
Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
- wpk
- wpkx
- Posty: 38984
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
I koło się zamyka... 

Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Owain, e-Ligo,
A propos spojrzenia na polskie sprawy przez polską emigrację w USA:
Moja mama ma przyjaciółkę ze studiów. Jej matka albo zmarła przy jej urodzeniu, albo wkrótce potem, ojciec był w armii na Zachodzie i po wojnie wyjechał do USA zamiast wrócić do Polski. Wychowywała ją tu babcia czy ciotka, ale była tu w sytuacji finansowej lepszej niż większość rówieśników, bo ojciec z USA zasilał ją "dularami". Gdy skończyła studia na początku lat 60-tych, znalazła pracę w przedstawicielstwie firmy zagranicznej w Warszawie, i dzięki zdecydowanie ponadprzeciętnym zarobkom i pomocy ojca z USA żyła sobie tu jak pączek w maśle. Jako młoda kobieta, w latach 60-tych, miała własne mieszkanie w Warszawie i własny (mały) samochód, co wtedy dla znakomitej większości jej rówieśników było nie do pomyślenia. Stosunkowo często wyjeżdżała służbowo za granicę, spędzała wakacje za granicą. Więc w tym "obrzydliwym" komunizmie żyło jej się bardzo wygodnie i zdecydowanie lepiej niż innym. Niemniej jednak jakoś pod koniec lat 70-tych wyjechała do ojca do Chicago i już tam została, zresztą chyba całkiem legalnie. Uzyskała stanozjednoczońskie obywatelstwo (opowiadała o tym, jak zdawała egzamin na Stanozjednoczonkę, z języka, historii i konstytucji USA
), i mieszka tam do tej pory. Teraz jest już emerytką, i to zdecydowanie niezamożną, o ile się orientuję, wiąże koniec z końcem, ale zdecydowanie nie jest jej różowo. Raz na dwa-trzy lata wpada do Polski na ok. dwa tygodnie, przy okazji załatwia sobie np. trochę jakiegoś leczenia, bo tu taniej niż tam.
I jednocześnie jest zaciekłą PiSowniczką, zaciekle krytykuje wszystko, co się w Polsce działo i do 1989, i po 1989 roku - choć, dalibóg, gówno o tym wie, bo jej tu nie było ani nie ma, i wszystko, co wie, to z prasy emigracyjnej. I choć tak naprawdę zupełnie nie wie, jak wygląda życie w Polsce, wygłasza opinie o tym i ma bardzo zdecydowane przekonania.
Oczywiście, prawdą jest, że czasem perspektywa zewnętrzna pomaga dojrzeć coś, czego się nie widzi, siedząc w środku. Ale ona nie ma żadnej perspektywy wewnętrznej, tzn. nie wie nic o tym, co się tu naprawdę dzieje, bo sama tego nie doświadcza, tylko powtarza to, co gdzieś wyczytała, zobaczyła albo ktoś jej powiedział, i na tej podstawie wyrobiła sobie bardzo zdecydowaną opinię. Mam w ogóle wrażenie, że dopiero pobyt w USA zrobił z niej zaciekłą antykomunistkę, bo oczywiście to Stanozjednoczończycy mają o komunizmie najwięcej do powiedzenia...
Dlatego też mam swoje przekonania dotyczące np. możliwości głosowania w wyborach przez Emigrację: nie powinni mieć prawa do tego, bo wpływają na coś, co ich nie dotyczy. I podejmują te decyzje nie na podstawie własnych doświadczeń, własnych obserwacji, tylko na podstawie relacji, nie zawsze wiarygodnych. Chcesz mieć wpływ na kształt Polski? Mieszkaj w Polsce! Doświadczaj tego, co się tu dzieje, i na tej podstawie dokonuj wyborów. Moim zdaniem wyjazd na dłużej niż rok powinien pozbawiać prawa do głosowania.
A propos spojrzenia na polskie sprawy przez polską emigrację w USA:
Moja mama ma przyjaciółkę ze studiów. Jej matka albo zmarła przy jej urodzeniu, albo wkrótce potem, ojciec był w armii na Zachodzie i po wojnie wyjechał do USA zamiast wrócić do Polski. Wychowywała ją tu babcia czy ciotka, ale była tu w sytuacji finansowej lepszej niż większość rówieśników, bo ojciec z USA zasilał ją "dularami". Gdy skończyła studia na początku lat 60-tych, znalazła pracę w przedstawicielstwie firmy zagranicznej w Warszawie, i dzięki zdecydowanie ponadprzeciętnym zarobkom i pomocy ojca z USA żyła sobie tu jak pączek w maśle. Jako młoda kobieta, w latach 60-tych, miała własne mieszkanie w Warszawie i własny (mały) samochód, co wtedy dla znakomitej większości jej rówieśników było nie do pomyślenia. Stosunkowo często wyjeżdżała służbowo za granicę, spędzała wakacje za granicą. Więc w tym "obrzydliwym" komunizmie żyło jej się bardzo wygodnie i zdecydowanie lepiej niż innym. Niemniej jednak jakoś pod koniec lat 70-tych wyjechała do ojca do Chicago i już tam została, zresztą chyba całkiem legalnie. Uzyskała stanozjednoczońskie obywatelstwo (opowiadała o tym, jak zdawała egzamin na Stanozjednoczonkę, z języka, historii i konstytucji USA

I jednocześnie jest zaciekłą PiSowniczką, zaciekle krytykuje wszystko, co się w Polsce działo i do 1989, i po 1989 roku - choć, dalibóg, gówno o tym wie, bo jej tu nie było ani nie ma, i wszystko, co wie, to z prasy emigracyjnej. I choć tak naprawdę zupełnie nie wie, jak wygląda życie w Polsce, wygłasza opinie o tym i ma bardzo zdecydowane przekonania.
Oczywiście, prawdą jest, że czasem perspektywa zewnętrzna pomaga dojrzeć coś, czego się nie widzi, siedząc w środku. Ale ona nie ma żadnej perspektywy wewnętrznej, tzn. nie wie nic o tym, co się tu naprawdę dzieje, bo sama tego nie doświadcza, tylko powtarza to, co gdzieś wyczytała, zobaczyła albo ktoś jej powiedział, i na tej podstawie wyrobiła sobie bardzo zdecydowaną opinię. Mam w ogóle wrażenie, że dopiero pobyt w USA zrobił z niej zaciekłą antykomunistkę, bo oczywiście to Stanozjednoczończycy mają o komunizmie najwięcej do powiedzenia...

Dlatego też mam swoje przekonania dotyczące np. możliwości głosowania w wyborach przez Emigrację: nie powinni mieć prawa do tego, bo wpływają na coś, co ich nie dotyczy. I podejmują te decyzje nie na podstawie własnych doświadczeń, własnych obserwacji, tylko na podstawie relacji, nie zawsze wiarygodnych. Chcesz mieć wpływ na kształt Polski? Mieszkaj w Polsce! Doświadczaj tego, co się tu dzieje, i na tej podstawie dokonuj wyborów. Moim zdaniem wyjazd na dłużej niż rok powinien pozbawiać prawa do głosowania.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
A ja jeszcze napiszę, że nie liczą się kolory sztandarów tylko metody i cyryle. Komuna z założenia i na początku też miała być fajna, znaczy socjalizm, jak pany cisnęły. No a jak np. taki wymarzony ideolog nagle zaczyna stosować metody jak ten adwersarz znienawidzony, to co? 

Sowy nie są tym, czym się wydają...
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Owainie, miałem zabieg dłutowania przegrody będąc nastolatkiem. Nie wiem dokładnie co mi robili, dwie godziny przypięty pasami do łóżka zwijając się z bólu słuchałem odgłosów dłutowania we wnętrzu mojego nosa. Znieczulenie miejscowe przestało działać po ok. 40 minutach. To było dopiero preludium. Przez następny tydzień następujący rytuał - wieczorem upychanie sączków, czyli półtora metra bandaża w każdą dziurkę od nosa, aby rano jednym, szybkim i bezlitosnym ruchem wyrwać je i upchać nowe. Powtórka wieczorem. Za każdym razem pan dochtór głośno rozważał ponowne dłutowanie, bo coś mu się tam źle goiło, przyprawiająć mnie tym samym o omdlenie.
Było to w czerwcu 1989 roku, więc za cholerę nie wiem kogo obarczyć winą...
Było to w czerwcu 1989 roku, więc za cholerę nie wiem kogo obarczyć winą...
- rbit9n
- Ribitibi
- Posty: 9572
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
"Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy."
Dodano po 2 minutach 57 sekundach:
poza tym, teraz raczej w godzinkę się uwiną.
Dodano po 2 minutach 57 sekundach:
nie strasz gościa. teraz robią z zasady endoskopowo, a w Rzeszowiu na Szopina jest dość dobra otolaryngologia, o czym wiem z doświadczenia rodzinnego.Chory pisze:Owainie, miałem zabieg dłutowania przegrody będąc nastolatkiem. Nie wiem dokładnie co mi robili, dwie godziny przypięty pasami do łóżka zwijając się z bólu słuchałem odgłosów dłutowania we wnętrzu mojego nosa. Znieczulenie miejscowe przestało działać po ok. 40 minutach. To było dopiero preludium. Przez następny tydzień następujący rytuał - wieczorem upychanie sączków, czyli półtora metra bandaża w każdą dziurkę od nosa, aby rano jednym, szybkim i bezlitosnym ruchem wyrwać je i upchać nowe. Powtórka wieczorem. Za każdym razem pan dochtór głośno rozważał ponowne dłutowanie, bo coś mu się tam źle goiło, przyprawiająć mnie tym samym o omdlenie.
Było to w czerwcu 1989 roku, więc za cholerę nie wiem kogo obarczyć winą...
poza tym, teraz raczej w godzinkę się uwiną.
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
"Jak nie ma z czego, to się z gówna lepi monumenty."
A czym współczesna medycyna zastąpiła owe sączki? Bo to był gwóźdź programu.
A czym współczesna medycyna zastąpiła owe sączki? Bo to był gwóźdź programu.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
No cóż, z sączkami (fachowa nazwa: tamponada) wiem jak jest, bo ja to operacyjny weteran jestem i miałem kiedyś taki po zabiegu w zupełnie innej niż nos części ciała. 12 godzin z tym czymś a i moment wyjmowania były faktycznie jednymi z bardziej bolesnych. No ale nie ból jest problemem, tylko pytanie, czy zabieg jest faktycznie potrzebny no i czy czegoś nie spierdolą. Bo przy kręgosłupie się spierdoliło, nie wiem czy z winy łapiduchów. A mój znajomy stolarz mawia: lepsze jest wrogiem dobrego.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Wiesz, jednemu mojemu koledze (zresztą lekarzowi) spierdolili kręgosłup, a potem mu poprawili tak, że jest dobrze. Więc röżnie to bywa.
Z tym gościem od nosa będę się dopiero we czwartek widział, to go wypytam.
Z tym gościem od nosa będę się dopiero we czwartek widział, to go wypytam.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Nie pamiętam czy mi pomogło. Parę miesięcy po zabiegu kolega przypadkowo kopnął, dość mocno, piłkę do kosza centralnie w mój nos. Jeśli lekarz mowi, że pomoże, a Tobie dolegliwość naprawdę doskwiera, to wal.
- rbit9n
- Ribitibi
- Posty: 9572
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
"nie ma takiej choroby, której długotrwała, kosztowna operacja by nie przedłużyła."Owain pisze:... pytanie, czy zabieg jest faktycznie potrzebny ...
jak się nie będziesz ruszał, to może nie.Owain pisze:... no i czy czegoś nie spierdolą ...
aha, nie zapomnij jakiej lektury do szpitala. Roland Topor jest dobry. sam osobiście sprawdzałem.
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!