Sandor, staram się, ale, czy chcę, czy nie chcę, pewne symbole do mnie jednak przemawiają. Gdy wchodzę do państwowego urzędu, szkoły, szpitala, itp., i na ścianie widzę krzyż z Jezusem, od razu odbieram wiadomość, że jestem tam intruzem, że to nie jest miejsce dla mnie przeznaczone. Że to jest przede wszystkim dla tych od krzyżyka, a ci bez krzyżyka są gorszym sortem (patrz -> J.K.!).
Jeśli ktoś idzie do lekarza, a lekarz mu mówi, że mu nie pomoże, bo mu tego zabrania klauzula sumienia, to jest jawna dyskryminacja. To samo w aptece, gdy aptekarz odmawia sprzedaży określonych specyfików ze względu na przekonania.
Oczywiście, wyśmiewam ceremonie oddawania przez rozmaitych ministrów pod opiekę Jezusowi i Marii energetyki, służby zdrowia, czy w końcu całego państwa, bo jest to dla mnie idiotyczna szopka i cyrk na kółkach, jakiego świat nie widział (i cały cywilizowany świat to wyśmiewa), podobnie jak święcenie radiowozów, karetek czy zgoła oczyszczalni ścieków. W gruncie rzeczy można uznać to za specyficzny i niegroźny folklor, choć w podtekście tego jest też wiadomość: "to jest tylko dla katolików". "Innych klientów nie obsługujemy".
KK w swoim niezmierzonym miłosierdziu dzieli ludzi jak jasna cholera - na lepszych i gorszych, ale dzieli też rodziny, przyjaciół, itd.
Czyż nie jest to znakomity przykład stosowania rzymskiej zasady "dziel i rządź"? Bo skłóconym społeczeństwem o wiele łatwiej się rządzi i manipuluje. I ma się pewność, że skłócony lud na pewno nie zjednoczy się przeciwko opresorom.
Miałem wtedy jakieś 18 lat, moje dwie półsiostry są ode mnie odpowiednio o 10 i 12 lat młodsze. Niestety, ich obie babcie, jak też i mama, były/są bardzo "kościółkowe", i choć dziewczynki nie zostały ochrzczone zaraz po urodzeniu (mój ojciec, ateista, bardzo się temu sprzeciwiał), to trzy panie przypuściły szturm i przeforsowały, że dziewczynki będą jednak chodziły na religię (wtedy jeszcze po szkole, w salce przy kościele).
I kiedyś, jak u nich byłem, siedziałem z siostrami w samochodzie i czekaliśmy na ojca i jego żonę. I nagle jedna z sióstr, tak zupełnie bez związku z czymkolwiek, zapytała:
- Maciek, czy ty i tata jesteście złymi ludźmi?
Zdębiałem, zwłaszcza, że nijak się to miało do czegokolwiek, więc zapytałem, skąd jej to przyszło do głowy.
- A, bo na religii siostra powiedziała, że ludzie, którzy nie chodzą do kościoła, to są źli ludzie, no a ty i tata nie chodzicie.
Nie pamiętam już, co wtedy powiedziałem, ale zmroziło mnie to, i jednocześnie wkurzyło strasznie, bo dziewczyny miały nieźle namieszane przez to w głowie. Najwyraźniej tak je to dręczyło, że zapytały mnie tak zupełnie bez przyczyny.
Oczywicie później powiedziałem to ojcu i jego żonie. Nie wiem już, czy był jakiś dalszy ciąg, poza tym, że moje obie siostry niestety nadal są bardzo kościółkowe...
