Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
- wpk
- wpkx
- Posty: 38982
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Widzisz, Łowainu? Ligu się łobraził.
Ło beton Jarka.
Ło beton Jarka.
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Nic się nie łobraził... To jeszcze uśmieszek dam, taki:




Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Masz rację. Mi parę lat temu jeden kutas zbolały tak taras próbował zbudować, że te ziarenka spierdoliły z cegieł i głośno krzyczały "ja jestem".Methanoia pisze:Tutaj nie ma żadnej materii. To jest matematycznie wygenerowana i podzielona geometrycznie rzeczywistość.
Badamy sen. Ten świat dzieje się tak samo realnie jak sen z jedyną różnicą, że jest dokładnie zaznaczony moment wejścia i wyjścia.
Całość wszechświata składa się z Istnienia i Nieistnienia. Jako, że w Istnieniu nie ma różnicowania i nie płynie czas jesteśmy osadzeni w nieistnieniu.
Jesteśmy jak ziarnka piasku w cegle, które aby mogły posiadać autonomię muszą być eksterioryzowane poza samą cegłę aby nie były tylko częścią cegły ale spoza niej mogły powiedzieć "ja jestem".
- rbit9n
- Ribitibi
- Posty: 9572
- Rejestracja: 11.2016
- Lokalizacja: Kolonia pod Rzeszowem - Za Torem
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
to my, trociny.
nie, nie tobie ja służę, ja służę bzdurze!
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
A myślałem, że tylko ja tu mam zrytą banię 

- wpk
- wpkx
- Posty: 38982
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Wypada mi zamieścić życzenia, ale psioniczne...
Zatem zacytuję klasyka:
Wigilia Szamana
Pierwsza wspólna Wigilia dla całej, bez wyjątku, załogi była zapowiedziana natychmiast po przyjściu „Piłsudskiego” do Gdyni. Kto był autorem tego projektu - nigdy nie doszliśmy. Projekt w zasadzie bardzo miły, będący dowodem troski o załogę, nie zyskał jednak wśród niej popularności. Od chwili ustalenia terminów rejsów „Piłsudskiego” do Nowego Jorku w rozkładzie życia każdego z załogi była Gwiazdka w domu. Tylko ci, którym służba miała przypaść w sam wieczór wigilijny, projektowali urządzenie jej z najbliższymi w swojej kabinie, ale każdy wolałby ten wieczór spędzić w domu.
Kapitan od rana był już w świątecznym nastroju. Przez jego kabinę przewijały się tłumy znajomych urzędników, mających do czynienia ze statkiem. Przychodzili do kapitana z życzeniami, które obie strony przyjmowały rytualnie, racząc się zawartością butelek znaczonych francuskimi gwiazdkami. Kapitan był niezmordowanym tytanem, jeśli idzie o gościnność.
Cała załoga zebrała się w salonie pierwszej klasy. Ci, którzy byli w tym dniu wieczorem wolni od służby, czekali z utęsknieniem radosnej chwili, kiedy będą mogli udać się do domów. Wytworny dyrektor biura portowego GAL-u w słowach zwięzłych, ale uroczystych i podniosłych, wyjaśnił znaczenie wspólnej Wilii na najpiękniejszym naszym statku, który w krótkim okresie swego istnienia przeszedł już tyle burz i wszystkim się ostał. W przemówieniu było wiele akcentów wzruszających i symbolicznych. Z kolei jako gospodarz statku zabrał głos kapitan. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest on wprost „przepełniony” życzeniami.
- KochAAAni moi! - zaczął od swego zwykłego zwrotu, brzmiącego jednak tym razem podwójnie uroczyście. Wzniesione i wyciągnięte do całej załogi ręce kapitana były zresztą bardziej wymowne niż intonacja głosu i swoiste akcentowanie samogłosek. Ręce kapitana jak gdyby chciały wszystkich obecnych naraz uścisnąć i przycisnąć do serca. Był najwidoczniej bardzo rozczulony. - W tym dniu - mówił - kiedy na niebie świeci ta nasza ALMA MATER, czyli ta nasza STELLA POLARIS albo STELLA MARIS, w tym dniu zebraliśmy się wszyscy tutaj razem, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, INNE PŁCIE, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor KONSTANTY JACYNICZ...
„Kobiety i mężczyźni” to była ta część załogi czekająca właśnie na moment, w którym będzie mogła pójść do domów. „Inne płcie” to był ksiądz, który akurat znalazł się tuż przy grupie w cywilnych ubraniach. Szczególne wrażenie robił na kapitanie oddział strażaków. Stawili się wszyscy we wspaniałych, wyczyszczonych do zaćmienia oczu hełmach, w których jak gwiazdy błyszczały odbite światła lamp. Stali w zwartej grupie pomiędzy stewardesami a dyrektorem biura portowego GAL-u.
- W tym dniu - kontynuował przemówienie kapitan, z rękami wciąż wzniesionymi do góry - dniu tak uroczystym, tak oczekiwanym nasza STELLA POLARIS, która wiedzie nas po wszystkich morzach i oceanach, przyprowadziła nas wszystkich do Gdyni, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, młOOOdsi marynarze, stAAArsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
Kapitan wyraźnie „dreptał w miejscu” ze swoim przemówieniem, nie mogąc wyzwolić się od wpływu gwiazd i... gwiazdek.
- A teraz, kiedy ta nasza STELLA POLARIS, znów zamieniona w GWIAZDĘ BETLEJEMSKĄ, świeci nad cudowną Gdynią i nad wami, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobieEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
Słuchając tego przemówienia, jedni z nas gryźli wargi, inni wyłamywali sobie palce. Starszy i trzeci oficer wpadli na pomysł zgniatania sobie palców przez skręcanie chusteczek do nosa, co pozwalało jako tako stłumić oznaki wesołości. Mimo woli zaczęliśmy obserwować twarze innych słuchaczy tego przemówienia. Najboleśniej odczuwał je ksiądz: pozbawiony męskości, nie przydzielony nawet do rodzaju nijakiego, stał się w efekcie tego przemówienia nowym gatunkiem w społeczności okrętowej. Strach było patrzeć na dyrektora w chwili, gdy wzrok i głos kapitana mijały „strażaaaaaaków” i niechybnie zbliżały się do jego osoby. „Dymisjonowany komandor” robił się blady, jak człowiek, który oczekuje śmiertelnego ciosu. Gdy za każdym razem cios zostawiał go przy życiu, dyrektor purpurowiał, wpijał porozumiewawcze spojrzenie w kapitana i wyraźnie dawał mu do zrozumienia, żeby przestał mówić.
Ci z załogi, którzy uprzednio już parę lat pływali z Szamanem na „Kościuszce”, zasłuchani byli w głos „swego” kapitana i -jak nam się wydawało - z zachwytem powtarzali za nim stałą część przemówienia, jakby odmawiali razem z nim litanię za tych z nas, którzy nie mogli pohamować wesołości.
Żaden wzrok, nawet przyprowadzonego do pasji „kochanego dymisjonowanego komandora”, nie był w stanie powstrzymać lawiny słów. Wyżłobiła Ona sobie koleiny nie tylko w myślach kapitana, ale i słuchaczy. Kapitan mówił, mówił i mówił. Gdy dochodził do słów „kochAAAni moi...”, „kościuszkowcy” automatycznie powtarzali: „stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...”
A kapitan pomiędzy te chóralne nieomal części przemówienia wplatał swe gwiazdy.
- W tym dniu tak uroczystym, gdy świeci GWIAZDA BETLEJEMSKA, gdy radują się aniołowie, swym śpiewem GLORIA IN EKCELSIS DEO głosząc „Panu chwałę na wysokości”, a ludziom POKÓJ NA ZIEMI I W NIEBIE, głoszą go i wam, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
W rękach starszego i trzeciego oficera widać już było tylko strzępy pięknych niegdyś chusteczek. Z piersi słuchaczy wydobywało się łkanie, ale jedynie w chwilach, gdy kapitan mówił o gwiazdach, bo dla odprężenia wszyscy już teraz powtarzali za kapitanem znaną część przemówienia. Twarz dyrektora na stałe przybrała kolor purpurowy, twarz księdza była biała jak opłatek. Tylko oni dwaj nie powtarzali za kapitanem „litanii”. Ksiądz miał wyraz twarzy przygnębiony i bezradny, natomiast z wyrazu twarzy dyrektora zdecydowanie przebijała chęć przeciwdziałania temu potokowi słów.
Dyrektor zaczął ostrożnie i powoli wycofywać się z nieprzyjemnego dla siebie sąsiedztwa strażaków w błyszczących hełmach. Poza plecami kręgu stojących, o których wciąż była mowa, wymanewrował na stanowisko koło „starszych oficerów”. Widać było, że dyrektor całkowicie przyznawał słuszność powiedzeniu: „szczęśliwy ten, który przeszedł niepostrzeżenie przez życie”. W lot zrozumieliśmy, o co mu chodzi. Zdecydował się popsuć szyk wyrazów w tej części przemówienia, którą już wszyscy chóralnie powtarzali.
Rzecz była dobrze obmyślona, ale całkowicie zawiodła: gdy dyrektor stał już koło Tadeusza Meissnera, który sam jeden piastował godność „starszych oficerów” - kapitan, kończąc kolejną część „litanii”, po słowie „strażAAAAAAcy” znów powiedział „i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”.
Uroczystość zaczynała być interesująca. Kapitan niezmordowanie kontynuował mowę:
- Oświecony tą naszą ALMA MATER, czyli naszą STELLA MARIS, przełamię się opłatkiem z wami, kochani moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
I znów „kochany dymisjonowany komandor, dyrektor” ulokowany został koło strażaków. Tajemnica wyjaśniła się: kapitan miał już „widzenie”. Podczas przemówienia trzymał oczy zamknięte i wygłaszał „litanię” na pamięć:
- Gdy tak pod tą GWIAZDĄ BETLEJEMSKĄ śpiewam razem z aniołami „Gloria, Gloria” i dzielić się mam opłatkiem z wami, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
W chwili gdy znowu domawiał z zamkniętymi oczami „dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”, ten - kochany, a niewdzięczny - przez zaciśnięte wytwornie zęby zasyczał do ucha „starszych oficerów”:
- ZABIERZCIE GO!
(Karol Olgierd Borchardt - "Szaman Morski")
Zatem zacytuję klasyka:
Wigilia Szamana
Pierwsza wspólna Wigilia dla całej, bez wyjątku, załogi była zapowiedziana natychmiast po przyjściu „Piłsudskiego” do Gdyni. Kto był autorem tego projektu - nigdy nie doszliśmy. Projekt w zasadzie bardzo miły, będący dowodem troski o załogę, nie zyskał jednak wśród niej popularności. Od chwili ustalenia terminów rejsów „Piłsudskiego” do Nowego Jorku w rozkładzie życia każdego z załogi była Gwiazdka w domu. Tylko ci, którym służba miała przypaść w sam wieczór wigilijny, projektowali urządzenie jej z najbliższymi w swojej kabinie, ale każdy wolałby ten wieczór spędzić w domu.
Kapitan od rana był już w świątecznym nastroju. Przez jego kabinę przewijały się tłumy znajomych urzędników, mających do czynienia ze statkiem. Przychodzili do kapitana z życzeniami, które obie strony przyjmowały rytualnie, racząc się zawartością butelek znaczonych francuskimi gwiazdkami. Kapitan był niezmordowanym tytanem, jeśli idzie o gościnność.
Cała załoga zebrała się w salonie pierwszej klasy. Ci, którzy byli w tym dniu wieczorem wolni od służby, czekali z utęsknieniem radosnej chwili, kiedy będą mogli udać się do domów. Wytworny dyrektor biura portowego GAL-u w słowach zwięzłych, ale uroczystych i podniosłych, wyjaśnił znaczenie wspólnej Wilii na najpiękniejszym naszym statku, który w krótkim okresie swego istnienia przeszedł już tyle burz i wszystkim się ostał. W przemówieniu było wiele akcentów wzruszających i symbolicznych. Z kolei jako gospodarz statku zabrał głos kapitan. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest on wprost „przepełniony” życzeniami.
- KochAAAni moi! - zaczął od swego zwykłego zwrotu, brzmiącego jednak tym razem podwójnie uroczyście. Wzniesione i wyciągnięte do całej załogi ręce kapitana były zresztą bardziej wymowne niż intonacja głosu i swoiste akcentowanie samogłosek. Ręce kapitana jak gdyby chciały wszystkich obecnych naraz uścisnąć i przycisnąć do serca. Był najwidoczniej bardzo rozczulony. - W tym dniu - mówił - kiedy na niebie świeci ta nasza ALMA MATER, czyli ta nasza STELLA POLARIS albo STELLA MARIS, w tym dniu zebraliśmy się wszyscy tutaj razem, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, INNE PŁCIE, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor KONSTANTY JACYNICZ...
„Kobiety i mężczyźni” to była ta część załogi czekająca właśnie na moment, w którym będzie mogła pójść do domów. „Inne płcie” to był ksiądz, który akurat znalazł się tuż przy grupie w cywilnych ubraniach. Szczególne wrażenie robił na kapitanie oddział strażaków. Stawili się wszyscy we wspaniałych, wyczyszczonych do zaćmienia oczu hełmach, w których jak gwiazdy błyszczały odbite światła lamp. Stali w zwartej grupie pomiędzy stewardesami a dyrektorem biura portowego GAL-u.
- W tym dniu - kontynuował przemówienie kapitan, z rękami wciąż wzniesionymi do góry - dniu tak uroczystym, tak oczekiwanym nasza STELLA POLARIS, która wiedzie nas po wszystkich morzach i oceanach, przyprowadziła nas wszystkich do Gdyni, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, młOOOdsi marynarze, stAAArsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
Kapitan wyraźnie „dreptał w miejscu” ze swoim przemówieniem, nie mogąc wyzwolić się od wpływu gwiazd i... gwiazdek.
- A teraz, kiedy ta nasza STELLA POLARIS, znów zamieniona w GWIAZDĘ BETLEJEMSKĄ, świeci nad cudowną Gdynią i nad wami, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobieEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
Słuchając tego przemówienia, jedni z nas gryźli wargi, inni wyłamywali sobie palce. Starszy i trzeci oficer wpadli na pomysł zgniatania sobie palców przez skręcanie chusteczek do nosa, co pozwalało jako tako stłumić oznaki wesołości. Mimo woli zaczęliśmy obserwować twarze innych słuchaczy tego przemówienia. Najboleśniej odczuwał je ksiądz: pozbawiony męskości, nie przydzielony nawet do rodzaju nijakiego, stał się w efekcie tego przemówienia nowym gatunkiem w społeczności okrętowej. Strach było patrzeć na dyrektora w chwili, gdy wzrok i głos kapitana mijały „strażaaaaaaków” i niechybnie zbliżały się do jego osoby. „Dymisjonowany komandor” robił się blady, jak człowiek, który oczekuje śmiertelnego ciosu. Gdy za każdym razem cios zostawiał go przy życiu, dyrektor purpurowiał, wpijał porozumiewawcze spojrzenie w kapitana i wyraźnie dawał mu do zrozumienia, żeby przestał mówić.
Ci z załogi, którzy uprzednio już parę lat pływali z Szamanem na „Kościuszce”, zasłuchani byli w głos „swego” kapitana i -jak nam się wydawało - z zachwytem powtarzali za nim stałą część przemówienia, jakby odmawiali razem z nim litanię za tych z nas, którzy nie mogli pohamować wesołości.
Żaden wzrok, nawet przyprowadzonego do pasji „kochanego dymisjonowanego komandora”, nie był w stanie powstrzymać lawiny słów. Wyżłobiła Ona sobie koleiny nie tylko w myślach kapitana, ale i słuchaczy. Kapitan mówił, mówił i mówił. Gdy dochodził do słów „kochAAAni moi...”, „kościuszkowcy” automatycznie powtarzali: „stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...”
A kapitan pomiędzy te chóralne nieomal części przemówienia wplatał swe gwiazdy.
- W tym dniu tak uroczystym, gdy świeci GWIAZDA BETLEJEMSKA, gdy radują się aniołowie, swym śpiewem GLORIA IN EKCELSIS DEO głosząc „Panu chwałę na wysokości”, a ludziom POKÓJ NA ZIEMI I W NIEBIE, głoszą go i wam, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
W rękach starszego i trzeciego oficera widać już było tylko strzępy pięknych niegdyś chusteczek. Z piersi słuchaczy wydobywało się łkanie, ale jedynie w chwilach, gdy kapitan mówił o gwiazdach, bo dla odprężenia wszyscy już teraz powtarzali za kapitanem znaną część przemówienia. Twarz dyrektora na stałe przybrała kolor purpurowy, twarz księdza była biała jak opłatek. Tylko oni dwaj nie powtarzali za kapitanem „litanii”. Ksiądz miał wyraz twarzy przygnębiony i bezradny, natomiast z wyrazu twarzy dyrektora zdecydowanie przebijała chęć przeciwdziałania temu potokowi słów.
Dyrektor zaczął ostrożnie i powoli wycofywać się z nieprzyjemnego dla siebie sąsiedztwa strażaków w błyszczących hełmach. Poza plecami kręgu stojących, o których wciąż była mowa, wymanewrował na stanowisko koło „starszych oficerów”. Widać było, że dyrektor całkowicie przyznawał słuszność powiedzeniu: „szczęśliwy ten, który przeszedł niepostrzeżenie przez życie”. W lot zrozumieliśmy, o co mu chodzi. Zdecydował się popsuć szyk wyrazów w tej części przemówienia, którą już wszyscy chóralnie powtarzali.
Rzecz była dobrze obmyślona, ale całkowicie zawiodła: gdy dyrektor stał już koło Tadeusza Meissnera, który sam jeden piastował godność „starszych oficerów” - kapitan, kończąc kolejną część „litanii”, po słowie „strażAAAAAAcy” znów powiedział „i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”.
Uroczystość zaczynała być interesująca. Kapitan niezmordowanie kontynuował mowę:
- Oświecony tą naszą ALMA MATER, czyli naszą STELLA MARIS, przełamię się opłatkiem z wami, kochani moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
I znów „kochany dymisjonowany komandor, dyrektor” ulokowany został koło strażaków. Tajemnica wyjaśniła się: kapitan miał już „widzenie”. Podczas przemówienia trzymał oczy zamknięte i wygłaszał „litanię” na pamięć:
- Gdy tak pod tą GWIAZDĄ BETLEJEMSKĄ śpiewam razem z aniołami „Gloria, Gloria” i dzielić się mam opłatkiem z wami, kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
W chwili gdy znowu domawiał z zamkniętymi oczami „dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”, ten - kochany, a niewdzięczny - przez zaciśnięte wytwornie zęby zasyczał do ucha „starszych oficerów”:
- ZABIERZCIE GO!
(Karol Olgierd Borchardt - "Szaman Morski")
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Borchardt zdecydowanie nie był wielbicielem "Szamana"... O ile w "Znaczy Kapitanie" zaledwie o nim wspomniał, i to w kontekście humorystycznym, to w "Krążowniku spod Somosierry" poświęcił mu już więcej miejsca, i to raczej mało pochlebnie, a całą żółć wylał w "Szamanie morskim". Prawdę mówiąc, gdy go czytałem, dziwiłem się, skąd tyle tej żółci było w Borchardcie... do tego stopnia, że książka średnio mi się spodobała, choć wcześniejsze lubiłem. Chyba Szaman musiał mu kiedyś mocno na odcisk nadepnąć.
- Owain
- Nasz Czelnik
- Posty: 14733
- Rejestracja: 11.2016
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Tak, tak! Woytek to taki nasz Davy Jones 
Dodano po 35 minutach 37 sekundach:


Dodano po 35 minutach 37 sekundach:

Sowy nie są tym, czym się wydają...
- wpk
- wpkx
- Posty: 38982
- Rejestracja: 10.2016
- Lokalizacja: Nad Wigołąbką
- Kontakt:
Re: Kolejny, cholerny/psioniczny dzień...
Satyr Ahab Davy Jones... Wszyscy, czy kogoś pominąłem?
Maciek, zdziwiłeś mnie, bo ja żółci nie wyczytałem.
Maciek, zdziwiłeś mnie, bo ja żółci nie wyczytałem.