Na zajęciach jogi, na które uczęszcza moja żona, jakaś wiejska baba sprzedaje sery, pasty z pomidorów i -jak się okazało - nalewki. Moja żona kupiła pigwówkę na miodzie i nalewkę z aronii, ale jakoś tak chyba mi nie wspomniała o tym wyraźnie. Paczę dziś, nalewki z aronii nie ma już pół butelki. Myślę - chyba dobra - skoro żona tyle już wytrąbiła. Skosztowałem raz - pycha! Skosztowałem drugi raz, by się upewnić - jeszcze większa pycha!! Skosztowałem raz trzeci, by się podelektować. Mhmmhmmm...
Waham się, czy nie skosztować raz czwarty. Skoro jest już 12.30 w piątek...
Ja bym spytał, czy ta joga to przed czy po.
BTW, teraz słynne pytanie łódzkiej Żydówki "Czy ten tramwaj jedzie na Nalewkach?" nabrało nowego znaczenia.
O kurwa. Faktycznie dobra ta nalewka. To wiesz co? Skoro Ula ją tak solo piła w tajemnicy przed Tobą, to ja Cię rozgrzeszam: wypij do reszty a flaszkę napełnij herbatą i odstaw. Rzekłem, jakem Ozzyryś Buski.