Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

o prawdziwych obiektywach ze szkła i metalu
ODPOWIEDZ
puch24

Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#1

Post autor: puch24 »

Obiektywy Nikon Series E

Dlaczego Seria E?

Przez wiele lat Nikon produkował wyłącznie aparaty profesjonalne i półprofesjonalne, skierowane także do zaawansowanych (i raczej zamożnych) amatorów. Ceny sprzętu Nikona, zarówno aparatów jak i obiektywów, były zauważalnie wyższe niż japońskiej konkurencji, były najwyższe spośród „wielkiej piątki”, a pod koniec lat 70-tych sama oferta aparatów była niewielka, i obejmowała w zasadzie tylko trzy modele – model ściśle zawodowy (F2, a potem F3), mechaniczny model półprofesjonalny (FT i jego odmiany, a później FM) oraz elektroniczny model półprofesjonalny z automatyką czasu (EL i jego odmiany, zastąpiony przez FE). W ofercie Nikona nie było ani jednego aparatu, przeznaczonego – czy to od strony technicznej, czy cenowej – dla amatorów. Nikon nie produkował też wtedy żadnych aparatów z celownikiem lunetkowym, dalmierzowych albo AF.

Konieczność ekonomiczna

Pod koniec lat 70-tych Nikon chyba zdał sobie sprawę z tego, że nie da się przetrwać, zaspokajając potrzeby wyłącznie rynku zawodowego i półprofesjonalnego, który, jak by nie liczyć, jest jednak dość niewielki, a największe zyski można czerpać jednak z masowej produkcji na rynek amatorski. Tak postępował np. Canon, produkując ściśle profesjonalny model F-1, a oprócz tego udane modele amatorskie, a szczególnie, od 1976 roku, technicznie bardzo zaawansowany, bo sterowany cyfrowo, bardzo udany i popularny model AE-1, a później inne modele z serii A: najprostsze AT-1 i AV-1 i najbardziej rozbudowany A-1.
Inne firmy japońskie raczej nie zyskały wielkiej popularności na rynku sprzętu profesjonalnego, może z wyjątkiem Olympusa, ale jego raczej profesjonalne modele OM-1 i OM-2 skierowane były na nieco inny i dość niszowy rynek, bo przeznaczone do odmiennych zastosowań: przede wszystkim do fotografii naukowej, mikroskopowej, astrofotografii, czyli dla bardzo wąskiej grupy odbiorców, natomiast nie zyskały popularności jako sprzęt reporterski czy w fotografii sportu, gdzie jest jednak największa liczba odbiorców profesjonalnych. Na szczęście modele OM-1 i OM-2 były dość uniwersalne i sensownie wycenione, więc zyskały szerszą popularność także na rynku półzawodowym i amatorskim. Mimo to Olympus zdecydował się jeszcze wypuścić zupełnie amatorską (i sporo tańszą) lustrzankę OM-10, która dała początek serii amatorskiej (OM-10 Quartz, 20, 30, 40P).
Pentax nieco słabiej sobie radził na rynku profesjonalnym (i właściwie nigdy nie udało mu się naprawdę wejść na ten rynek, mimo kilku prób) – w latach 70-tych takim aparatem o aspiracjach profesjonalnych był model MX, a później bardzo zaawansowany technicznie LX, ale mimo to odbiorcami Pentaxa byli głównie amatorzy.
Jeszcze gorzej na rynku profesjonalnym radziła sobie Minolta, która podjęła nieudaną próbę wejścia na ten rynek profesjonalną w założeniu lustrzanką XE-1 w latach 70-tych, a później w ogóle z niego zrezygnowała, produkując różne mniej i bardziej zaawansowane aparaty o przeznaczeniu głównie amatorskim, a modele teoretycznie profesjonalne zupełnie nie zyskały uznania tej grupy.
Tymczasem Nikon w latach 70-tych w ogóle nie produkował aparatów przeznaczonych na rynek amatorski, i przeciwieństwie do pozostałych firm japońskich nie produkował też żadnych amatorskich aparatów z celownikiem lunetkowym.


Amatorski aparat


Pierwszą próbą wejścia na rynek amatorski była wypuszczona w 1979 r. bardzo prosta, niewielka i niedroga lustrzanka Nikon EM – ale Nikon najwidoczniej zdawał sobie także sprawę z tego, że aparat będzie miał nikłe szanse sprzedaży, jeśli firma nie zaoferuje do niego obiektywów na odpowiednim do aparatu poziomie cen, obiektywy Nikkor były bowiem drogie i na ogół droższe od podobnych obiektywów japońskiej konkurencji. Przy tak wysokich cenach Nikkorów, Nikon mógłby liczyć tylko na sprzedaż samego korpusu aparatu, a klienci kupowaliby do niego obiektywy producentów niezależnych.


Do amatorskiego aparatu – amatorskie obiektywy


Dlatego Nikon podjął decyzję o opracowaniu i wprowadzeniu do produkcji serii tańszych obiektywów, przeznaczonych w założeniu do EM, ale oczywiście kompatybilnych z innymi lustrzankami Nikona. Seria ta, w odróżnieniu od Nikkorów, nazwana została Nikon Series E – czyżby E od Economy?
Fakt, że oszczędności widać na każdym kroku – obiektywy mają znacznie prostsze obudowy, wykonane w dużej części z tworzyw, prostsza i tańsza jest tylna oprawa w okolicy bagnetu, obiektywy zostały pozbawione „króliczych uszu”, czyli starego sprzęgnięcia z symulatorem przysłony, niektóre modele (prawdopodobnie 1,8/50, i być może niektóre inne także) nie mają nawet wielowarstwowych powłok przeciwodblaskowych NIC (Nikon Integrated Coating), a specyfikacja obiektywów też nie rzuca na kolana – to modele proste, nie wymagające wymyślnych technologii produkcji. Nie znajdziemy w nich żadnych zaawansowanych rozwiązań, z takim uwielbieniem nazywanych przez Nikona literowymi skrótami: CRC, IF, ED. Obiektywy te mają prostszą budowę optyczną niż ich ekwiwalenty z linii Nikkor, i niektóre nie pozwalają na fotografowanie z bardzo bliskich odległości. Nawet – wydawałoby się oczywiste – NIC nie zostało zastosowane we wszystkich modelach, co Nikon zresztą starannie przemilczał w materiałach reklamowych, a raczej odwrotnie – wskazywał, w których modelach Series E zastosowano NIC, które było wtedy oczywistością dla wszystkich obiektywów Nikkor.
Czy te oszczędności pozwoliły obniżyć cenę? Tak. Obiektywy Series E kosztowały mniej więcej 2/3 ceny ich zbliżonych odpowiedników marki Nikkor, co w praktyce oznaczało, że były zbliżone cenami do podobnych obiektywów Canona, Minolty czy Pentaxa…


Początki Serii E


Seria E pierwotnie składała się tylko z trzech obiektywów: podstawowego, sprzedawanego w komplecie z aparatem EM obiektywu normalnego 1,8/50 mm, szerokokątnego 2,5/35 mm i długoogniskowego 2,8/100 mm, których produkcja rozpoczęła się w marcu 1979 r. 1,8/50 był bardzo płaską konstrukcją typu „naleśnik” – z aparatu wystaje jedynie na ok. 2,5 cm. Ceną, jaką trzeba było zapłacić za tak płaską konstrukcję jest w ogóle nie zagłębiona w obudowie przednia soczewka oraz krótki ślimak nastawiania ostrości, pozwalający ostrzyć jedynie od 0,6 m wobec 0,45 m typowego dla obiektywów 50 mm. Obiektyw ten nie zasłużył sobie nawet na powłoki NIC.
Szerokokątny 2,5/35 mm i długoogniskowy 2,8/100 mm są już zauważalnie większe i właściwie nie odbiegają rozmiarami od podobnych obiektywów innych producentów.
Po niedługim czasie, w listopadzie 1979 r., do tych trzech pierwszych obiektywów dołączył jeszcze szerokokątny 2,8/28 mm, a jeszcze nieco później, w maju 1980 r., długoogniskowy zoom 3,5/75-150 mm (choć niektóre wydania instrukcji wymieniają już E75-150, a nie wymieniają jeszcze E28), również nie wyróżniające się szczególnie kompaktową budową, mające natomiast wspólny z całą serią E wygląd, wyraźnie już na pierwszy rzut oka odróżniający je od obiektywów Nikkor. Obiektywy tej pierwszej Serii E są całe czarne, pozbawione typowego dla Nikkorów srebrnego moletowanego pierścienia, służącego za uchwyt przy mocowaniu obiektywu, i na który nanoszono także kodowaną kolorami skalę głębi ostrości, ale tylko dla niektórych wartości przysłon. Zarówno na pierścieniu ostrości, jak i na pierścieniu przysłon, nacięcia mają postać bardzo grubej kratki, inaczej niż w Nikkorach, gdzie była to dość drobna kratka, ułatwiająca chwyt. Gruba kratka Nikonów Serii E nie jest już tak wygodna.


Zwiastun nowości


Warto wspomnieć, że obiektywy Serii E były pierwszymi obiektywami Nikona należącymi do serii AI-S, i zostały wprowadzone do sprzedaży zanim jeszcze Nikon rozpoczął modyfikację produkowanych obiektywów Nikkor AI do AI-S. Ciekawostką jest też to, że wprowadzenie serii AI-S odbyło się „po cichu”, tzn. o właściwościach bagnetu AI-S Nikon zaczął oficjalnie pisać w materiałach reklamowych dopiero po wprowadzeniu modelu FA, pierwszego, który je wykorzystywał, w momencie, gdy wszystkie obiektywy produkowane już były w wersji AI-S.

Druga seria E


Po zaledwie około dwóch latach produkcji, pomiędzy marcem a majem 1981 roku, cała Seria E została przekonstruowana, zmieniono jej wygląd, i zaraz potem dodano trzy nowe obiektywy. Zmiany w obudowach obiektywów obejmowały nie tylko wygląd – przekonstruowano dość gruntownie ich tubusy od strony mechanicznej, pozbawiając wcześniejszych wyraźnych oznak uproszczenia konstrukcji i zbliżając je do „prawdziwych” Nikkorów, a zmiany wyglądu zewnętrznego bardziej upodobniły nową Serię E do Nikkorów. O ile użytkownik pierwszej Serii E był od razu i z daleka bez trudu rozpoznawalny jako właściciel „tanich” obiektywów, to w przypadku nowej Serii E trzeba już było dobrze się przyjrzeć, by z większej odległości rozpoznać dany obiektyw jako Serię E a nie Nikkora. Nowe Nikony Serii E miały już, tak samo jak Nikkory, srebrny pierścień pomagający uchwycić obiektyw przy wymianie, a kratka na pierścieniach ustawiania ostrości była już drobna, podobna do tej stosowanej w Nikkorach. Pozostała natomiast gruba kratka na pierścieniach przysłony.
Do Serii E dodano jeszcze trzy obiektywy – najpierw, w marcu 1981 r., stałoogniskowy teleobiektyw 2,8/135 mm, który zapoczątkował drugą serię E, potem, we wrześniu 1981 r., podstawowy zoom normalny 3,5/36-72 mm, a ostatecznie, w grudniu 1981 r., zoom 4/70-210 mm, który okazał się ostatnim obiektywem Serii E. Najmniej popularnym z nich był 2,8/135, i obecnie najrzadziej trafia się on w sprzedaży na rynku wtórnym.
Pojawienie się drugiej Serii E zbiegło się w czasie z wypuszczeniem dwóch nowych aparatów, opartych na konstrukcji EM – modelu FG, znacznie bardziej zaawansowanego od EM, oraz, nieco później, FG-20, będącego w istocie modyfikacją EM uzupełnioną jedynie o ręczne nastawianie czasu naświetlania.


Ekonomiczna – także optycznie?


Okazuje się, że nie w każdym przypadku. Faktem jest, że np. E 3,5/36-72 nie był uznawany za szczególnie udany, krytykowano także 2,5/35, ale niektóre obiektywy Serii E uznawano za bardzo dobre, np. 2,8/100 i 3,5/75-150. Bardzo dobrze pod względem optycznym oceniano też ostatni zoom: 4/70-210. Prawdopodobnie schematy optyczne tego ostatniego oraz E 2,8/28 przeniesiono do ich wersji AF, podobnie jak i E 1,8/50 – więc nie mogły być takie złe. Na pewno do dość dobrej jakości optycznej przyczyniała się też mało ambitna specyfikacja: typowe ogniskowe, umiarkowane otwory względne, a w przypadku zoomów ich niewielka krotność (2 albo 3x).
Warto przy tym zauważyć, że wszystkie trzy zoomy Serii E miały stały otwór przysłony w całym zakresie ogniskowych, podczas gdy inni producenci w owym czasie już godzili się na otwór zmienny dla zwiększenia zakresu albo zmniejszenia wymiarów obiektywów. Prawdopodobnie Nikon trzymał się stałego otworu w zoomach Serii E ze względu na zastosowany w EM i FG-20 system przekazywania do lamp błyskowych SB-E i SB-19 wartości przysłony nastawionej na obiektywie – w przypadku zoomów o zmniejszającym się otworze względnym prawidłowe naświetlenie było zapewnione tylko dla najdłuższej ogniskowej i odpowiadającego jej otworu względnego. Nikon generalnie nie zalecał stosowania tego trybu pracy lampy błyskowej z zoomami o zmiennym otworze względnym.
Charakterystyczną cechą obiektywów Serii E była jednolita średnica gwintu dla filtrów, wynosząca 52 mm, z wyjątkiem obiektywu 4/70-210, który ma średnicę 62 mm.


Zmierzch Serii E


Zmierzch Serii E nastąpił dość szybko, praktycznie wraz z zakończeniem produkcji modeli EM, FG i FG-20. Był to jednocześnie okres spadku zainteresowania amatorów obiektywami stałoogniskowymi na rzecz wygodniejszych w użyciu zoomów, więc obiektywy 28 i 135 mm, a tym bardziej 35 i 100 mm, zaczynały tracić rację bytu. E 1,8/50 stał się po pewnych modyfikacjach nowym Nikkorem 1,8/50 mm. Był to też okres pojawiania się pierwszych aparatów AF i obiektywów do nich. Produkcję całej Serii E zakończono w 1985 roku (najwcześniej z oferty zniknął 2,8/100), choć jeszcze około roku 1987 z Serii E były w ofercie dwa obiektywy: 28 i 135 mm, ale niedługo potem i one zniknęły.


Spuścizna Serii E


Jakkolwiek w 1985 r. formalnie zakończono produkcję Serii E, nie oznaczało to końca samych obiektywów.
Obiektyw-naleśnik Series E 1,8/50 mm drugiej serii nieco przekonstruowano, dodano powłoki przeciwodblaskowe NIC, i zaczęto sprzedawać jako Nikkora 1,8/50 mm, kończąc produkcję wcześniejszej, „pełnowymiarowej” wersji 1,8/50. Prawdopodobnie też ten naleśnik posłużył do zbudowania wersji AF.
Można przypuszczać, że obiektyw E 2,8/28 mm znalazł kontynuację jako AF 2,8/28 mm (w pierwszej wersji), natomiast ostatni zoom Serii E, 4/70-210, prawdopodobnie został również przebudowany i stał się AF 4/70-210, który był co prawda duży, ciężki i powolny, ale i podobno lepszy optycznie od swojego mniejszego, ale ciemniejszego następcy AF 4-5,6/70-210.


Rynek wtórny


Na rynku wtórnym w największej ilości dostępne są przede wszystkim obiektywy E 1,8/50, zarówno pierwszej jak i drugiej serii - tych obiektywów wyprodukowano niemal dwukrotnie więcej niż wszystkich pozostałych razem. Na drugim miejscu są E 2,8/28, także obu serii, a następnie 2,5/35 – ale raczej pierwszej serii; ten obiektyw w drugiej wersji spotyka się rzadziej. Spotyka się też dość sporo zoomów 3,5/36-72, które nie cieszą się szczególną estymą. Natomiast E 2,8/100 i E 3,5/75-150 obu wersji oraz E 4/70-210 spotyka się dość często, i osiągają stosunkowo wysokie ceny. Obiektywem najrzadziej spotykanym na rynku wtórnym i najtrudniejszym do kupienia jest wyprodukowany w najmniejszej ilości E 2,8/135.
Ilości wyprodukowanych obiektywów:

1,8/50 816.115
1,8/50 N 1.428.972
łącznie: 2.245.087

2,5/35 97.108
2,5/35 N 98.854
łącznie: 195.962

2,8/100 109.424
2,8/100 N 81.608
łącznie: 191.032

2,8/28 61.292
2,8/28 N 191.239
łącznie: 252.531

3,5/75-150 69.219
3,5/75-150 N 195.742
łącznie: 264.961

2,8/135 77.015
3,5/36-72 219.401
4/70-200 185.016

Bezapelacyjnie dominuje 1,8/50, wyprodukowany w niemal dwukrotnie większej ilości niż wszystkie pozostałe łącznie, następny pod względem ilości jest 75-150, którego wyprodukowano niemal 10 razy mniej, minimalnie mniej wyprodukowano 28 mm, następnie 36-72, i bardzo podobne ilości, kolejno, 35, 100 i 70-210. Zdecydowanie w najmniejszej ilości, znacznie mniejszej od pozostałych, wyprodukowano model 135 mm.
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#2

Post autor: wpk »

Maciek.
Jak zwykle rzetelnie i z przyjemnością czytania.
Oby Twoja wiedza nie uległa wyczerpaniu.
Meliszipak

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#3

Post autor: Meliszipak »

Super!
Ligo

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#4

Post autor: Ligo »

Zaraz przyjedzie do mnie adapter do Canona. Ja Wam jeszcze pokażę!!
puch24

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#5

Post autor: puch24 »

Adapter z prądem?
Awatar użytkownika
wpk
wpkx
Posty: 38825
Rejestracja: 10.2016
Lokalizacja: Nad Wigołąbką
Kontakt:

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#6

Post autor: wpk »

Z prąciem chyba.
Ligo

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#7

Post autor: Ligo »

Adapter z jajami.
puch24

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#8

Post autor: puch24 »

Ale musi być plastikowy, żeby o nim pisać w tym temacie. :-)
Awatar użytkownika
rbit9n
Ribitibi
Posty: 9432
Rejestracja: 11.2016
Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#9

Post autor: rbit9n »

baj de łej, to był kultowy model, wykonany w całości z plastiku:

Obrazek
https://www.bhphotovideo.com/c/product/ ... _120N.html
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
puch24

Re: Nie o szkle i metalu, tylko o plastiku. Bo plastic is fantastic

#10

Post autor: puch24 »

Takimi modelami były też Druh, Ami 66 czy radziecki - no właśnie, pamiętacie, jak się nazywał radziecki aparat skrzynkowy w rodzaju Ami 66, na film 120, który był w Foto-Optyce jakoś na początku lat 80-tych? Nie był popularny i szybko zniknął (i nie chodzi o Ljubitiela). Nie mogę sobie nazwy przypomnieć. Ale był o wiele bardziej tandetny od Ami 66.
ODPOWIEDZ