Jasiu, naprawdę już nie wiem, zapewne trafiają się lepsi, ale mnie tak się składa, że ostatnio uczę głównie grupy na poziomie początkującym. "Ciekawe" jest to, że oni są na poziomie początkującym, mimo tego, że WSZYSCY zdawali maturę z języka obcego, choćby na poziomie podstawowym, i w 90% czy 95% przypadków był to język angielski - zupełnie marginalne są przypadki matury z języka rosyjskiego, niemieckiego, francuskiego.
Problem polega na tym, że owi maturzyści często ledwie potrafią się przedstawić i powiedzieć o sobie parę słów, i to często z fatalną wymową i koszmarną gramatyką. Umiejętności konwersacyjne, tzn. załatwienia czegoś, przeważnie leżą i kwiczą.
Naprawdę to jest trochę jak w tych dowcipach o Polaku w Londynie:
- Chcę kupić piłkę. Pił-kę. Pił-kę. (pokazuje takie okrągłe)
- Oh, a ball!
- No, a teraz uważaj (i też pokazuje): do metalu.
Albo:
- Chcę sweter. Swe-ter. Swe-ter. (pokazuje)
- Oh, a sweater!
- No. (bierze zamach jak żołnierz w okopie). Granatowy.
Niestety, moim skromnym zdaniem, nasza szkoła i uczenie w niej czegokolwiek to fikcja.
Obawiam się, że statystyki, wykazujące dobre wyniki naszych uczniów, także na tle europejskim, są po prostu fałszywe. Nie fałszowane liczbowo, tylko w taki sposób ustawiono progi, że uzyskuje się wysoką procentową zdawalność egzaminów mimo słabych odpowiedzi, mimo kiepskiej wiedzy i słabych umiejętności. Trochę jak w tym dowcipie: "pokoloruj drwala".
Po prostu obniża się wymagania. Koledzy, uczący przedmiotów zawodowych, "poważnych", narzekają na bardzo słabą znajomość matematyki, historii, geografii, fizyki, techniki, itd. Ja, ucząc angielskiego studentów informatyki, muszę im tłumaczyć, co jest np. optyczny zapis w odróżnieniu od magnetycznego, co to są półprzewodniki (i pamięć półprzewodnikowa), itd.
Koledzy, uczący przedmiotów związanych z matmą, narzekają na studentów, dla których np. 1/2 + 2/3 = 3/5 ... Albo np. policzenie 5% od 10% od 1234 już ich przerasta. Na wielu kierunkach studiów urządza się douczanie (!) z podstawowych przedmiotów kierunkowych, których znajomość powinni byli wynieść z liceum (a matura powinna to potwierdzić), bo ich znajomość jest podstawą do dalszej nauki. Tymczasem nie można realizować programu studiów, bo po prostu się nie da ze względu na braki w wiedzy i umiejętnościach, w zakresie podstaw.
W przypadku języków obcych jest ten problem, że nie ma u nas w Polsce obowiązku nauki konkretnego języka w szkole. Może to być jeden z popularnych języków nowożytnych: angielski, rosyjski, niemiecki, francuski, chyba hiszpański też. W przypadku np. matematyki czy fizyki, historii czy j. polskiego - jest określony program nauczania, absolwent liceum powinien wykazać się ich znajomością na określonym poziomie, a uczelnia wyższa może tego wymagać i ustawiać program nauczania w oparciu o założenie, że zaczynamy od konkretnego poziomu, a student ma znać podstawy, kropka.
W przypadku języka nie możemy stawiać takich wymagań, bo nie ma obowiązku nauki konkretnego języka. Student zawsze może na angielskim powiedzieć, że w szkole uczył się rosyjskiego czy niemieckiego, i chce zaczynać od poziomu podstawowego.
Pamiętam, jak jakiś czas temu koleżanka, przyzwyczajona do nauczania studentów UŁ, gdzie mieli egzamin wstępny z angielskiego na dość wysokim poziomie, i gdzie w ogóle nie uczyli grup podstawowych, bo takich nie było, kazała studentom pierwszego roku kupić książkę do First Certificate. No a okazało się, że oni ledwie co umieli się przedstawić...

No i był zonk.