, choć może były na czymś tam wzorowane. Kijewy 10 i 15 miały swój własny unikalny bagnet, a obiektywy do nich mają po nazwie głównej słowo Awtomat. Czasami obiektywy te pojawiają się na Allegro, ale znaczenie mają raczej muzealne, bo w żaden normalny sposób nie da się ich wykorzystać bez przeróbek mocowania. Nazwa Awtomat pochodzi od tego, że aparaty te miały automatykę naświetlania z automatycznym sterowaniem przysłoną do nastawionego czasu (czyli tryb S albo Tv w obecnej nomenklaturze). Kijew 10 miał na pryzmacie nabudowany wielki zewnętrzny światłomierz selenowy, a Kijew 15 miał już pomiar wewnętrzny, i miał w nazwie TEE - Through The Lens - Electric Eye (bo mianem EE - Electric Eye - określano wówczas automatykę znaną nam jako S albo Tv). Dziwactwem Kijewów 10 i 15 była też specyficzna migawka "wachlarzowa", której roletki obracały się na osi jak wachlarz.

I znów zdygresiłem, więc wracam do adremu.
Pierwszym Kijewem z bagnetem Nikona był Kijew 17. Miał on, jak one wszystkie, tę dziwną migawkę z tarczą czasów naświetlania po lewej stronie pryzmatu, na przedniej ściance aparatu. Takie umieszczenie wynikało z konstrukcji samej migawki, bo tam właśnie umieszczono mechanizm odmierzania czasów. Aparat nie miał żadnego układu pomiaru światła, był całkowicie mechaniczny. Czasy naświetlania miał od 1s do 1/1000s, a synchronizację, jeśli dobrze pamiętam, przy 1/60s - trochę wolno, jak na metalową migawkę o przebiegu pionowym. I miał samowyzwalacz.
Gdzieś kiedyś czytałem, że wczesne egzemplarze 17-tki nie miały mocowania Nikon, ale nie wiem, na ile to wiarygodne.
O ile wiem, matówka miała w centrum kliny, natomiast nie miała mikrorastra.
Podobno istniała wersja 17M, wyposażona w światłomierz, ale, zdaje się, była bardzo efemeryczna.

Z konstrukcji migawki, czyli z tego, że mechanizm odmierzania czasów umieszczono po lewej stronie aparatu, wynikał jego dość dziwny kształt, bo gdy patrzy się z góry, obiektyw i pryzmat są zdecydowanie przesunięte w prawą stronę, do prawej krawędzi aparatu. Miało to taką konsekwencję, że aparat po prostu wyślizgiwał się z ręki, bardzo niewygodnie się go trzymało.

Opracowano też model 18, który miał mieć elektronicznie sterowaną migawkę i oczywiście pomiar światła przy otwartej przysłonie, i automatykę czasu, ale nie wiem, ile go wyprodukowano i czy w ogóle można to nazwać produkcją seryjną. Podobno trochę ich było, ale bardzo niewiele.

Później powstał model 20, który był w gruncie rzeczy modyfikacją modelu 17 - dodano mu pomiar światła przy w pełni otwartej przysłonie, czyli wyposażono go w symulator przysłony AI. Światłomierz włączało się oddzielnym przyciskiem, umieszczonym nad dźwignią samowyzwalacza. Tego aparatu też nie wyprodukowano zbyt wiele i w zasadzie był słabo dostępny, i do tego jeszcze bardzo drogi.

Jedynym modelem, który produkowano w naprawdę większych ilościach, i do tego w sensownej cenie, był uproszczony model Kijew 19. Wyposażono go w uproszczony pomiar światła przy przysłonie roboczej, którą domykało się dźwignią, która jednocześnie włączała światłomierz. Wskazania światłomierza to dwie diody LED w wizjerze. Światłomierz, ze względu na pomiar przy przysłonie roboczej, był wrażliwy na światło wpadające przez okular, szczególnie, gdy obiektyw był przymknięty. Poza tym, światłomierz miał bardzo niską czułość, np. przy 21 DIN (100 ISO) najdłuższym czasem naświetlania, przy którym gwarantowana była precyzja pomiaru, była zaledwie 1/15 s (!), podczas gdy światowym zwyczajem był pomiar do 1/2 s z obiektywem f/2. Przy ISO 400 światłomierz działał więc zaledwie do 1/60 s!
Migawka aparatu też została uproszczona; jest to, jak pisano, "zatwor wtorowo kłassa", a ten "wtoroj kłass" oznaczał zarówno "wtoroj kłass diapazona ekspozicii", jak i "wtoroj kłass tocznosti", czyli dokładności. To drugie oznacza, że migawka może odmierzać czasu dość niedokładnie, praktycznie, w przypadku 1/500 s niedokładność może sięgać prawie 1 EV, jeśli dobrze pamiętam. A to pierwsze oznacza zakres czasów zaledwie od 1/2 do 1/500 s. (no ale i tak lepiej, niż w Zenitach). Synchronizacja przy 1/60 s, czyli wolno, jak na migawkę metalową z pionowymi lamelkami.

Kolejnym uproszczeniem było pozbawienie aparatu samowyzwalacza.
Aparat miał gorącą stopkę do lamp błyskowych (co w ZSRR było "nowością" przez jakieś 20 lat ;-) ) i klasyczne gniazdko, dziwnie umieszczone z boku pryzmatu, ale oba połączenia nie były niezależne, były podłączone do tych samych styków, więc raczej nie należało podłączać dwóch lamp jednocześnie.

Matówka początkowo była jak w poprzednikach, z klinami ale bez mikrorastra, ale zastąpiono ją matówką z kołem mikrorastra, ale bez klinów. Była lepsza niż w Zenicie, ale niczego nie urywała. Natomiast niewątpliwą zaletą w stosunku do Zenita było pokrycie wizjera rzędu ok. 90% (przypomnijmy, w Zenicie jest to ok. 65%).

Ostatnią mutacją był Kijew 19M, który od poprzednika różnił się przede wszystkim znacznym udziałem plastiku w obudowie (poprzednie miały rzetelne metalowe pokrywy górną i dolną) i bardziej kanciastym kształtem góry. Ale najważniejszą zmianą było w końcu wprowadzenie symulatora przysłony AI i pomiaru światła przy otwartej przysłonie. Wymusiło to, niestety, zastosowanie 6-woltowej baterii typu PX28. Za to minimalnie poprawiła się czułość światłomierza, który przy ISO 100 mierzy do 1/8 s. No i światłomierz w końcu włącza się po prostu naciśnięciem spustu.
Zmieniono też trochę ergonomię aparatu: wyposażono go w końcu (było to postulowane od lat) w odkręcany grip, poprawiający nieco chwyt prawą ręką.

(cdn.)
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Aparaty do dupy

#26

Post autor: wpk »

Maciek.
Cedeen? Antycypuję!
Bo jestem - to naprawdę mało powiedziane - wciąż pod wrażeniem...
Po prostu uwielbiam eseje w stylu "Przygody sprzętu XYZ "- chłonę je z przyjemnością niczym dobry kryminał - prawie jak Chandlera.
puch24

Re: Aparaty do dupy

#27

Post autor: puch24 »

Tak, cedeen, ale nie wiem, kiedy... Jak to się mówi, piszę z głowy... :-) Czasem zaglądając do jakichś źródeł faktograficznych, żeby gópoty nie palnąć, gdy pamięć mnie zwodzi.

Część historii z dreszczykiem już była - możesz sobie wyobrazić ten thrill, który poczułem, gdy ten pierdzielony Helios zaciął się na cudzym aparacie, wartym wtedy moje chyba trzyletnie dochody... Jeszcze gdyby to zaciął właściciel Nikona F4, ale, niestety, to ja go zaciąłem... :-(

Na szczęście skończyło się tylko poświęceniem mojego obiektywu.
I tak, będzie cedeen, bo na razie był tylko opis aparatu.
Potem zcedeenują moje liczne z nim potyczki za pomocą śrubokrętu i innych narządów.
Jest to bowiem aparat w wysokim stopniu niereliabilny. Dla przeciwwagi mogę jednak powiedzieć, że o ile coś się nie ułamie, ukruszy, czy pęknie, i nie ma części zapasowej pod ręką, to jest on również nie taki trudny w demontażu i naprawie.
Muszę tu wyrazić wdzięczność redaktorom miesięcznika Sowietskoje Foto, którzy kiedyś opublikowali po prostu instrukcję serwisowania tego aparatu. Uratowała mi ona dupę ładne parę razy.
samek

Re: Aparaty do dupy

#28

Post autor: samek »

Ja tylko dodam, że nie tylko Woytek ten wątek czyta.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Aparaty do dupy

#29

Post autor: wpk »

Doprawdy? Memento Mori!
Jednak Woytek ze swej strony napisze, że Sowietskoje Foto też czytywał, i był pod wrażeniem systemu, w którym biedni kołchoźnicy musieli wymyślać patenty godne Nobla - np. jak ze Smieny zrobić Zenita, i odwrotnie...
puch24

Re: Aparaty do dupy

#30

Post autor: puch24 »

Kijew 19 cdn

Pisał będę dalej tylko o Kijewie 19, bo tylko jego miałem, i to dwie sztuki. Drugą dlatego, że pierwsza rozsypała się "beyond repair". Nic już nie dało się zrobić.

Kijewa 19 kupiłem, jak wspomniałem, "na rynku od Ruskich", chyba w 1990 roku, bo zamiarowałem kupić Nikona, i pomyślałem, że nie będzie głupio mieć dwa aparaty z takim samym mocowaniem. Kijew był "nówka sztuka nieśmigana", w styropianowym pudle, z instrukcją, "passportem", nieprawdopodobnie śmierdzącym garbarnią skórzanym futerałem, i nawet gumową muszlą oczną, niezbędną zresztą ze względu na wrażliwość światłomierza na światło wpadające przez wizjer. Co prawda ja akurat mogłem sobie tę muszę gumową o kant dupy potłuc (hmm... jak potłuc gumę o kant czegoś miękkiego?), bo jestem okularnikiem, i bez okularów w wizjerze g... widzę.

Ogólnie rzecz biorąc, pod względem jakości wykończenia, spasowania elementów, itd., ten Kijew robił gorsze wrażenie od Zenita, który, choć technicznie zacofany, wykonany był lepiej.
Załadowałem błonę, chyba jakąś Konikę 200, i okazało się, że przy odrobinie staranności można nim zrobić całkiem poprawne technicznie zdjęcia. Przede wszystkim wizjer, pokrywający ok. 90% kadru, był ogromnym krokiem do przodu w porównaniu do Zenita. Ale aparat zdecydowanie gorszy był od Praktiki VLC3. Pod każdym względem.
Na pewno poważnym problemem wszystkich radzieckich obiektywów z przysłoną automatyczną było to, że oni nie wyczerniali listków przysłony. Owszem, jakoś tam to robili w obiektywach z przysłoną ręczną, natomiast w obiektywach z przysłoną automatyczną pewnie im się te listki sklejały albo coś, przy ich metodzie czernienia, i w obiektywach z przysłoną automatyczną jej listki są zawsze stalowo-szare, i, co tu dużo mówić, niemal błyszczą. Nie przyczynia się to do gaszenia odblasków, jak łatwo się domyślić. Drugą wadą radzieckich obiektywów jest to, że - przynajmniej nie zawsze - soczewki nie mają czernionych krawędzi. To też przyczynia się do powstawania odblasków. Dlatego też nawet obiektywy, mające oznaczenie MC, czyli z wielowarstwowymi powłokami, mają spore odbicia wewnętrzne, obniżające kontrast i powodujące powstawanie "duchów" itd. Stara wersja standardowego Heliosa 81N (czy jeszcze starsza, oznaczona M) miały długi tubus z zagłębioną przednią soczewką, pełniący trochę rolę osłony p-słonecznej, ale nowa wersja jest płaska, płytka, prawie naleśnikowa, przednia soczewka jest "na wierzchu", i łapie odblaski. I podobnie jest w innych obiektywach, które mam: Kalejnarze 2,8/100 i Granicie 4,5/80-200. Przysłony są prawie srebrne a nie czarne.
Dlatego mimo tych powłok MC trzeba bardzo uważać, by na przednią soczewkę nie padało światło bezpośrednie.

A teraz o bojach i utarczkach.
Na szczęście Sowietskoje Foto, jak wspomniałem, jakoś w 88, 89 czy 90 roku opublikowało - chyba w dwóch częściach - ilustrowany artykuł o naprawie Kijewa 19, z dokładnymi instrukcjami, jak go rozbierać i składać. Bardzo mi się ten artykuł przydał.
Aparat nie miał jeszcze roku, i wcale nie był intensywnie używany, gdy pękła sprężynka, powodująca powrót lustra do normalnej pozycji celowniczej po zdjęciu i utrzymująca je w tej pozycji. W sumie to jakoś strasznie nie przeszkadzało w zdjęciach, ale tylko w poziomie, bo gdy trzymałem aparat pionowo, lustro samo odchylało się na osi w stronę matówki... co "trochę" utrudniało zrobienie zdjęcia. Żeby było ciekawiej, byłem wtedy za granicą. Na szczęście przezornie wziąłem ze sobą kopie rzeczonego artykułu, i przysiadłem nad aparatem z narzędziami.

Jak wspomniałem, aparat ma budowę modułową i demontuje się go nawet całkiem łatwo. Zaczyna się od spodu i po zdjęciu dolnej pokrywy jest dostęp do mechanizmu naciągu migawki. Po jego rozłączeniu i wyjęciu, i odkręceniu dosłownie jeszcze dwóch śrubek można wyjąć w całości cały moduł migawki z mechanizmem odmierzania czasów.
Demontaż góry jest trochę bardziej skomplikowany, ale też nie jest trudny nawet dla kogoś, kto ma trochę zdolności, ale nie jest fachowcem.
W każdym razie, postępując zgodnie z instrukcją, udało mi się dotrzeć do mechanizmu lustra, a właściwie po prostu osi jego obrotu, i lekko zagiąć ułamaną końcówkę sprężyny, zaczepić, gdzie trzeba, i zmontować z powrotem aparat tak, że działał prawie jak nowy.

Drugą awarią było wypalenie czy odkształcenie się styków synchronizacji błysku przy migawce. Aparat po prostu przestał zwierać te styki i wyzwalać lampę. Znów musiałem sięgnąć do rzeczonej instrukcji i to naprawić.

Przy okazji zauważyłem istotny błąd konstrukcyjny mechanizmu naciągu migawki - to taki napędzany od dźwigni metalowy suwak, prowadzony na dwóch wkrętach z tulejkami o specyficznym kształcie. Niestety, ruch suwaka przy naciąganiu migawki szlifuje i ścina te wkręty i tuleje, i po pewnej liczbie naciągnięć to po prostu musi dupnąć! :-(

Ostatecznie aparat "dupnął", gdy pękła jedna ze sprężyn, napędzających roletki migawki. To taka taśma sprężysta, jak w zegarkach. Niestety, o ile rozebranie aparatu na moduły jest dość proste, to rozebranie już samej migawki tak, by coś zrobić z tą sprężyną, przerosło mnie, i ja poległem i aparat poległ. Bez wielkiego żalu, bo choć nie zrobiłem nim bardzo wielu zdjęć, to kosztował mnie sporo nerwów. Zresztą miałem już wtedy Nikona, drugi korpus nie był mi aż tak bardzo potrzebny.

Po paru latach jednak kupiłem, znów na rynku, tym razem sam korpus Kijewa 19. Problem był wtedy taki, że Nikona już nie miałem, a miałem trochę obiektywów. A że też nie byłem "przy kasie", to zrobiłem najtaniej jak się dało. Ten drugi egzemplarz okazał się jakoś szczęśliwszy, i uraczył mnie tylko jedną awarią, za to oczywiście "w najciekawszym momencie" - na wycieczce we Włoszech! Coś we sirodku stuknęło, i aparatka przestała zdjęciować. :-(
Na szczęście miałem przy sobie drugi aparat, wzięty na wszelki wypadek, pod tytułem Zorkij 4K, z obiektywami Jupiter 3, 1,5/50 (przydał się w ciemnych wnętrzach) i szerokokątnym Jupiterem 12, 2,8/35, i jakoś dokończyłem "dzień zdjęciowy", ale wieczorem w hoteliku, manipulując czym się dało (zwykle brałem ze sobą dwa małe wkrętaki typu zegarmistrzowskiego), wziąłem się za tę cholerę - i co się okazało? Tym razem, dla odmiany, odkręcił się wkręt w komorze lustra, mocujący wahliwie zamontowaną dźwignię domykania przysłony, która spadła ze swej osi i wpadła gdzieś tam, blokując mechanizm.
Nie miałem przy sobie instrukcji tym razem, a bez instrukcji, tak na pamięć, umiałem tylko wyjąć migawkę, więc musiałem kombinować jak koń pod górę, próbując jakoś wydłubać z komory lustra tę śrubkę i dźwignię, a gdy udało mi się to, musiałem, korzystając z czego się da, i to tak, by nie porysować lustra ani matówki, nadziać rzeczoną dźwignię na jej oś i dokręcić tę luźną śrubkę. Manipulowałem, manipulowałem, i w końcu udało się! Aparatka powstała z martwych i służyła mi nie tylko do końca wycieczki, ale potem jeszcze przez parę lat - jakieś 3-4 lata na pewno, i to bez awarii. Tzn. coś tam jeszcze się zepsuło, chyba przestał kontaktować włącznik światłomierza, ale to nie było już poważne ani trudne w naprawie. Poza tym, miałem starego, zepsutego Kijewa, z którego mogłem wziąć trochę części w razie potrzeby. Ostatecznie przestałem jednak z niego korzystać z chwilą, gdy mogłem sobie znów pozwolić na zakup "prawdziwego" Nikona i Kijew poszedł w odstawkę.

Aha, jeszcze jedno doświadczenie. Wziąłem kiedyś z komisu na próbę obiektyw 3,5-4,5/28-70, do Nikona AF, produkcji koreańskiego Samyanga, tylko pod jakąś inną nazwą (Samyang przez krótką chwilę ok. 1991 próbował wejść na rynek USA pod swoją nazwą, ale zrezygnował) - nie pamiętam, może była to Exakta albo t.p., i okazało się, że sprężyna domykająca przysłonę w tym obiektywie jest niemal silniejsza od sprężyny otwierającej przysłonę w aparacie, tzn. utrzymującej przysłonę w pozycji otwartej. Siły tych sprężyn prawie się równoważyły, i jeśli po założeniu tego obiektywu do Kijewa ustawiło się przysłonę na 3,5, i potem pomału obracało pierścień przysłon w kierunku 22, to przysłona nie domykała się, ale wystarczyło nacisnąć dźwignię domykania przysłony do pomiaru światła, i sprężyna w aparacie nie miała już siły otworzyć potem przysłony w obiektywie. To samo było po zrobieniu zdjęcia - sprężyna w obiektywie domykała przysłonę, ale potem sprężyna w aparacie nie miała już siły jej otworzyć. A przynajmniej nie całkowicie. Oczywiście obiektyw zwróciłem, choć jako taki wcale nie był zły. Tylko jak tym fotografować?

Podsumowując, NIE jest to aparat, którym fotografuje się z przyjemnością. Fotografowanie nim to ciągła mniejsza czy większa walka z przeciwnościami, które aparat nam serwuje. Owszem, da się nim zrobić zdjęcie, jak najbardziej, wizjer pozwala celować i ustawiać ostrość, choć w przypadku niezbyt jasnych obiektywów nie jest to łatwe (mikroraster szybko zaciemnia się, i dobrze widoczne są pierścienie soczewki Fresnela na matówce). Światłomierz ma niską czułość, więc marnie działa przy słabym świetle albo z ciemnym obiektywem, albo po prostu przy mocno przymkniętej przysłonie. Jest on oparty o fotoopornik CdS, więc ma sporą bezwładność w słabym świetle, i w takich warunkach trzeba dość długo odczekać na ustabilizowanie się pomiaru. No i uważać na światło wpadające przez okular, które fałszuje pomiary i powoduje niedoświetlanie zdjęć.
Aparat trzyma się w ręku bardzo niewygodnie, po prostu wyślizguje się z prawej dłoni, nie ma go za co dobrze uchwycić. Wiem, że niektórzy po prostu dorabiali do niego grip. Gdy trzyma się go prawą ręką, trudno jest lewą nastawiać ostrość, ustawiać przysłonę czy pokręcać pokrętłem czasów. Choć w sumie dobrze, że jest ono po lewej stronie, bo nie wyobrażam sobie, jak by było, gdyby było po prawej - jak wtedy zmienić ustawienie czasu, niepewnie trzymając aparat przy oku prawą ręką? A tak, to można lewą ręką dość wygodnie zmieniać ustawienie czasu w czasie pomiaru.

Najpoważniejszą jednak wadą Kijewa jest to, że jest on wyprodukowany z różnych odmian gównolitu, które są zawsze albo za twarde, albo za miękkie, albo za chrupkie - i wszystko to albo pęka, albo się kruszy, albo się upiłowuje, albo wygina, itd. A nawet jak nie pęknie, nie ukruszy się, nie wygnie czy nie przepiłuje, to się jakaś śrubka odkręci w cholerę i fotografowanie szlag trafia.

Howgh, powiedziałem.
ODPOWIEDZ