
Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
- wpk
- wpkx
- Posty: 38953
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Gavę pyta o body, a Ty mu z jakąś zaślepką wyskakujesz.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Nie wiem, ale może C/Y da się jakosi do Canuna EOS przykleić? Pomijam oczywiście celowe a fachowe psucie obiektywów przez Darka S.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Są takie adaptery do Canuna EF, na Allegro, i podobno ostrzą w nieskończoność.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Przyznam szczerze, że jest to w zależności od, temat dyskusyjny.
W moim przypadku odczuwam wciąż, i niestety wiem, że nie skończy się, dysonans wewnętrzny z powodu popsucia szkieł z mocowaniem m42. To był błąd.
Natomiast popsucie mocowania contaxa kompletnie, ale to kompletnie mnie nie rusza.
Jako wiadomo, każdemu osłowi inaczej w dziób dają. Czy jakoś tak.
Bagnet na broń canona uniwersalniejszym jest ci on.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Co do "Watahy", to cóż, może się nie znam, a może po prostu nie dam się nabrać na "tanie chłyty" i popelinę rodem z aliexpressu 
Protagonista, przemawiający zmęczonym życiem głosem, któremu stara się nadać ton między Lindą a Lubaszenką zdecydowanie powinien odpuścić sobie natchnione sceny pod prysznicem. Bowiem sympatyczny aktor, pan Leszek Lichota, nie dość, że zupełnie nie wygląda na Beara Gryllsa ani na Johna Rambo, to chyba nigdy nie był na siłowni. Ot, nieco chudszy ode mnie pucułowaty korpo-misiek. Po dramatycznym wydarzeniu, tragedii, która zawiązuje intrygę, wszyscy mają tak śmiertelnie poważne miny, jakby właśnie przeżuwali kał. Aby podkreślić twarde życie tough-gajów, oczywiście wszystko trzeba okrasić odpowiednią liczbą przekleństw i wódką (przepraszam, bimbrem), wypijanym hektolitrami, koniecznie po pół szklanki. Już w pierwszym czy drugim odcinku cała straż graniczna modli się do protagonisty jak do bohatera spod Grunwaldu, błagając, by wrócił do służby, bo tylko on, Ahab Pogranicza, zna się i umi. Gdy już wraca, nagle proszący go o powrót nowy komendant poucza go, że ma się nie spóźniać, nie interesować się ambitnymi zadaniami i ogólnie robi łaskę, że wrócił. Wszystko okraszone wspaniałymi dialogami, podkreślającymi fakt, iż to tak kurwa twardzi i zerżnięci przez życie faceci, że joj.
- zapalisz?
- nie palę.
(dialog)
Markowski odchodzi, Rebrow ostentacyjnie odpala papierocha.
Irytująca pani prokurator krzyczy na wszystkich i grozi, kiwając głową na boki jak sroga przedszkolanka, po czym sama prowadzi czynności operacyjne, ze śledzeniem włącznie. Gdy prowadzi idiotyczną konwersację, niby mającą coś wyciągnąć od świadka, rzuca same slogany. A gdy rozmówca wreszcie zaczyna mówić coś, co powinno ją zainteresować, ona tego nie słyszy, mruży oczy i groźnie mówi: "Do widzenia panu!".
Scenarzyści wspinają się na wyżyny psychologii, gdy kumple protagonisty chcą pomóc mu otrząsnąć się po tragedii: "Ona nie żyje! Rozumiesz?! Musisz to zrozumieć!! Ona nie żyje! Czy ty do cholery zrozumiesz, jej już nie ma! Kurwa! Kurwa, kurwa!!". A protagonista na to, jak mickiewiczowski Konrad: Nieee.., nieeee. To ja powinienem tam zginąć.. nie....nienienienienie. (kurwa, kurwa).
Wszystko to okraszone mistycznymi wizjami wilka i płonącego drzewa, scenografią sugerującą, że w Bieszczadach ludzie żyją jak 40 lat temu.
A co do samych Bieszczadów, to nawet na moich zdjęciach, góry te wyglądają ładniej. Kurwa, kurwa.
Podsumowując. Chęć zrobienia filmu na bardzo serio, dzika przyroda, twardziel, bandyci, taki nasz dziki zachód, bimber i ślugi, bo to zła kobieta była, przyjaciel nie zdradza, sam pójdę, nie, nie wezmę broni i nie powstrzymuj mnie! A wyszła wymuszona groteska.
A gdy w piątej, takiej samej scenie Rebrow z zapałem rąbał drewno, by pokazać jak bardzo cierpi, autentycznie poczułem mdłości.

Protagonista, przemawiający zmęczonym życiem głosem, któremu stara się nadać ton między Lindą a Lubaszenką zdecydowanie powinien odpuścić sobie natchnione sceny pod prysznicem. Bowiem sympatyczny aktor, pan Leszek Lichota, nie dość, że zupełnie nie wygląda na Beara Gryllsa ani na Johna Rambo, to chyba nigdy nie był na siłowni. Ot, nieco chudszy ode mnie pucułowaty korpo-misiek. Po dramatycznym wydarzeniu, tragedii, która zawiązuje intrygę, wszyscy mają tak śmiertelnie poważne miny, jakby właśnie przeżuwali kał. Aby podkreślić twarde życie tough-gajów, oczywiście wszystko trzeba okrasić odpowiednią liczbą przekleństw i wódką (przepraszam, bimbrem), wypijanym hektolitrami, koniecznie po pół szklanki. Już w pierwszym czy drugim odcinku cała straż graniczna modli się do protagonisty jak do bohatera spod Grunwaldu, błagając, by wrócił do służby, bo tylko on, Ahab Pogranicza, zna się i umi. Gdy już wraca, nagle proszący go o powrót nowy komendant poucza go, że ma się nie spóźniać, nie interesować się ambitnymi zadaniami i ogólnie robi łaskę, że wrócił. Wszystko okraszone wspaniałymi dialogami, podkreślającymi fakt, iż to tak kurwa twardzi i zerżnięci przez życie faceci, że joj.
- zapalisz?
- nie palę.
(dialog)
Markowski odchodzi, Rebrow ostentacyjnie odpala papierocha.
Irytująca pani prokurator krzyczy na wszystkich i grozi, kiwając głową na boki jak sroga przedszkolanka, po czym sama prowadzi czynności operacyjne, ze śledzeniem włącznie. Gdy prowadzi idiotyczną konwersację, niby mającą coś wyciągnąć od świadka, rzuca same slogany. A gdy rozmówca wreszcie zaczyna mówić coś, co powinno ją zainteresować, ona tego nie słyszy, mruży oczy i groźnie mówi: "Do widzenia panu!".
Scenarzyści wspinają się na wyżyny psychologii, gdy kumple protagonisty chcą pomóc mu otrząsnąć się po tragedii: "Ona nie żyje! Rozumiesz?! Musisz to zrozumieć!! Ona nie żyje! Czy ty do cholery zrozumiesz, jej już nie ma! Kurwa! Kurwa, kurwa!!". A protagonista na to, jak mickiewiczowski Konrad: Nieee.., nieeee. To ja powinienem tam zginąć.. nie....nienienienienie. (kurwa, kurwa).
Wszystko to okraszone mistycznymi wizjami wilka i płonącego drzewa, scenografią sugerującą, że w Bieszczadach ludzie żyją jak 40 lat temu.
A co do samych Bieszczadów, to nawet na moich zdjęciach, góry te wyglądają ładniej. Kurwa, kurwa.
Podsumowując. Chęć zrobienia filmu na bardzo serio, dzika przyroda, twardziel, bandyci, taki nasz dziki zachód, bimber i ślugi, bo to zła kobieta była, przyjaciel nie zdradza, sam pójdę, nie, nie wezmę broni i nie powstrzymuj mnie! A wyszła wymuszona groteska.
A gdy w piątej, takiej samej scenie Rebrow z zapałem rąbał drewno, by pokazać jak bardzo cierpi, autentycznie poczułem mdłości.
Sowy nie są tym, czym się wydają...
- vid3
- Posty: 8699
- Rejestracja: 07.2017
- Lokalizacja: Miasto robotnicze
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Jestem z Tobą, zgadzam się, popieram i rozumiem.
- wpk
- wpkx
- Posty: 38953
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Rebrow? Poważnie?
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
A teraz z zupełnie innej beczki.
W piątek wpkx via telefon pogratulował zakupu nowego laptopa. Hola, hola, odrzekłem. Bo od "zakupu" do zakupu droga jednak daleka. Owszem, dokonałem "zakupu" przez internet, z zapłatą i odbiorem w salonie Komputronika w Rzeszy, by mieć te mityczne 14 dni na zwrot. Oczywiście nie nadużywam tej, jakże chujowej dla sprzedawców, formy, ale skoro wydając 4 tysie na lapka nie masz gwarancji, że producent nie gra z tobą w chuja, no to wyjścia nie ma. Zwłaszcza, że model ten się już niemal wyprzedał, bałem się więc, że mogły zostać tylko sztuki "pozwrotowe".
W salonie Komputronika młoda, może 20-letnia sprzedawczyni bardzo zirytowana tym, że przerwałem jej oglądanie własnych tipsów, zażądała numeru zamówienia tonem, który zazwyczaj w latach 80-tych panie na mięsnym pytały: "czego?". Po czym przytargała wymiętolone pudło, z chamską naklejką "Komputronik" na ewidentnie w pośpiechu rozrywanym pudełku. Jej zniesmaczenie było jeszcze większe, gdy zażądałem okazania sprzętu. Po krótkiej, acz stanowczej wymianie zdań dokonała okazania laptopa, który ewidentnie był "próbowany" o czym świadczyły nieudolnie starte tłuste plamy w okolicach klawiatury, wymięta wkładka zabezpieczająca ekran oraz dziwne rysy na plastiku pod ekranem. Może przesadzam, ale chyba dostrzegłem też okruszki pod klawiszami. Największym jednak mankamentem (który pewnie był przyczyną zwrotu) okazał się krzywo zamontowany touchpad. Po tym, gdy odmówiłem odbioru sprzętu, młoda sprzedawczyni ofuczała mnie, jak śmiem się czepiać, bo skoro sam wybrałem formę zakupu przez internet, to przecież inni też mogą z niej korzystać i zwracać.
Ja rozumiem sprzedawców, że komuś trzeba wcisnąć zwrócony towar, ale w tym przypadku ewidentnie nie był to produkt pełnowartościowy. Smutne jest też to, że niby dobra firma dell nie potrafi spasować touchpada w sprzęcie, może nie klasy premium, no ale w końcu nie najtańszym.
W piątek wpkx via telefon pogratulował zakupu nowego laptopa. Hola, hola, odrzekłem. Bo od "zakupu" do zakupu droga jednak daleka. Owszem, dokonałem "zakupu" przez internet, z zapłatą i odbiorem w salonie Komputronika w Rzeszy, by mieć te mityczne 14 dni na zwrot. Oczywiście nie nadużywam tej, jakże chujowej dla sprzedawców, formy, ale skoro wydając 4 tysie na lapka nie masz gwarancji, że producent nie gra z tobą w chuja, no to wyjścia nie ma. Zwłaszcza, że model ten się już niemal wyprzedał, bałem się więc, że mogły zostać tylko sztuki "pozwrotowe".
W salonie Komputronika młoda, może 20-letnia sprzedawczyni bardzo zirytowana tym, że przerwałem jej oglądanie własnych tipsów, zażądała numeru zamówienia tonem, który zazwyczaj w latach 80-tych panie na mięsnym pytały: "czego?". Po czym przytargała wymiętolone pudło, z chamską naklejką "Komputronik" na ewidentnie w pośpiechu rozrywanym pudełku. Jej zniesmaczenie było jeszcze większe, gdy zażądałem okazania sprzętu. Po krótkiej, acz stanowczej wymianie zdań dokonała okazania laptopa, który ewidentnie był "próbowany" o czym świadczyły nieudolnie starte tłuste plamy w okolicach klawiatury, wymięta wkładka zabezpieczająca ekran oraz dziwne rysy na plastiku pod ekranem. Może przesadzam, ale chyba dostrzegłem też okruszki pod klawiszami. Największym jednak mankamentem (który pewnie był przyczyną zwrotu) okazał się krzywo zamontowany touchpad. Po tym, gdy odmówiłem odbioru sprzętu, młoda sprzedawczyni ofuczała mnie, jak śmiem się czepiać, bo skoro sam wybrałem formę zakupu przez internet, to przecież inni też mogą z niej korzystać i zwracać.
Ja rozumiem sprzedawców, że komuś trzeba wcisnąć zwrócony towar, ale w tym przypadku ewidentnie nie był to produkt pełnowartościowy. Smutne jest też to, że niby dobra firma dell nie potrafi spasować touchpada w sprzęcie, może nie klasy premium, no ale w końcu nie najtańszym.
Sowy nie są tym, czym się wydają...