Kiedyś próbowałem, nawet poczytałem sobie o tym, widziałem niezłe zdjęcia Księżyca robione kompaktami. Bo jak wiem, aparatami z małą matrycą, ale za to długim superzoomem, można zrobić zdjęcie w miarę ok. Bo Księżyc w pełni (i nie tylko) świeci światłem odbitym, ale dość mocnym, pozwalającym na niskie iso i krótki czas naświetlania. Zresztą dłuższe czasy nie wchodzą w grę, bo przedwieczny skurczybyk zapierdala po niebie całkiem raźno. Swego czasu nabyłem dość okazyjnie ruskie MTO 500/8 i coś tam próbowałem ufocić. Oczywiście miałbym ogromną ochotę nabyć kiedyś sprzęt pozwalający zrobić zdjęcie wypełniające cały kadr, by zobaczyć księżycowe morza i góry w pełnej krasie. I wiem, że do tego celu lepiej nie szukać super jasnych luf za kilkadziesiąt tysięcy złotych, ale raczej lunetki z możliwością podpięcia aparatu. Gdyby chciało się jeszcze lepiej i profesjonalniej, należałoby mieć sprzęt paralaktyczny, czyli podążający za przesuwającym się po niebie ciałem niebieskim. Nie mam ambicji na pierścienie Saturna czy plamę na Jowiszu, ale właśnie na Księżyc, i to nie z powodu gotyckiej nostalgii wampirycznej


Oczywiście profesjonalni pstrykacze Luny stosują jeszcze programy sklejające klatki w jeden piękny obraz. Ale to już zakrawa foto-oszustwem, podobnie jak zdjęcia gigantycznego Księżyca będącego tłem dla jakiegoś kaktusa na pustyni, sprawiające wrażenie, że jesteśmy znacznie bliżej, niż te 384 tys km (cirka ebałt;)).
To nie jest temat zapraszający do uwag typu "kup se Owain, to i to po czym weź Niepierdol", tylko do luźnych dywagacji o sensie focenia Luny, no i oczywiście do Waszych zdjęć.
Ja wrzucę tylko to, co kiedyś cyknąłem z MTO 500/8:

ps. No a najtrudniejsze jest zrobienie właśnie wschodzącego Księżyca (mało jasnego), będącego tłem dla jakowychś elementów na horyzoncie...
Jak pieprzę głupoty, to jak zwykle: opierdolcie, wyśmiejcie i poprawcie
