wpk pisze: ↑07 lis 2019, 21:54
No, zajebiście. Najpierw źle było w kapitalizmie, potem przyszedł socjalizm, a teraz, w kolejnym kapitalizmie, znów źle.
No...
W Łodzi sytuacja jest patowa, bo w zasadzie czego by nie zrobić, to będzie źle.
Pod koniec lat 90 priorytetową sprawą miasta było uporządkowanie stosunków własnościowych. Poszukiwano wtedy dawnych właścicieli nieruchomości albo ich spadkobierców, i na potęgę wszystko reprywatyzowano. Oczywiście nie wiem, ile w tym prawdy, ale swego czasu, gdy wybuchła afera z ujawnieniem dzikiej reprywatyzacji w Warszawie, władze Łodzi chwaliły się, że nie dopuściły do czegoś podobnego, do przejmowania za grosze majątku nieprzynależnego nowym właścicielom.
Jednakże skutkiem tego jest, że wiele nieruchomości przekazano ludziom, którzy po prostu nie mają środków na ich utrzymanie, remont, ani nawet na rozbiórkę. W dodatku niektóre z tych budynków są pod ochroną konserwatora, który jest nieustępliwy, nie znosi ich ochrony, więc nie można ich legalnie rozebrać, można je tylko wyremontować, a na to nie ma forsy. Można więc tylko czekać, aż same się zawalą i problem się rozwiąże.
Dodatkowym problemem jest to, że teraz sąsiadują ze sobą budynki w rękach prywatnych i budynki pod zarządem miasta. Jedne są remontowane, drugie nie (niezależnie od własności - są kamienice prywatne, które są remontowane i dobrze utrzymane), i często te budynki, będące w różnych rękach, mają np. wspólną ścianę nośną, bo kiedyś inwestorzy/właściciele dogadali się w czasie budowy... Często mają też wspólne ujęcia wody, przyłącza gazowe czy elektryczne, i podłączenia do kanalizacji. W zasadzie, wodociągi miejskie i kanalizację zaczęto budować w Łodzi dopiero w okresie 20-lecia międzywojennego; wcześniej większość kamienic miała po prostu własne studnie, czasem wspólne z sąsiadami, i własne szamba, które zresztą często przeciekały do rzeczonych studni! Do lat 20 XX w. Łódź była jednym wielkim szambem i siedliskiem zarazy!
Ale te wspólne studnie czy szamba miały taką konsekwencję, że gdy podłączano budynki do wodociągów i kanalizacji miejskiej, nikt nie bawił się w ciągnięcie nowych przyłączy, tylko po prostu doprowadzano rurę do studni i stamtąd woda szła dalej do budynków jak poprzednio. Podobnie było z kanalizacją, którą podobno często ciągnięto po prostu od starego szamba, które było zasypywane, albo nawet nie! Znam jedno takie szambo, które okazało się funkcjonującym po 40 czy 50 latach od skanalizowania budynku! Podłączając budynek do kanalizacji miejskiej po prostu "wpięto" się do szamba, robiąc z niego odpływ do kanalizacji miejskiej, ale nie likwidując samego zbiornika ani przepływu ścieków przez niego! Gdy po latach, przy okazji remontu, właściciele, nieświadomi tego, postanowili zasypać szambo gruzem, spowodowali wybicie ścieków w domu, bo po prostu przestały odpływać, i trzeba było odkopywać zasypane szambo...
No i teraz są takie jaja, że dwa sąsiednie budynki, mające różnych właścicieli (którzy nie zawsze chcą albo mogą się dogadać), mają wspólne ściany czy instalacje - no i są problemy.
Dlatego czasem myślę, że najlepiej byłoby to wszystko rozjechać walcem. Problem w tym, że Łódź jest największym takim skupiskiem kamienic w Polsce.
Przedwojenna Warszawa mogłaby być konkurencją, no ale to zostało "rozwiązane" w 1944/45...
Dodano po 54 minutach 59 strzałach znikąd:
Tu jest dobry cycat z artykułu, który linkowałem wyżej:
"Kazimierz Bald, łódzki urbanista i ekonomista, przyznaje, że historia ma wpływ na stan łódzkich kamienic, ale nie wszystkie zaniedbania można zwalić na okres PRL.
- Przyjęto założenie, że starą strukturę należy zachować - wyjaśnia Kazimierz Bald. - Ale tu trzeba dokonywać wyboru na podstawie analiz technicznych. Nie wszystkie kamienice są do uratowania. Poza tym część budynków nawet po wykonaniu remontów nie spełnia warunków co do na przykład dostępu światła, zieleni. Należy więc wykonać niezbędny bilans, które budynki mogą zostać, a które zostaną wyburzone. Nawet w tym programie „Zaprojektuj i wybuduj” nie wiadomo, co będzie z tym budynkiem, który został wybudowany. Mamy w mieście budynki, które są po remoncie i niszczeją, bo się ich nie używa.
Wszyscy zdają sobie sprawę, że problem będzie narastał, bo kamienicom nie będzie ubywać, a przybywać lat. Tomasz Błeszyński uważa, że niektóre rewitalizacje nie mają sensu. Wydanie na to 6-7 milionów zł to marnowanie pieniędzy.
- Odtwarza się coś, co jest wydmuszką - wyjaśnia ekspert rynku nieruchomości. - Stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. Trzeba brać pod uwagę też to, że w Łodzi nie brakuje kamienic, w których nie ma wody, a do toalety trzeba biegać na podwórko. To dotyczy także centrum. Takie kamienice znajdzie się nawet na ul. Piotrkowskiej."
To jeden z niewielu sensownych głosów w tym temacie, jaki ostatnio słyszałem.
Wiele osób "oficjalnie" "zachwyca się" miejskim programem rewitalizacji, jakby nie dostrzegając tych rozmaitych minusów wspomnianych powyżej.
Tymczasem, jak mi się wydaje, Łódź wcale nie cierpi na brak substancji mieszkaniowej! Tak więc te remontowane kamienice nie są po prostu nikomu do niczego potrzebne! Czytałem i słyszałem wielokrotnie, że te już wyremontowane stoją puste, z różnych powodów. Po pierwsze, czynsz jest podobno dość wysoki. Po drugie, często jest to jedna ładna, odnowiona kamienica w wyjątkowo szemranym otoczeniu, gdzie po prostu strach przejść ulicą, bo jest ryzyko, że się wyjdzie z nożem w plecach, że mieszkanie zostanie okradzione, samochód ukradziony albo zdewastowany, itd.
Do tego jeszcze same te budynki i okolice nie są ładne i interesujące. Ceglana pustynia, ani skrawka zieleni w pobliżu (nawet nie ma gdzie psa wyprowadzić na trawkę), bardzo wiele budynków w centrum nie jest podłączonych do sieci grzewczej, nie ma też w związku z tym sieciowej ciepłej wody, tylko palenie w piecach i gazowe piecyki do ciepłej wody. Ciemne, wąskie podwórka, wysokie mieszkania z małymi oknami, ciemno w środku, widok z okna na betonowe podwórko i okno sąsiadów z naprzeciwka w odległości 10 m. Ponieważ parcele są często wąskie, mieszkania w oficynach też są wąskie, pomieszczenia najczęściej w amfiladzie, i bardzo często pierwotnie nie miały żadnych sanitariatów, co najwyżej wodę doprowadzoną do kuchni. Lokatorzy często robili sobie tam łazienki już na własną rękę. Dobrze było, jeśli był np. wspólny kibelek na półpiętrze.
Mieszkania często są wysokie, mają po 3,5, czasem nawet 4,5 metra, trudno je więc ogrzać. Niektórzy nawet dzielą tak wysokie pomieszczenia, budując użytkowe antresole - tyle, że wtedy na dole jest za zimno, a na antresoli - za gorąco.
Ogólnie rzecz biorąc zatem - nie są to miejsca atrakcyjne do zamieszkania, i nie ma w tym nic dziwnego, że nie ma chętnych na takie mieszkania nawet w odnowionych kamienicach.
W Łodzi nie brakuje mieszkań. Przez ostatnie 20-25 lat ludność Łodzi zmniejszyła się o ok. 100 000 ludzi! Było nas ok. 800 tys, jest poniżej 700, i spadliśmy z 2 na 3 miejsce w Polsce, za Kraków. Część mieszkańców w ogóle wyjechała za granicę albo do bardziej atrakcyjnych miast, wiele osób bardziej zamożnych wyniosło się poza Łódź, do rosnących jak grzyby po deszczu domów wiejskich w otoczeniu Łodzi, a poza tym w mieście buduje się bardzo dużo nowych bloków mieszkalnych - albo na zupełnie nowych terenach, albo na miejscach po wyburzeniach starych kamienic i fabryk, także w centrum miasta. Wiele starych kamienic opustoszało, i naprawdę nie ma chętnych do ich zasiedlenia, bo nie ma takiej potrzeby. Wiele nowych mieszkań stoi pustych, bo ludzi po prostu na nie nie stać.
Zapotrzebowanie jest tylko na tanie mieszkania komunalne, tanie także w utrzymaniu, dostępne dla ludzi bezrobotnych albo o śladowych, najniższych dochodach. Inne naprawdę nie są potrzebne. Przynajmniej teraz.
I dlatego wydaje mi się, że ogromną część tych nędznych kamienic można by było spokojnie wyburzyć bez żadnej szkody dla nikogo. A tylko przewietrzyłoby się miasto w ten sposób.
Ten komunistyczny pomysł z początku lat 50, żeby wyburzyć całe kapitalistyczne centrum, może nie był taki głupi?