
W tych samych pisemkach były też reklamy Fujiki AZ-1 z Yulem Brynnerem, Minolty XG-2, i chyba Pentaxa ME. Niewiele wtedy wiedziałem o aparatach, a o lustrzankach już w ogóle, ale jakoś tak na oko Nikon podobał mi się najbardziej.
Śmieszne to, ale oglądałem te reklamy, i zachodziłem w głowę, którędy się w tych aparatach patrzy, bo z przodu nie było żadnego okienka wizjera, jak w mojej Zorce 4K. Zakiełkowało wtedy we mnie straszliwe podejrzenie, że może patrzy się... przez obiektyw?
Wtedy, naturalnie, o Nikonie nie mogłem sobie nawet pomarzyć, było to całkowicie poza obszarem wyobrażalności, ale zbierałem wszelkie informacje, prospekty, czytałem co i gdzie się tylko dało. I coraz bardziej mi się Nikony podobały, w przeciwieństwie do Canonów serii A, które miałem okazję poznać chyba w 1982 albo 83 roku, gdy znajomy przywiózł sobie A-1 z Berlina Zachodniego, i tłumaczyłem mu (z niemieckiego!) instrukcję obsługi.
Po latach wyrobiłem w sobie przekonanie, że Nikon, w przeciwieństwie do niektórych innych firm, nie wyprodukował zbyt wielu aparatów do dupy. Większość Nikonów były to aparaty udane, być może dlatego, że Nikon raczej nie pędził za różnymi atrakcyjnymi a mało wartymi nowinkami, służącymi głównie do sprzedawania, a gdy już wprowadzał jakąś nowość, przeważnie było to przemyślane, dopracowane, i bardzo celowe. Zapewne wynikało to z nastawienia firmy, ukierunkowanej głównie na odbiorcę profesjonalnego i półprofesjonalnego; do końca lat 1970 Nikon w ogóle nie produkował aparatów przeznaczonych typowo na rynek amatorski, więc nie był zainteresowany przyciąganiem takich odbiorców rozmaitymi "gimmickami" - funkcjami atrakcyjnymi dla amatorów i ładnie wyglądającymi na papierze i w reklamach.